Reklama

Wojna dronów i misja samorządu

19/10/2025 16:32

Po nocy dronów z 9 na 10 września 2025 r. czujemy się zapewne podobnie jak swego czasu Szwedzi, kiedy u schyłku ery Leonida Breżniewa w ZSRR, dowiadywali się co i rusz o radzieckich łodziach podwodnych, których obecność w szwedzkich wodach przybrzeżnych ujawniała się przy okazji kolejnych awarii tych okrętów, licznych, bo sprzyjała im toporna sowiecka technologia militarna. Szwedzi, jak wiemy, zagrożenie przeżyli i presję znieśli, chociaż pozostawali jeszcze wtedy państwem neutralnym, więc w kwestiach obronnych liczyć mogli wyłącznie na samych siebie: do akcesji do NATO paradoksalnie skłoniła ich dopiero w ostatnich latach kremlowska inwazja na Ukrainę.

Dla nas to samo wydarzenie potwierdza słuszność raz obranej drogi i potrzebę jej kontynuacji. Opcję atlantycką uznał najpierw za pożądany dla nas kierunek geostrategiczny premier Jan Olszewski, którego rząd jako pierwszy od ponad 60 lat znajdował oparcie w wyłonionym w całkowicie wolnych wyborach Sejmie. Do NATO weszliśmy za Jerzego Buzka, popieranego przez Akcję Wyborczą Solidarność i Unię Wolności. Akcesję już po dziesięcioleciu polskich przemian ustrojowych zawdzięczaliśmy życzliwości demokratycznego prezydenta Stanów Zjednoczonych Billa Clintona, którego na sprawy naszej części Europy uwrażliwił jego mentor i wykładowca z czasów stypendium w Oksfordzie, dawny powstaniec warszawski oraz żołnierz Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie prof. Zbigniew Pełczyński. Najbardziej wnikliwa biografia autorstwa Davida Maranissa ("Najlepszy w klasie") zawiera niezmiernie przejmującą scenę, jak podróżujący w wakacje po Europie studenciak z odległego Arkansas, co do domu wolał nie jechać na letnią przerwę, by nie znaleźć się przypadkiem w samolocie transportującym rekrutów do Wietnamu - przygląda się zasiekom, dzielącym wtedy Europę. Znosi nienawistny wzrok NRD-owskich żołnierzy ochrony pogranicza i marzy o lepszym świecie bez wieżyczek strażniczych na starym kontynencie oraz bez obowiązkowego poboru na niezrozumiałą i brudną wojnę w indochińskiej dżungli we własnej ojczyźnie. Chociaż był to czas trudny zaraz po agresji na Czechosłowację, po upływie trzech dekad ta wizja miała się wypełnić za sprawą determinacji polskich robotników z ruchu społecznego Solidarności oraz papieskiej nauki społecznej o działaniu bez nienawiści i przemocy. A także dzięki wsparciu liderów wolnego świata jak prezydenci USA Ronald Reagan i Francji Francois Mitterand.    

Wizjonerzy jak prezydent Clinton, nasz mecenas Olszewski czy premier Buzek, a z czasem także kolejny demokratyczny następca Clintona, Joe Biden, dwukrotnie na polskiej ziemi już po kremlowskiej napaści na Ukrainę potwierdzający aktualność Artykułu Piątego Traktatu Waszyngtońskiego o wspólnej obronie państw NATO w razie ataku na dowolne z nich - wytyczają szlaki dla pozostałych. Dla zwyczajnych polityków jak obecny prezydent USA Donald Trump (republikanin jak niegdyś Reagan), jego polski odpowiednik Karol Nawrocki czy premier Donald Tusk. Za sprawą dokonań poprzedników nie są oni bezradni i dysponują skutecznymi narzędziami do wspólnej obrony wolnego świata przed zagrożeniem, jakie uosabia dyktator Władimir Putin wspierany przez pomniejszych kacyków jak zarządzający Białorusią Aleksander Łukaszenka.

Bezpieczeństwo to jednak kwestia zbyt poważna, żeby powierzyć ją wyłącznie zawodowym politykom. A nawet, by zdawać się tylko na sojuszników, nawet jeśli - jak nie tylko USA ale i Francja - dysponują odstraszającym agresora potencjałem broni atomowej.

- Naszą suwerenność i bezpieczeństwo powinniśmy budować w oparciu o własny potencjał i gospodarkę, a sojusze traktować jako wsparcie - radził w trakcie konferencji w Rembertowie wiceadmirał Marek Toczek, w czasach gdy wojska rosyjskie wycofywano z Polski za prezydentury Lecha Wałęsy dowódca polskich jednostek nadwiślańskich. 

Dywizje wygrywają bitwy, ale o wyniku wojen decyduje już ekonomia - wskazał teraz w trakcie tego samego spotkania gen. Mieczysław Cieniuch. 

Kiedy trwała tamta debata, dokładnie w dwa tygodnie po pamiętnej "nocy dronów", dla wielu z nas bezsennej, bo śledziliśmy paski 24-godzinnych telewizji i czekaliśmy na poranne otwarcie osiedlowej Biedronki czy Lidla, by na wszelki wypadek na zapas kupić najwolniej psujące się produkty - otóż w trakcie tamtej dyskusji w Rembertowie zza półotwartych jak to we wrześniu okien dobiegały odgłosy strzałów, z pobliskiego poligonu a może strzelnicy wojskowej szkoły. To akompaniament bardziej na pewno niż sejmowe dzwonki mobilizujący do rzeczowej  dyskusji o obronności państwa i bezpieczeństwie nas wszystkich.

Toczy się ta debata już powszechnie, wiele w niej do powiedzenia mają samorządowcy. Co zrozumiałe i pewnie oczywiste. Władza lokalna pozostaje najbliższa zwyczajnemu obywatelowi, najlepiej wyczuwa nastroje i zna potrzeby mieszkańców, a przy tym jak niezmiennie od dekady dokumentują badania opinii publicznej, pozostaje przez nich oceniana nawet dwa czy trzy razy lepiej od rządu czy parlamentu.

To samorządowcy wskazują - jak nawet ignorantom dowiódł poniewczasie przebieg "nocy dronów" - na znaczenie regulacji dotyczących ochrony ludności. Za rządów PiS dotychczasowe przepisy stanowiące podstawę dla obrony cywilnej wygasły. A nowych Prawo i Sprawiedliwość nie umiało uchwalić. Ustawa o obronie cywilnej pojawiła się dopiero za rządów nowej większości, z Koalicji 15 Października. Samorządowcy zasadnie naciskają, by jak najszybciej napisano do niej rozwiązania wykonawcze. Konkrety zamiast ogólników. Na podstawie tych ostatnich trudno bowiem nie tylko schron zbudować ale nawet prawidłowo go oznaczyć.

Kto nie wierzy, że to istotne, niech spojrzy w niebo. Po raz pierwszy zapewne od niepokojących trzech dni puczu moskiewskiego Giennadija Janajewa, kiedy to w sierpniu 1991 nie wiedzieliśmy, w czyich rękach znajdują się kody do wyrzutni rakiet z głowicami jądrowymi  - nie jesteśmy pewni, co tam zobaczymy. 

Ale nie jesteśmy też bezradni. Już parę razy w ostatnich tylko dekadach, w akcji pomocy dla powodzian i w solidarnym odpieraniu pandemii koronawirusa, a także w trakcie wspólnego goszczenia naszych nowych sąsiadów, wojennych uchodźców z Ukrainy - pokazaliśmy wielokrotnie, że u nas "ludzi dobrej woli jest więcej", jak śpiewał - po raz ostatni właśnie na dobroczynnym koncercie dla ofiar "powodzi stulecia" w 1997 r. w PKiN - niezapomniany Czesław Niemen. 

Łukasz Perzyna

Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.


Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Wróć do