.png)
Symbolem tej kampanii stał się plakat "W samo południe" z szeryfem ze znaczkiem Solidarności, nawiązujący do kultowego westernu Freda Zinnemanna. A także inny, z budzikiem i hasłem: "Nie śpij, bo cię przegłosują". Magicznym miejscem ale też niemal instytucją życia publicznego stała się warszawska kawiarnia "Niespodzianka" jako sztab wyborczy. Chociaż ta bezduszne nieco określenie nie oddaje emocji ludzi, którzy przychodzili tam, żeby się upewnić jak prawidłowo oddać głos w pierwszych demokratycznych wyborach, w jakich w życiu uczestniczą. Optymistyczny ton podawała rozpoznawalna melodyjka Studia Solidarność, sygnał, że opozycja do niedawna nielegalna, po raz pierwszy obecna jest w radiu i telewizji. A zdjęcia kandydatów z Lechem Wałęsą starczyły za rekomendację.
Ale też zapewne po raz pierwszy od czasu Bitwy Warszawskiej z 1920 r. Polacy odnieśli zwycięstwo nie w sferze symboli lecz konkretów społecznych i politycznych, zmieniające naszą rolę w historii i miejsce na geopolitycznej mapie. Dokonało się bez rozlewu krwi. Stało się przedmiotem podziwu wolnego świata i inspiracją dla tej jego części, która na wolność dopiero zaczęła się wybijać. Tego samego 4 czerwca 1989 r. kiedy Polacy w pokojowy sposób wybrali demokratyczną przyszłość, na pekińskim placu Tiananmen czołgi rozjechały studentów, domagających się swobód obywatelskich i przemian demokratycznych. Zaś dopiero w pół roku później w wyniku krwawego ludowego powstania upadł ostatni bastion stalinowskiego komunizmu w Europie: Rumunia rządzona twardą ręką przez porównywanego ze średniowiecznym hospodarem-okrutnikiem Vladem Draculą sekretarza Nicolae Ceausescu.
Wynik wyborów parlamentarnych w Polsce 4 czerwca 1989 r. okazał się jednoznaczny jak nigdy wcześniej ani później w naszej historii. Solidarność zdobyła wszystkie mandaty jakie mogła uzyskać z wyjątkiem jednego do Senatu w województwie pilskim, gdzie Piotr Baumgart - który jak wieść gminna niesie nie zdążył sobie zrobić zdjęcia z Wałęsą - przegrał nie z komunistą żadnym, lecz z multimilionerem, co stanowiło znak czasów, właścicielem zakładów mięsnych Henrykiem Stokłosą. W pełni wolne głosowanie do przywróconego po półwieczu Senatu dało Komitetowi Obywatelskiemu, w którego barwach wystąpili kandydaci Solidarności 99 mandatów na 100 możliwych. Senatorami zostali m.in reżyser Andrzej Wajda i pisarz Andrzej Szczypiorski zaś marszałkiem - prof. Andrzej Stelmachowski. Do Sejmu "S" uzyskała 161 mandatów na 460 mandatów, wszystkie, których nie zarezerwowano dla kandydatów ówczesnej koalicji rządowej, obejmującej Polską Zjednoczoną Partię Robotniczą, Zjednoczone Stronnictwo Ludowe oraz Stronnictwo Demokratyczne. Miary druzgocącej klęski ekipy generałów Wojciecha Jaruzelskiego i Czesława Kiszczaka, w osiem lat wcześniej wprowadzających stan wojenny, dopełnił upadek listy krajowej, skupiającej prominentów PZPR i jak wtedy mówiono "stronnictw sojuszniczych". Z grona 35 z nich wymagane ponad 50 proc głosów uzyskało raptem dwóch: popierany przez ludowców seksuolog Mikołaj Kozakiewicz, który wkrótce został marszałkiem Sejmu oraz sędzia Adam Zieliński: temu drugiemu dopomógł przypadek, bo wyborcy skreślali tak zamaszyście całą listę, że czasem ich długopis nie dochodził do nazwiska ostatniego w kolejności alfabetycznej kandydata.
W kraju, gdzie o nadzieję jeszcze trudniej niż o dobre mięso
Jak podsumowywał "Observer" piórem Marka Franklanda: "Komuniści rzeczywiście sądzili, że są w stanie wypaść dobrze w walce wyborczej, tak, jak gdyby byli oni prawdziwą partią polityczną, a nie związkiem zawodowym rządzących, jakim byli przez całe dziesięciolecia. Niemal każdy przeciętny Polak mógłby im wytłumaczyć, że jest to wykluczone.
Czy można wyobrazić sobie kogoś
- pyta jeden z moich rozmówców -
kto wstąpiłby do partii z zamiarem wychodzenia na ulice i prowadzenia kampanii na rzecz jakiejś sprawy?
Natomiast Solidarność przyciągnęła do siebie tysiące ochotników, wielu z nich młodych, i to natychmiast po tym, jak ogłoszono datę wyborów. W kraju, gdzie o nadzieję jeszcze trudniej niż o przyzwoite mięso, przeżycie to pozostawi w tych młodych ludziach równie trwały ślad, co w ich starszych braciach i siostrach, którzy przed dziesięcioma laty pomagali organizować Solidarność" [1].
Kluczowe dla oceny sformułowanej przez renomowane pismo o światowym zasięgu pozostaje podkreślenie roli, jaką odegrało wchodzące wtedy w dorosłość pokolenie. To młoda generacja robotników, której obca była trauma starszych kolegów, organizujących łamane siłą przez władze protesty po wprowadzeniu przez komunistów stanu wojennego 13 grudnia 1981 r, za to bliskie jej pozostawało przesłanie Solidarności - organizowało strajki w kwietniu i maju 1988 r. kolejno w Bydgoszczy, Stalowej Woli, Nowej Hucie i Stoczni Gdańskiej, wsparte również przez studentów. Władza początkowo łamała je siłą, brutalny przebieg miała nocna pacyfikacja krakowskiej Huty, noszącej wtedy jeszcze imię Włodzimierza I. Lenina. Jednak już następnego dnia od rana zastrajkował Uniwersytet Warszawski. A fatalny stan gospodarki, przekładający się na braki w zaopatrzeniu sklepów nie sprzyjał wyciszeniu nastrojów społecznych. Rok wcześniej na gdańskiej Zaspie Papież Jan Paweł II zwrócił się do młodzieży z pełnym nadziei na przyszłość przesłaniem: "Każdy z Was, młodzi przyjaciele, znajduje też w życiu jakieś swoje Westerplatte. Jakiś wymiar zadań, które musi podjąć i wypełnić". I mówił o zamierzeniach, których nie sposób porzucić. Efekt okazał się podobny jak w wypadku pierwszej jego pielgrzymki z 1979 r. która zaowocowała Sierpniem 1980 r.
Dla Polaków to Ojciec Święty pozostawał najwyższym autorytetem. Nie był jednak jedynym przywódcą światowej rangi, którego słów słuchali uważnie.
Składający latem wizytę w Polsce sekretarz generalny Komunistycznej Partii Związku Radzieckiego Michaił Gorbaczow, wprowadzający u siebie głasnost' (jawność) i pierestrojkę (przebudowę) w trakcie spotkania z intelektualistami na warszawskim Zamku Królewskim w odpowiedzi na pytanie Marcina Króla, historyka idei i szefa dopiero co zalegalizowanej a niegdyś drugoobiegowej "Res Publiki" - nie potwierdził, że wciąż obowiązuje doktryna Leonida Breżniewa o ograniczonej suwerenności państw socjalistycznych. Odebrano to jako deklarację, że tym razem polscy towarzysze muszą sobie radzić sami, bez straszaka radzieckiej interwencji.
Powracająca fala
Jeszcze w sierpniu tego samego 1988 roku wybuchła kolejna fala strajków. Objęły powtórnie Stocznię Gdańską ale też wiele śląskich kopalń. Taktyka dotychczas stosowana przez władze okazała się bezużyteczna. Gdy szturmowe oddziały milicji rozbijały strajk w jednej kopalni, protest zaczynała następna. W tej sytuacji władza, łagodząca kurs od 1986 r. (wtedy we wrześniu zwolniła więźniów politycznych), zdecydowała się na rozmowy, a mediacji podjął się Kościół. W ósmą rocznicę podpisania Porozumień Gdańskich 31 sierpnia 1988 r. doszło do spotkania Wałęsy z Kiszczakiem. Od września toczono zakulisowe rozmowy w Magdalence, gdzie po stronie solidarnościowej pertraktowali m.in. Adam Michnik i Lech Kaczyński a władzę oprócz Kiszczaka reprezentowali m.in. Stanisław Ciosek oraz Janusz Reykowski. Rządzący zezwolili na debatę telewizyjną, w której w ostatnim dniu listopada 1988 r. Lech Wałęsa pokonał bezapelacyjnie szefa oficjalnych związków zawodowych Alfreda Miodowicza. Od lutego do kwietnia 1989 r. trwały rozmowy Okrągłego Stołu. W ich trakcie zdecydowano o ponownej legalizacji Solidarności oraz przeprowadzeniu wyborów parlamentarnych 4 czerwca 1989 r. Nie były jeszcze całkiem wolne, o czym świadczyło zarezerwowanie większości mandatów w Sejmie dla PZPR i jej sojuszników, ale - jak się okazało - głosy w nich policzono uczciwie. Co w Polsce miało miejsce po raz pierwszy od 1928 roku; począwszy od tej daty wyniki fałszowała najpierw sanacja, później komuniści.
Demokratyczne doświadczenie Polaków sprowadzało się od czasów wojny do wiecowania przy okazji kolejnych przełomów społecznych, kiedy to protesty wymuszały rozszerzenie zakresu swobód, Trwało to krótko w 1956 r. (kiedy to po wzbudzającym nadzieję Październiku przejawem ponownego nakładania kagańca stały się paradoksalnie... wybory z 1957 r. a ściślej nakłanianie do głosowania bez skreśleń), latach 1970-81, zaś bez porównania dłużej w okresie 16 miesięcy legalnego działania pierwszej Solidarności (1980-81). Ale już w działaniach podziemnych uczestniczyło nas niewielu. Jak się okazało, komunistyczna władza w 1989 r. popełniła błąd, przywiązując nadmierną wagę do historii najnowszej i znanej jej za sprawą MSW topografii oporu społecznego. Nie doceniła formującej się naprędce wspólnoty, organizującej się wokół nadziei na zmianę, gdy się tylko ona pojawiła. Nie tylko miało to miejsce w regionach, gdzie nie istniały działające struktury opozycji, ale w nich oddziaływało najsilniej. Niekiedy wiązało się z zachowaniem silnych więzi społecznych w tym rodzinnych i sąsiedzkich oraz lokalnym autorytetem Kościoła w tym wypadku rozumianego jako "rzeczpospolita proboszczów" a nie w kontekście zasług, jakie hierarchowie położyli dla pokojowego przejścia Polski od komunizmu do demokracji.
Największym zaskoczeniem okazały się wyniki w województwach potocznie nazywanych zielonymi: niewielkich, powstałych po reformie administracyjnej przeprowadzonej w 1975 r. przez Edwarda Gierka, rolniczych, pozbawionych wielkich fabryk. A te ostatnie stanowiły w latach 80, podobnie jak ośrodki akademickie, bastion zepchniętej do podziemia Solidarności. Właśnie tam porażka PZPR i jej satelitów przybrała rozmiary wyjątkowo druzgocącej.
W województwie nowosądeckim kandydatka Komitetu Obywatelskiego Zofia Kuratowska zdobyła do Senatu 82, 5 proc głosów. Zaś wybitny aktor Gustaw Holoubek uzyskał poparcie 76 proc mieszkańców woj. krośnieńskiego.
Sednem tych wyborów nazwać można wynik do Sejmu w okręgu obejmującym warszawskie Śródmieście, skąd posłem został z rekomendacji ''S" inny znakomity aktor Andrzej Łapicki za sprawą 78 proc mieszkańców a nie rzecznik rządu stanu wojennego Jerzy Urban, na którego oddano 16 proc głosów.
Z innego stołecznego okręgu do Sejmu wszedł Zbigniew Janas poparty przez 82 proc głosujących na Ochocie i w Ursusie, gdzie wcześniej był filarem Solidarności w Zakładach Mechanicznych, a jego kampanię organizował przedstawiciel młodego pokolenia robotników i organizator protestów w tej fabryce w `1988 roku Mariusz Ambroziak, obecny wiceprezes Mazowieckiej Wspólnoty Samorządowej.
Z kolei na Żoliborzu działacze Niezależnego Zrzeszenia Studentów, którzy w drugiej połowie lat 80 przyczynili się do odrodzenia tej organizacji: Andrzej Anusz i Piotr Wójcik z Uniwersytetu Warszawskiego oraz Tomasz Jakubiak z Akademii Teologii Katolickiej skutecznie poprowadzili kampanię Jacka Kuronia do Sejmu, tak iż uzyskał poparcie 66 proc mieszkańców i pokonał mecenasa Władysława Siłę-Nowickiego (21 proc), byłego więźnia politycznego, chrześcijańskiego demokratę rzucającego wyzwanie kandydatowi Komitetu Obywatelskiego.
Więcej niż plebiscyt
Wybory przybrały postać plebiscytu. Nigdzie nie przebili się do parlamentu konkurenci oficjalnych kandydatów Solidarności, wywodzący się z dawnej opozycji. Nie zdobyli ani jednego mandatu. Przewodniczący Konfederacji Polski Niepodległej Leszek Moczulski, rywalizując z Janem Rokitą w Krakowie, zdobył 10 proc głosów. Najlepszy wynik kandydata z KPN Zbigniewa Brzyckiego (16 proc) w Szczecinie też nie zapewnił mu poselskiego statusu. Wyborcy docenili najstarszą partię niepodległościową dopiero w dwa i pół roku później, kiedy to w 1991 r. po pierwszych już w pełni wolnych wyborach Konfederacja Polski Niepodległej stała się trzecią siłą w Sejmie.
Jednak 4 czerwca 1989 r. tylko zdjęcie z Wałęsą stanowiło dla wyborców wiarygodną rekomendację. O przypadku Baumgarta, zresztą zasłużonego i poczciwego działacza Solidarności Rolników Indywidualnych była już mowa.
Nie zmienia to faktu, że zasłużeni dla antykomunistycznej opozycji wieloletni doradcy Solidarności Tadeusz Mazowiecki i mec. Jan Olszewski oraz lider Ruchu Młodej Polski Aleksander Hall nie tylko protestowali przeciwko sposobowi wyłaniania kandydatów Komitetu Obywatelskiego jako formule zbyt wąskiej ale sami odmówili ubiegania się o mandaty.
Wyborcy jeszcze wtedy nie podzielali ich wątpliwości. Na spotkania kandydatów Solidarności często organizowane na świeżym powietrzu przychodziły tłumy. Na zebraniach, gdzie przekonywano do pretendentów z PZPR sale świeciły pustkami.
Nawet sam Urban kpił później z obaw sekretarza Komitetu Centralnego PZPR Zygmunta Czarzastego, który w trakcie kampanii martwił się, że jeśli wynik Solidarności okaże się zbyt słaby, Zachód nie uwierzy w demokratyczny przebieg głosowania. Znamionowało to stopień oderwania rządzących od rzeczywistości.
W istocie bowiem w pierwszej turze nawet mandaty zarezerwowane dla PZPR i "stronnictw sojuszniczych" objęli wyłącznie ci kandydaci - w liczbie trojga - którzy jako przyzwoici otrzymali poparcie Solidarności. Pozostali nie przekroczyli 50 proc głosów i musieli stawać do kolejnej próby 18 czerwca. Udział w niej stał się koniecznością dla zaledwie kilkorga kandydatów Komitetu Obywatelskiego (m.in w Łodzi, Radomiu i Inowrocławiu).
Najlepszy wynik w całej Polsce uzyskał - co dało mu mandat poselski z Nowej Huty - zasłużony działacz tamtejszej Solidarności Mieczysław Gil. Zdobył 89 proc głosów.
Odrzucając dotychczasowy system władzy, Polacy nie czynili rozróżnienia pomiędzy partyjnymi liberałami a ''betonem'' z PZPR. Chociaż Aleksander Kwaśniewski w trakcie rozmów Okrągłego Stołu, żeby przełamać impas, zgłosił pomysł reaktywowania Senatu, co przyjęła strona społeczna - nie udało mu się do niego wejść. Walkę o mandat przegrał w rodzinnym okręgu koszalińskim z emerytowaną nauczycielką muzyki Gabrielą Cwojdzińską, parę lat wcześniej represjonowaną za przewożenie związkowego sztandaru.
Rozmiary zwycięstwa okazały się szokujące dla obu stron. Z tego też powodu liderzy Solidarności przystali najpierw na przekazanie mandatów nie obsadzonych z listy krajowej do okręgów wyborczych, ale w taki sposób, by walczyli tam o nie wyłącznie kandydaci z PZPR i jej satelitów. Jeszcze większy sprzeciw społeczny wzbudziła zgoda na wybór przez nowy parlament na prezydenta autora stanu wojennego, generała Wojciecha Jaruzelskiego. Z kolei przebywający w Polsce prezydent USA George Bush senior namawiał go, żeby się nie wycofywał. Wciąż obawiano się bowiem wariantu siłowego dalszego rozwoju wydarzeń. Działacze PZPR umiejętnie ten lęk podsycali, sugerując dyskretnie, że ''beton partyjny'' wciąż ma oparcie w milicji i wojsku.
Jednak wybór Jaruzelskiego łączył się z publicznym zgorszeniem, skoro część parlamentarzystów Solidarności specjalnie oddała głosy nieważne bądź nie wzięła udziału w głosowaniu, żeby uzgodnione wcześniej rozstrzygnięcie ułatwić. Wzbudziło to oburzenie, chociaż generał prezydentem pozostawał przez niecałe półtora roku i wtedy nikomu już specjalnie nie zaszkodził.
Zarazem jednak werdykt wyborców z 4 czerwca 1989 r. okazał się impulsem tak mocnym i jednoznacznym, że unieważnił wiele kluczowych założeń zawartego przy Okrągłym Stole kontraktu politycznego. Nie powstał zapowiadany rząd Kiszczaka, bo skutecznie zbuntowali się dotychczasowi satelici PZPR.
Zjednoczone Stronnictwo Ludowe oraz Stronnictwo Demokratyczne odwróciły sojusze i zawiązały koalicję z Solidarnością a ściślej z jej świeżą reprezentacją w Sejmie i odrodzonym Senacie: Obywatelskim Klubem Parlamentarnym.
Nowy rząd utworzył Tadeusz Mazowiecki, działacz katolicki i redaktor naczelny "Tygodnika Solidarność", internowany po 13 grudnia 1981 r. Teraz za zastępcę miał Czesława Kiszczaka, który wtedy go za kraty posłał, bo komuniści chociaż formalnie nie stali się koalicjantami, zachowali w rządzie jeszcze przez prawie rok tzw. resorty siłowe.
Mazowiecki stał się pierwszym po wojnie niekomunistycznym premierem. Nie okazało się to jednak jedynym istotnym następstwem głosowania z 4 czerwca 1989 r. Do końca tego samego roku zmieniono nazwę państwa. Polska Rzeczpospolita Ludowa na powrót stała się Rzeczpospolitą Polską. Orłowi z godła przywrócono koronę.
Efekt domina zaczął się od Polski
Przede wszystkim jednak stale poszerzał się zakres wolności. Uwidoczniła to eksplozja aktywności Polaków, przejawiająca się najpierw wzmożonym handlem ulicznym, później zakładaniem firm i podejmowaniem pracy na swoim, zwłaszcza, że w miarę zamykania państwowych zakładów zatrudnienie w tym sektorze skokowo malało. Za sprawą planu Leszka Balcerowicza nowa władza rozpoczęła ryzykowne reformy rynkowe. Wypełniły one sklepowe półki, a walutę uczyniły wymienialną, ale zaowocowały też milionami wykluczonych, surowo oceniających dokonane przemiany. Nawet jeśli w Europie zaczęto Polskę nazywać prymusem, los pracowników likwidowanych Państwowych Gospodarstw Rolnych stał się wyrzutem sumienia a ich okolice strefami biedy.
Wybory z 4 czerwca 1989 r. - choć przełomowe - nazywano jeszcze słusznie kontraktowymi, ale wszystkie kolejne okazały się całkowicie demokratyczne. Pierwszymi w pełni wolnymi stały się samorządowe z 27 maja 1990 r. Później dopiero też bez ograniczeń Polacy wybrali prezydenta (w dwóch turach w listopadzie i grudniu 1990 r) oraz Sejm (jesienią 1991). Nawet jeśli zdarzały się utyskiwania pół żartem pół serio, że "za komuny było lepiej", nikt poważnej próby powrotu do poprzedniego ustroju nie podejmował ani nawet nie postulował. Zwłaszcza, że nasz 4 czerwca 1989 r. uruchomił efekt domina: jesienią tego samego roku rozebrano mur berliński, padały kolejne komunistyczne satrapie zrzeszone w zdominowanym przez ZSRR Układzie Warszawskim zaś z końcem 1991 r. rozwiązano Związek Radziecki.
To data 4 czerwca 1989 r. stanowi punkt zwrotny nie tylko w naszej historii. Na pewno trafne pozostaje powiedzenie, że po tym dniu Polska nigdy już nie była taka jak przedtem.
[1] Marek Frankland. Już nic nie będzie takie samo... "The Observer" z 11 czerwca 1989 r, cyt wg ''Forum'' nr 25/89
Zdjęcie: Działacze fabrycznej "Solidarności" przed wymarszem w teren podczas akcji zbierania podpisów popierających kandydatów "Solidarności" w wyborach 4 czerwca 1989r. do sejmu i senatu. Stoją od lewej: Janusz Ściskalski, Marek Jarosiński, Mariusz Ambroziak, Sławomir Dominiak, NN. Siedzą Mariusz Szulecki i Grażyna Kirylczuk (dziś Szulecka).
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie