.png)
Z drem Sergiuszem Trzeciakiem, konsultantem politycznym, autorem kilkunastu książek m.in Drzewo kampanii wyborczej 2.0 czyli jak wygrać wybory, rozmawia Łukasz Perzyna.
- Jest Pan autorem wnikliwej a przy tym przystępnej książki "Kampania wyborcza", która pomaga zrozumieć polityczne mechanizmy. Nie ukrywam, że sam mam ją w domu w zasięgu ręki. Pamięta Pan, jak swego czasu Paweł Piskorski, twórca najbardziej udanej kampanii Unii Wolności, tej z 1997 r. z uśmiechniętym Leszkiem Balcerowiczem na billboardach i rekordowym dla jego formacji wynikiem 13 proc poparcia, powiedział, że gdy kampania wyborcza się kończy, od razu zaczyna się kolejna. To jednak perspektywa zawodowego polityka. Wyborca widzi to inaczej: zagłosował i oczekuje efektów, ale też spadku napięcia społecznego, jakie z każdymi wyborami się wiąże. Dlaczego w tym roku tak nie jest?
- Politycy uznają, że w ich interesie pozostaje intensyfikowanie emocji, dlatego mamy permanentną kampanię. Zresztą był czas, kiedy terminy kolejnych kampanii prawie się na siebie nakładały, jak w 2005 czy 2015 r. Z perspektywy obywateli kampania i samo głosowanie, które przecież po swojemu celebrujemy, bo słusznie uznajemy, że jest dla nas ważne - łączy się z emocjami, fascynacją i pasją. Ale potem czekamy na efekty. Można powiedzieć, że każdy wyborca jakby miał na czole tatuaż z dwoma napisami.
- Jakimi?
- Pierwszy z pytaniem, co ja z tego będę miał. I drugi: czy poczuję się bezpieczny. Politycy powinni odpowiedzieć na pytanie, czy można im zaufać i czy to poczucie bezpieczeństwa nam dadzą. Wzmożone oczekiwania obywateli psychologowie określają mianem kieratu hedonistycznego.
- Brzmi to tajemniczo: kierat kojarzymy bowiem z tradycyjnym rolnictwem, hedonizm z grecką filozofią życia i... użycia. Jak to pogodzić?
- W praktyce rzecz wygląda w ten sposób, że obywatele przyzwyczaili się do tego, co już zostało im dane, w naszych warunkach przez PiS. I chcą więcej od KO. Czują niedosyt. Oczekiwania rosną, kto im nie sprosta, ten przegra, zobaczyliśmy to już z chwilą ogłoszenia wyników - nie exit polls oczywiście tylko tych z Państwowej Komisji Wyborczej - drugiej tury wyborów prezydenckich. Obietnice wyborcze stanowią rodzaj pułapki.
- I politycy od ich wypełniania uciekają w rozbudzanie złych emocji?
- Dostrzegam tu pewien paradoks. Z jednej strony podtrzymywanie napięcia, także po wyborach, rodzi przesyt i zniechęca obywateli do polityki, nawet jeśli niedawno tak masowo do urn poszli. Z drugiej - tonowanie nastrojów mogłoby narazić polityków, przynajmniej w ich własnym przekonaniu, na zarzut bierności. Uznają, że nie mogą sobie na to pozwolić. Dlatego Donald Tusk, skoro ze względu na sytuację gospodarczą nie jest w stanie w kwestii świadczeń społecznych przebić PiS, które wprowadziło 500plus, co z czasem stało się 800plus - zaczyna mówić o imigrantach, chociaż dotychczas ich problem stanowił część pisowskiej narracji. Wprawdzie nie przelicytuje PiS, a Konfederacji tym bardziej w słownym radykalizmie, ale w odróżnieniu od nich jest decyzyjny, więc wprowadza ograniczenia, na początek czasowe. Dużo trudniej zatroszczyć się o lepsze warunki bytowe czy poprawę bezpieczeństwa, żeby obywatele to wszystko odczuli.
- Pesymistycznie to brzmi?
- Etyczna komunikacja polityczna się opłaca, ale w dalszej perspektywie.
- Bo pamięć wyborców jest krótka?
- Na razie widać, że jeśli się nie dotrzymało obietnic wprowadzenia Stu Konkretów, przegrywa się wybory prezydenckie. Rafał Trzaskowski niemal do końca prowadził w sondażach, ale poniósł porażkę.
- A przy tym pojawiły się wątpliwości co do wyniku wyborczego, podsycane przez stronę przegraną. Czy rozbuchane emocje z czasem opadną?
- Emocje wpisane są w naturę polityki. Bez emocji polityka nie istnieje. Gdyby zanikły, ludzie pytaliby, po co mają brać udział w wyborach. Pojawia się oczywiście pytanie, jakie to mają być emocje: dobre czy złe. Niestety, te złe łatwiej przychodzi rozbudzić. Sarkastycznie można rzecz ująć w ten sposób, że w polityce najłatwiej jest zaszkodzić innym. Często tak się zdarza, że nie tyle wybory się wygrywa, co raczej przegrywa je druga strona. Polaryzacja staje się nieuniknionym następstwem popularności tej łatwiejszej metody osiągania sukcesu w polityce.
- Komu ta dwubiegunowość się opłaca?
- Przynajmniej w krótkiej perspektywie mediom społecznościowym, gdy dominuje w nich hejt i kampania negatywna. Tak się tworzy plemiona. A media społecznościowe zwiększają zasięgi, promując skrajności. Źródłem władzy stają się nie tyle swobodne decyzje ludzi, co algorytmy, które nas na wybór naprowadzają. Potężne platformy sterują emocjami społecznymi. Podgrzewają je umiejętnie, to im się opłaca. Oczywiście polaryzacja okazuje się korzystna dla obu głównych sił politycznych. Nie tylko dla właścicieli portali społecznościowych, bo im nakręca ruch, dzięki czemu więcej mogą sprzedawać reklam. Władza Big Techów zaczyna być wszechpotężna, trudno ich działanie regulować czy opodatkować. Kiedyś podobną rolę w tradycyjnej demokracji odgrywała prasa, z czasem telewizja, teraz mamy do czynienia z demokracją w znacznej mierze sterowaną przez ludzi, którzy mają do tego narzędzia i niezbędne aby je utrzymać środki finansowe. Zaś politycy nie próbują ich roli ograniczyć, bo im też jest to na rękę.
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie