Reklama

Idziemy drogą Chojeckiego, dbamy o wolne słowo

17/11/2025 12:16

Z Jackiem Juzwą, prezesem Stowarzyszenia Wolnego Słowa, rozmawia Łukasz Perzyna.

- W październiku niestety na zawsze pożegnaliśmy Mirosława Chojeckiego, założyciela nie tylko Niezależnej Oficyny Wydawniczej NOWA, która jeszcze w latach 70. stała się legendą, ale faktycznie instytucji drugiego obiegu w Polsce. W jaki sposób Stowarzyszenie Wolnego Słowa, którym Pan kieruje, gdzie Chojecki był również animatorem i do momentu śmierci honorowym prezesem, zamierza kontynuować drogę, którą wytyczył?

- Mirosław Chojecki jak Pan wspomniał był również założycielem naszego Stowarzyszenia. Kontynuowanie tego, co robił Mirek, to dla nas zadanie oczywiste i wielkie wyzwanie. NOWA stanowiła od 1977 r, kiedy powstała, pierwsze wielkie wydawnictwo, publikujące poza zasięgiem cenzury. Stała się symbolem niezależności, ale przede wszystkim konkretem za sprawą setek wydawanych książek, skutecznie przywracanych polskiej kulturze i nauce, chociaż przez komunistów pozostawały zakazane. Przełamała monopol w dziedzinie informacji i kultury, na którym rządzący opierali swoją praktykę sprawowania władzy. Wszystko, co objęto cenzorskimi zapisami, miało nie istnieć w powszechnej świadomości.

-  Przedtem istniał już samizdat w ZSRR, a Czesi pomimo surowszej niż u nas dyktatury też radzili sobie z rozpowszechnianiem pism Vaclava Havla?

- Rzeczywiście słowo samizdat wzięło się z Rosji jako określenie maszynopisów wielokrotnie przepisywanych i rozpowszechnianych w gronie zaufanych i znanych osób. Wielki szacunek należy się wszystkim, którzy nad tym pracowali, ryzykując większe niż u nas represje. Warto zresztą przypomnieć, że również Mirosław Chojecki został na niedługo przed Sierpniem 1980 r. aresztowany przez władze PRL pod absurdalnym zarzutem kradzieży powielacza, co dowodzi, że sankcje nie ograniczały się do rutynowych zatrzymań na 48 godzin. Często zdarzały się pobicia przez nieznanych sprawców, jak wtedy określano napaści esbeków zza węgła. Mirek tego też doświadczył.   Różnica między tym, co w Polsce zaczęły "Spotkania" i na szerszą  skalę podjęła NOWA, a samizdatem rosyjskim czyu publikacjami dysydentów czechosłowackich polegała na rzeczywistej masowości. Odbiorcą stał się również student, a  z czasem i robotnik. Narzędzia przełamywania monopolu państwowego z początku wydawały się skromne. Zaczynaliśmy od powielaczy białkowych, potem pojawiły się offsetowe, więc białko uchodziło za prymitywne i przeszło do historii. Z czasem najmocniejsze wydawnictwa drugiego obiegu okazały się prawdziwymi przedsiębiorstwami, chociaż oczywiście nigdy zysk nie stał się głównym celem. Zwłaszcza, że łączyła nas również świadomość funkcjonowania dzięki tysiącom ludzi dobrej woli.  

- Do jakich książek spośród mnóstwa ich wydanych przez NOW-ą ma Pan największy sentyment?

- Szczególnie bliski mi pozostaje "Kompleks polski" Tadeusza Konwickiego, jego ukazanie się dowiodło, że w rodzącym się wtedy drugim obiegu jest miejsce na dzieła wybitne. Na wspaniałą literaturę. Niezwykle ważny okazał się napisany na emigracji, a w kraju z oczywistych względów - na osobę autora i temat jaki stanowiły sowieckie łagry - "Inny świat" Gustawa Herlinga-Grudzińskiego. Do obu tych książek pasuje ta sama formuła: mała czcionka, wielkie dzieło. 

- Jednak chociaż NOWA przyczyniła się do udostępnienia czytelnikowi w kraju twórczości Czesława Miłosza, zanim jeszcze dostał Literacką Nagrodę  Nobla w 1980 r., najbardziej historyczną z zasług powołanej przez Chojeckiego oficyny okazało się nawet nie tyle promowanie niedostępnych arcydzieł, chociaż to cel ważny i wzniosły, co pobudzenie pewnej świadomości, która - nazwijmy rzecz bez patosu - zaowocowała Sierpniem?

- Z publikacji NOW-ej ludzie dowiadywali się wielu nieznanych im faktów o poprzednich polskich przełomach i protestach społecznych, ale także prawdy o roku 1920, 17 września 1939 r. i Katyniu. Okazało się, że nie da się tego skutecznie zakazać. Ten rodzący się krytycyzm wpłynął na fenomen Sierpnia 1980 r.

- Jak rozumiem miarą roztropności założycieli drugiego obiegu stał się fakt, że chociaż kiedy powstała legalna Solidarność mnóstwo sprzętu poligraficznego oddano jej do dyspozycji - to znaczną jego część przewidująco zadołowano. Dzięki czemu w nocy z 12 na 13 grudnia 1981 r. nie uległ konfiskacie przez SB ani zniszczeniu przez ZOMO? I chociaż stan wojenny zastał Chojeckiego za granicą, to on później przez całe lata 80. skutecznie Was z Francji wspierał?

- Mirosław Chojecki nie tylko założył w Paryżu "Kontakt" jako pierwszy miesięcznik nowej solidarnościowej emigracji, ale dbał o wysyłkę do kraju coraz sprawniejszego sprzętu poligraficznego. Drugi obieg właśnie w stanie wojennym stał się swego rodzaju instytucją. Nastroje wielu Polaków okazały się takie, że nie chcieli już czytać niczego, co wydano oficjalnie. Za to w podziemiu ukazywały się oprócz ocen komunizmu i programów opozycji także tomiki wierszy, pojawili poeci, co właśnie w niezależnych wydawnictwach debiutowali. Nie tylko polityka i historia, drugi obieg uwzględniał całe bogactwo rzeczywistości. Oczywiście wspominam tamte lata ze specyficznej perspektywy, bo ukrywałem się od 1982 do 1984 przed bezpieką i milicją. Da się nawet powiedzieć, że działałem wtedy jak zawodowy rewolucjonista. List gończy wystawiony za mną wskazywał, że jestem pracownikiem Sądu Najwyższego, bo rzeczywiście tam byłem zatrudniony i zakładałem Komisję Zakładową Solidarności. W stanie wojennym w podziemiu związałem się z Grupami Oporu Solidarni. Uchodziliśmy za radykałów, przykładem stały się udane akcje zasmrodzenia kolegiów do spraw wykroczeń, które gnębiły opozycjonistów. Miałem więc nawet zarzut - o liście gończym już wspominałem - kierowania organizacją terrorystyczną. Szukając rozmaitych, czasem pomysłowych form oporu, ani przez chwilę nie straciliśmy jednak z oczu ważności działań wydawniczych. Na pewno z jednej strony drugi obieg, w czym NOWA miała największy udział, skutecznie wpływał na nastroje i przygotował Sierpień 1980 i powołanie NSZZ Solidarność. Ale też kiedy Związek i cały ruch społeczny, jaki mu towarzyszył, komuniści zepchnęli do podziemia - drugi obieg pozostał wierny Solidarności i pomógł jej przetrwać w nielegalnych warunkach najtrudniejsze lata. To nie tak, że nagle obudziliśmy się w wolnej Polsce. Tacy ludzie jak Mirosław Chojecki przez kilkanaście lat na to pracowali.

- Spytam więc o to, jakim człowiekiem okazywał się Mirosław Chojecki w bezpośrednim kontakcie. Jako nastolatek poznałem jego nazwisko z wiadomości Radia Wolna Europa, wtedy mocno zagłuszanych, utrwaliło mi się przy okazji wspomnianej już próby wrobienia go przez służbę bezpieczeństwa w kradzież powielacza: w domu mieliśmy już książki NOW-ej w tym "Małą Apokalipsę" Konwickiego, więc wszyscyśmy wiedzieli ile te zarzuty warte... Już w nowej Polsce nagrywałem Chojeckiego dla Wiadomości ale nie RWE tylko TVP, przyjemnie zaskoczyła mnie wtedy jego bezpośredniość, trafnie wnioskuję, że to była jego mocna cecha?

- Zawsze był bardzo bezpośredni a przy tym serdeczny. Osobowość niezwykle wyrazista. Szybko i łatwo kontakty nawiązywał, cienia pozy w tym nie było. Ciekawy człowiek, którego cechowała ciekawość świata, znów pewnej gry słów użyję. I można było na niego liczyć. Kiedy znalazł się przez przypadek, bo przecież nie mógł przewidzieć, kiedy komuniści wprowadzą stan wojenny, na tej swojej paryskiej kilka lat trwającej emigracji, a my zostaliśmy tutaj - byliśmy odbiorcami sprzętu, jaki wysyłał do kraju. Najwięcej go przychodziło z Francji i Szwecji. Dla podziemia w kraju to było jak kroplówka w najtrudniejszych czasach.

- Stowarzyszenie Wolnego Słowa stanowi kontynuację tamtego etosu już w nowej Polsce?

- Mirosław Chojecki był jego pomysłodawcą i pierwszym prezesem, później już honorowym. W wiele lat po upadku komunizmu spróbowaliśmy skrzyknąć tych, którzy o wolne słowo w trudnych czasach zadbali. I działamy w tym gronie już od ponad dwudziestu lat. W sumie skupiamy ok. 800 osób. Nie zajmujemy się bieżącą polityką w kraju. Staramy się natomiast pamiętać o aktualnych potrzebach tych, którzy fenomen niezależnych wydawnictw zbudowali. Wiele osób potrzebuje bardziej jeszcze zrozumienia niż odszkodowań za represje, chociaż rekompensata za nie się im oczywiście należy. Dokumentujemy ich dawną działalność. Spotykamy się i dyskutujemy, ale też wychodzimy z tym na zewnątrz, na konferencje naukowe, do szkół czy instytucji kultury.

- Teraz ja Panu coś opowiem, zgoda? Kiedy pracowałem w TVP, miałem pod opieką praktykantkę, studentkę dziennikarstwa z KUL. Towarzyszyła mi na zdjęciach i przy montażu. Ostatni materiał przygotowaliśmy do wieczornego wydania na 23,00, więc zaproponowałem, że ją odwiozę. Jechaliśmy na Ochotę i gdzieś w okolicach Placu Narutowicza  skończyły się wspólne tematy, więc wspomniałem, jak w 80. latach jako student ubezpieczałem tam kolegę przenoszącego blachy przygotowanej do wydania w podziemiu książki. Po prostu szedłem ze sto metrów za nim i gdyby go zgarnęli z tymi materiałami - miałem szybko zrobić w tył zwrot i ostrzec kolegów, czekających w akademiku Pod Orłem, że nic z tego, bo wpadł. Skończyło się zresztą szczęśliwie, dotarł z tymi blachami w torbie, dokąd trzeba. A dziewczyna słuchała z przejęciem, aż na koniec spytała z powagą: "a czy miałeś wtedy granaty?". Jej podziemne wydawnictwa myliły się pewnie z ruchem oporu podczas okupacji, a NZS z NSZ?

- Ta nieśmieszna tak naprawdę anegdota pokazuje, jak wiele jeszcze mamy do zrobienia. Dlatego staramy się organizować atrakcyjne dla młodych ludzi wydarzenia, związane z przeszłością. Jak niedawny koncert ku czci Solidarności na Bemowie, przy okazji którego współpracowaliśmy z Mazowiecką Wspólnotą Samorządową. Warto dawne czasy przypominać i pokazywać. Liczą się filmy dokumentalne i piosenki z dawnych lat, podobnie jak konferencje i spotkania, bo żywego świadectwa ludzi nic nie zastąpi. Pamięta Pan niedawny panel dotyczący Ruchu Wolność i Pokój, którego my byliśmy przy Marszałkowskiej gospodarzami, a pomysłodawcą Mazowiecka Wspólnota Samorządowa. WiP kiedyś był młodą opozycją, a minęło 40 lat. Trafiła się świetna okazja, by jego założycieli zebrać w jednym miejscu, po to, aby własne dzieło podsumowali, znów wymienili między sobą poglądy. Walczyliśmy przecież o swobodny przepływ informacji, opinii i dóbr kultury, taki był cel drugiego obiegu, kiedy NOW-ą w 1977 r. zakładał Mirosław Chojecki czy koledzy w Lublinie "Spotkania". Teraz pamiętamy również o tych, którzy dostępu do wolnego słowa wciąż pozostają pozbawieni. Wspieramy w miarę możliwości naszych przyjaciół, demokratów z Białorusi czy Wietnamu, którzy wciąż żarliwie zabiegają o to, co dla nas od dziesięcioleci jest oczywistością. Mirosław Chojecki zawsze wielką wagę do takich działań na rzecz innych przywiązywał.

Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.


Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Wróć do