.png)
Najlepszy okazał się wynik z Montrealu w 1976 roku, kiedy to zostaliśmy szóstą potęgą sportową świata: wyprzedziły nas w klasyfikacji medalowej igrzysk tylko systemowo hodujące cyborgów ZSRR i NRD oraz trójka najbogatszych krajów świata: USA, RFN i Japonia. Jednak stuletnia historia Polaków na olimpiadach pokazuje, że nasi mistrzowie zostawali bohaterami narodowymi nie tylko za sprawą sportowych sukcesów. Jak brązowy medalista w jeździectwie pierwszej olimpiady z udziałem Polaków rotmistrz Adam Królikiewicz, który wcześniej walczył w Legionach i wojnie z bolszewikami a po latach również w kampanii wrześniowej. I pierwsza polska złota medalistka Halina Konopacka, która w Amsterdamie wygrała konkurs rzutu dyskiem, zaś w 1939 r. prowadziła autobus w konwoju, ewakuującym za granicę polskie złoto, by nie wpadło w ręce niemieckich ani sowieckich okupantów. Inny niż tylko sportowy wymiar miał również pamiętny gest Władysława Kozakiewicza, zwycięzcy w skoku o tyczce (1980 r.), wobec przeszkadzającej mu szowinistycznej radzieckiej publiczności.
Tegoroczne Igrzyska Olimpijskie odbywają się w Paryżu, tam gdzie przed dokładnie stu laty zadebiutowała w nich Polska. Wprawdzie olimpiady, nawiązujące do tradycji greckich starożytnych igrzysk, odbywały się od 1896 r. (premiera nastąpiła symbolicznie w Atenach), ale pozbawiona własnej państwowości Polska z oczywistych względów była możliwości udziału w nich pozbawiona. Gdy niepodległość już odzyskaliśmy, sprawdziła się wobec nas opinia twórcy nowożytnych olimpiad francuskiego barona Pierre'a de Coubertina, że sens Igrzysk Olimpijskich zawiera się nie w zwycięstwach, lecz w uczestnictwie. Do Antwerpii (1920 r.) jednak jeszcze nie pojechaliśmy, bo w tym samym czasie przyszło bronić młodego państwa przed bolszewikami. Inauguracja nastąpiła więc w 1924 r. w Paryżu. Chociaż nie o medale chodziło, lecz o zamanifestowanie obecności, to jednak również te pierwsze zdobyliśmy.
Medal legionisty i romantyczna śmierć
Srebro wywalczyła drużyna kolarzy w wyścigu na 4 kilometry na dochodzenie: Józef Lange, Jan Łazarski, Franciszek Szymczyk oraz Tomasz Stankiewicz: ten ostatni po wybuchu II wojny światowej rozstrzelany został przez Niemców w Palmirach w ramach akcji niszczenia polskiej inteligencji.
Doświadczenie z poprzedniej wojny miał za sobą w Paryżu pierwszy zdobywca medalu w konkurencji indywidualnej, w jeździeckich skokach przez przeszkody, Adam Królikiewicz, startujący tam na koniu Picador. Zanim został brązowym medalistą, walczył od sierpnia 1914 r. w Legionach. Następnie również w wojnie z bolszewikami. Zaś już po zakończeniu sportowej kariery wziął udział w kolejnej wojnie: obronnej we wrześniu 1939 r. Jednak już w pokojowych czasach zginął śmiercią jeźdźca w niezwykłych okolicznościach, kiedy jako konsultant słynnego filmu Andrzeja Wajdy "Popioły" według Stefana Żeromskiego pokazywał aktorom, jak siedzi się w siodle.
Jak pierwsza złota medalistka uratowała polskie złoto przed Niemcami i Rosjanami
Pierwszy złoty medal olimpijski wywalczyła dla Polski w rzucie dyskiem Halina Konopacka w Amsterdamie w 1928 r. Okazała się osobą wszechstronnie utalentowaną, publikowała również wiersze, pisane w stylu Skamandra. Wyszła za mąż za czołowego sanacyjnego polityka Ignacego Matuszewskiego, po czym oboje odegrali bohaterską rolę we wrześniu 1939 r. przy ewakuacji z kraju zasobów polskiego złota. Jak opisuje na łamach "Opinii" Katarzyna Ochabska: "(..) ustalono, że Henryk Floyar-Rajchman będzie odpowiedzialny za dotarcie transportu do granicy z Rumunią, a Ignacy Matuszewski za jego bezpieczeństwo za granicą (..). Jego żoną była Halina Konopacka, popularna sportsmenka. Na igrzyskach w Amsterdamie w 1928 roku ustanowiła rekord świata w rzucie dyskiem, zdobywając pierwszy w historii medal złoty olimpijski dla Polski. Konopacka-Matuszewska zasiadła za kierownicą jednego z autobusów, dając radę prowadzić obciążony (każdy autobus ważył blisko dwanaście ton) pojazd po zatłoczonych szosach i wertepach" [1].
Dwoje polskich złotych medalistów kolejnej olimpiady w Los Angeles (1932 r.) zmagało się nie tylko z rywalami na bieżni. Fenomenalna sprinterka Stanisława Walasiewicz mieszkała w USA. Kiedy wybrała reprezentowanie polskich barw, Amerykanie wyrzucili ją z pracy. Wystartowała jednak i wygrała dla Polski finał biegu na 100 metrów. Zginęła w 1980 r. w trakcie wysokiej fali przestępczości w USA, kiedy w wieku 69 lat napadnięta na parkingu supermarketu nic tylko nie zgodziła się oddać swojej torebki bandytom ale próbowała jednemu z nich wyrwać z ręki pistolet.
Z kolei długodystansowiec Janusz Kusociński na igrzyskach w Los Angeles walczył na 10 kilometrów nie tylko z renomowanym biegaczem z Finlandii Volmarim Iso Hollo, ale również z bólem, jaki sprawiały mu cisnące nieubłaganie buty. Jak sam opisywał w autobiografii "Od palanta do olimpiady...": "(..) słyszę dzwonek. Momentalnie oprzytomniałem, zapomniałem o bólu, o zmęczeniu i rzuciłem się naprzód. Wszak to ostatnia 25 runda. Jedno mi huczało, o jednym tylko myślałem: - zwyciężyć. W jednej chwili zrównałem się z Iso Hollo. W tej samej chwili on poderwał się do finiszu. W okamgnieniu przeszło mi przez głowę: jeśli teraz zaczął finiszować to musi przegrać. Po 24 okrążeniach nawet Iso Hollo tej szybkości nie wytrzyma, tym bardziej, że cały był w potach, a koszulka jego była tak mokra, że niemal przylgnęła do ciała. Ja zaś, nie wiem dlaczego, czułem się zupełnie świeży, tak dalece, jakbym wcale nie biegał. (...) Gdy przerwałem taśmę i znalazłem się o kilka metrów za metą, nie wiedziałem, co ze sobą robić. Ogarnęło mnie tak dziwne uczucie, jakiego nigdy w życiu nie doznawałem. W pierwszej chwili nie miałem nawet możności cieszyć się ze swojego zwycięstwa. Jedynym moim pragnieniem było zrzucić pantofle" [2].
Kusociński podobnie jak Konopacka został bohaterem narodowym nie tylko za sprawą sukcesów w sporcie. Ranny w obronie Warszawy we wrześniu 1939 r. otrzymał Krzyż Walecznych. Gdy weszli Niemcy, zaangażował się w konspirację. Tak jak srebrny medalista z Paryża kolarz Stankiewicz został rozstrzelany w Palmirach.
Dawny żołnierz Andersa zdobywa pierwsze złoto po wojnie
Bohaterem wojennym stał się zanim jeszcze zdobył złoty medal olimpijski dla Polski, pierwszy po 1945 r, pięściarz Zygmunt Chychła. Gdańszczanin, został przez Niemców przymusowo wcielony do wehrmachtu. Zdezerterował jednak do armii Władysława Andersa. Zaś na olimpiadzie w Helsinkach w 1952 r. wygrał rywalizację w kategorii półśredniej. Miarą paradoksu pozostaje za to, że Chychła, nie doceniony jak należy i źle traktowany w kraju (m.in. zatajono przed nim, że choruje na gruźlicę, bo chciano, żeby dalej walczył i medale zdobywał) wyjechał w latach 70. na stałe do... Niemiec Zachodnich i tam po latach zmarł. Zanim to nastąpiło, z jego nazwiskiem wiązano pojęcie "polskiej szkoły boksu". Zresztą pierwszy powojenny medal olimpijski, tyle, że brązowy, również zawdzięczaliśmy pięściarzowi: Aleksemu Antkiewiczowi w Londynie (1948 r.).
Za to kolejny złoty medal olimpijski, w odległym Melbourne (1956 r.) zdobyła w skoku w dal Elżbieta Duńska-Krzesińska. Nie udało jej się to cztery lata wcześniej w Helsinkach, bo ślad na piasku pozostawił piękny warkocz sportsmenki, co skróciło ocenianą przez sędziów długość skoku. Jeszcze wcześniej, w początkach kariery zdarzało się, że musiała skakać boso, bo prawdziwe sportowe buty w warunkach tuż powojennej biedy stanowiły nieosiągalny luksus.
Coś do udowodnienia, i jak mistrz boksu wolał złamać palec niż sobie życie
W Rzymie w 1960 r. złotych medali wywalczyliśmy aż cztery, zaś w Tokio w 1964 r. - już siedem a w Meksyku w 1968 r - pięć. Na azjatyckiej olimpiadzie zajęliśmy w klasyfikacji medalowej siódme miejsce, co wzmocniło prestiż wyniszczonego wojną i latami rządów komunistów kraju. Trwałe miejsce w wyobraźni zbiorowej Polaków zapewnili sobie zwłaszcza podwójni złoci medaliści: trójskoczek Józef Szmidt, mistrz podnoszenia ciężarów Waldemar Baszanowski i bokser Jerzy Kulej. Wszyscy stali się idolami młodzieży, która w tamtych przaśnych czasach zwłaszcza w mniejszych ośrodkach często miała do wyboru budkę z piwem i salę treningową. Sportowe sukcesy nie tylko stawały się powodem do dumy ale poprawiały kondycję społeczeństwa. Zachęcały do budowy boisk a nie tylko dekoracji pierwszomajowych.
Z kolei inny pięściarz Marian Kasprzyk złoto zdobył raz, ale za to wykazał się wyjątkowym hartem ducha. Sprowokowany w knajpie przez milicjanta po cywilnemu, wdał się z nim w bójkę, do której dołączyli dwaj resortowi koledzy napastnika. W walce wręcz sobie poradził, ale przyszło mu za to zapłacić cenę wyższą, niż za zwycięstwa w ringu. Początkowo ukarano go dożywotnią dyskwalifikacją. Trafił też do więzienia, gdzie, zamiast trenować, mógł tylko jako kalifaktor roznosić innym skazanym posiłki. W obronę wzięli go jednak aktorzy i pisarze oraz oczywiście trenerzy z legendarnym Feliksem Stammem na czele. Władze przedstawiły więc bokserowi ofertę nie do odrzucenia: może dalej walczyć, ale niech się nie waży wrócić z olimpiady bez złota. Kasprzyk oczywiście wygrał swoją kategorię wagową w Tokio, chociaż w rozstrzygającym pojedynku walczył ze złamanym palcem.
Zupełnie co innego miał do udowodnienia na igrzyskach strzelec Józef Zapędzki. Olimpiada w 1972 r. odbywała się w Monachium, a w odległym o zaledwie trzydzieści kilometrów Dachau hitlerowcy zabili ojca naszego reprezentanta. Dla uczczenia jego pamięci Zapędzki zdobył drugi kolejny złoty medal. Również w Monachium szermierz Witold Woyda wywalczył dwa złota i to na jednej olimpiadzie. Pierwszy raz przeżywaliśmy też sukces piłkarzy, trenowanych przez Kazimierza Górskiego. Olimpijski turniej w futbolu, podobnie jak kolarski Wyścig Pokoju odbierano jak mistrzostwa państw socjalistycznych, co wzbudzało ogromne emocje. W 1972 r. drużyna Górskiego pokonała NRD i Związek Radziecki a potem w finale Węgry, dzięki dwóm bramkom Kazimierza Deyny. Jednym z bohaterów turnieju okazał się też Włodzimierz Lubański.
Kanarkowa beemka Lubańskiego i nocny triumf siatkarzy
Jak sam wspomina: "Za zdobycie złotego medalu dostaliśmy po 600 dolarów i 60 tysięcy złotych (..). Wykorzystałem wszystkie pieniądze, które dostałem tam jako nagrodę, trochę wziąłem swoich oszczędności, resztę pożyczyłem od zaprzyjaźnionego niemieckiego biznesmena, któremu później oddałem w Polsce, i przywiozłem sobie do kraju kanarkową "beemkę". Uczestnicy igrzysk olimpijskich mieli bardzo dobre ceny w BMW. 30 czy nawet 40 procent zniżki. Ten samochód sprowadził mi do Warszawy zaprzyjaźniony dziennikarz, a stamtąd na Śląsk przewiózł go Stasiu Oślizło" [3]. Ten ostatni to kolega Lubańskiego z zabrzańskiego Górnika, z którym wspólnie przełamali fatum niemożności w polskim futbolu, jeszcze przed olimpiadą awansując do finału europejskiego pucharu, co stanowi do dziś nie pobite osiągnięcie polskiej drużyny.
Dziś, gdy zarobki Roberta Lewandowskiego stanowią nie rzadszy temat rozmów niż strzelane przez niego bramki, ścibolenie przez Lubańskiego środków na nowe BMW może śmieszyć, ale warto pamiętać, że olimpijski turniej piłkarski w tamtym czasie formalnie pozostawał imprezą amatorów. Nie powinno się też Lubańskiemu luksusowej bryki żałować, skoro dwa lata później nie mógł wystąpić w pełni zawodowych już Mistrzostwach Świata, dokąd po raz pierwszy po wojnie drogę utorowała nam bramka przez niego strzelona Anglikom w Chorzowie, kiedy odebrał piłkę najlepszemu obrońcy na kuli ziemskiej Bobby'emu Moore'owi. Ale w tym samym meczu doznał kontuzji, która na trzy lata wyeliminowała go z wielkiej piłki.
Polskimi bohaterami kolejnej olimpiady, w Montrealu (1976 r.) zostali też reprezentanci w grze zespołowej, ale już nie piłkarze, lecz siatkarze, trenowani przez charyzmatycznego Huberta Wagnera. Chociaż ze względu na różnicę czasu finał z ZSRR zaczynał się, gdy w Polsce była godz. 2,30 w nocy - i tak oglądał go w telewizji cały kraj. I jak zwykle z tymi rywalami, nie chodziło wyłącznie o sport. Zwycięstwo nad Związkiem Radzieckim 3:2 po dramatycznym spotkaniu dało wielką satysfakcję w sytuacji, gdy w kraju żyło się coraz trudniej a tuż przed igrzyskami miał miejsce protest robotników Ursusa i Radomia przeciw podwyżkom cen żywności i w obronie ludzkich praw.
Montrealskie igrzyska wciąż pozostają najbardziej udanymi dla Polski, ze względu na szóste miejsce w klasyfikacji medalowej i siedem złotych medali. Największą sensacją okazało się zwycięstwo warszawskiego studenta prawa, niespełna dwudziestoletniego okularnika Jacka Wszoły w skoku wzwyż. Nie był jednak najlepszym wzorem dla młodzieży, skoro w przerwach między skokami palił papierosy, ale podobnie zachowywał się na tych samych igrzyskach fenomenalny płotkarz francuski Guy Drut.
Podobnie wszystkich zaskoczył Janusz Gerard Pyciak-Peciak, wygrywając pięciobój nowoczesny. Zaś biegaczka Irena Szewińska wywalczyła trzecie już swoje złoto, ustanawiając przy tej okazji uznany za kosmiczny rekord świata na 400 metrów.
Gest Kozakiewicza i bojkot Los Angeles
Z Moskwy w 1980 r. złotych medali przywieźliśmy już bez porównania mniej. Kraj odczuwał skutki kryzysu gospodarczego. W tym klimacie niezwykle emocjonalnie przyjęto gest Władysława Kozakiewicza, wykonany pod adresem przeszkadzającej mu okrzykami i buczeniem w oddawaniu skoku szowinistycznej publiczności. Nasz tyczkarz pomimo to złoto zdobył. Podobnie jak Bronisław Malinowski w pięknym stylu w biegu na trzy kilometry z przeszkodami. A kiedy komentatorzy bilansowali już, że w Moskwie wywalczyliśmy dwa złote medale, niespodziewanie pojawił się trzeci. Zapewnił go nam w ostatniej konkurencji olimpiady weteran jeździectwa Jan Kowalczyk, nawiązując do chlubnej tradycji Królikiewicza.
Do Los Angeles w 1984 r. już nie pojechaliśmy, bo pod naciskiem radzieckim władze podjęły decyzję o bojkocie olimpiady. Inaczej postąpili wśród państw socjalistycznych Rumuni, którzy nie tylko ekipę do USA wysłali, ale okazali się tam drugą po gospodarzach sportową potęgą świata.
Narastający kryzys ekonomiczny a później transformacja ustrojowa, która drastycznie zmieniła zasady funkcjonowania rodzimego sportu sprawiły, że polskie osiągnięcia na olimpiadach w tym czasie okazały się skromniejsze: dwa złota w Seulu (1988 r.) i trzy w Barcelonie (1992 r.). Co w niczym nie umniejsza zwłaszcza osiągnięć podwójnych mistrzów olimpijskich: dżudoki Waldemara Legienia i pięcioboisty Arkadiusza Skrzypaszka.
O sukces coraz trudniej. ale gdy jest, niezmiennie cieszy
Jednak dopiero w Atlancie w 1996 r. udało się Polakom zdobyć, podobnie jak w Tokio, Monachium i Montrealu siedem złotych medali, tyle, że tym razem oznaczało to jedenaste a nie szóste - jak dwadzieścia lat wcześniej - miejsce w klasyfikacji narodowej. Cieszyliśmy się ze zwycięstw m.in żeglarza Mateusza Kusznierewicza i po raz drugi już zapaśnika Andrzeja Wrońskiego. Zaś po wygranej Renaty Mauer w strzelectwie prowadziliśmy nawet w klasyfikacji medalowej, bo jej konkurencja była pierwsza w programie igrzysk: nasza mistrzyni powtórzyła zresztą swój sukces cztery lata później w Sydney (2000 r.). Zaś cała polska ekipa przywiozła z Antypodów sześć złotych medali, w tym dla mistrzów rzutu młotem Kamili Skolimowskiej i Szymona Ziółkowskiego.
W kolejnych olimpiadach do tego wyniku już się nie zbliżyliśmy. Złotych medali mieliśmy od dwóch (Rio de Janeiro w 2016 r.) do czterech (Pekin w 2008 r. i poprzednia olimpiada w Tokio, ze względu na pandemię rozegrana z opóźnieniem w 2021 r.). Zresztą od momentu obalenia żelaznej kurtyny miejsce w klasyfikacji medalowej nie wzbudza już tak wielkich emocji. Wprawdzie po niedawnym Tokio nikt nie ogłaszał nas siedemnastą sportową potęgą świata, bo śmiesznie by to brzmiało, ale nikt też nie rozpaczał z powodu takiego właśnie a nie innego miejsca w szeregu, jakie rywale wyznaczyli polskiej reprezentacji olimpijskiej. Przeżyliśmy jakoś nawet to, że w Rio (2016 r.) liczba medali ulokowała nas na 33. pozycji w świecie. Gorszej niż przed stu laty w Paryżu.
Nie brakowało nam za to powodów, by cieszyć się ze zwycięstw indywidualnych. Chodziarz Robert Korzeniowski, zdobywając w Atenach (2004 r.) czwarty już swój złoty medal poprawił olimpijski wynik samej Szewińskiej. Dwa razy stawał na najwyższym olimpijskim podium mistrz w pchnięciu kulą Tomasz Majewski (w 2008 i 2012 r.). Zaś specjalistka od rzutu młotem Anita Włodarczyk nie tylko ma już trzy złota z kolejnych igrzysk, ale teraz w Paryżu, gdzie została chorążym polskiej ekipy (biało-czerwoną flagę nieść będą wspólnie z koszykarzem 3x3 Przemysławem Zamojskim), powalczy o kolejne.
[1] Katarzyna Ochabska. Wędrówka złotego skarbu we wrześniu 1939 roku. "Opinia" nr 46 (144), wiosna 2024, s. 107-108
[2] Janusz Kusociński. Od palanta do olimpiady i w kilka lat później. Wyd. Sport i Turystyka, Warszawa 1957. s. 274-275
[3] Włodzimierz Lubański, Przemysław Słowiński. Włodek Lubański. Legenda polskiego futbolu. Videograf, Chorzów 2012, s. 211
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie