.png)
Z drem Andrzejem Anuszem, socjologiem, autorem książki "Kościół Obywatelski" rozmawia Łukasz Perzyna.
- Czy z czasem uda się historykom Kościoła udowodnić, że Franciszek był Papieżem na miarę jego wielkich poprzedników?
- Stał się kontynuatorem, jeśli o relacji wobec poprzedników mowa. Kolejnym kardynałem nie z Włoch, wybranym w chwili, gdy 40 procent wszystkich katolików świata mieszkało w Ameryce Łacińskiej. Stąd decyzja konklawe o wskazaniu ówczesnego kardynała Jorge Bergoglia, który wywodził się z rodziny włoskich emigrantów, uchodzących z ojczyzny przed Benito Mussolinim i ustanowioną przez niego dyktaturą. To pochodzenie w znacznej mierze tłumaczy wrażliwość Franciszka na sprawy imigrantów właśnie. Po Polaku i Niemcu nastał na Stolicy Piotrowej Argentyńczyk z włoskimi korzeniami, który sam zwykł podkreślać, że reprezentuje ten kontynent, gdzie katolików jest najwięcej. Rzeczywiście, wyczuwam sugestię zawartą w Pana pytaniu - to był inny człowiek i inny papież niż jego poprzednicy.
- Różnicę dostrzegamy, jak Pan by ją uporządkował?
- Jan Paweł II to filozof i znawca metafizyki. Obeznany z konfliktami politycznymi współczesnego świata, znający zarówno nazizm jak komunizm - dwa potężne źródła zła - z własnych doświadczeń, bo przecież w czasie okupacji potrąciła go niemiecka ciężarówka, pomimo wielkich zdolności pracować musiał jako robotnik a studiować i grać w teatrze mógł wyłącznie w konspiracji, ryzykując życiem. W czasach komunizmu jako już wiceprezes krakowskiego Bratniaka robił co mógł, by powyciągać zza krat kolegów zatrzymanych w trakcie opozycyjnej demonstracji 3 maja 1946 r, co dowodziło wielkiej odwagi, potem już jako hierarcha wspierał represjonowanych, wreszcie, gdy jego wybór na Stolicę Piotrową dał nadzieję Polakom - wywarł oczywisty wpływ na pokojową i zwycięską walkę Solidarności. Przyczynił się jak żaden inny przywódca duchowy do zniesienia żelaznej kurtyny, pokonania komunizmu i połączenia Europy w jeden organizm. Z kolei Benedykt XVI to doktor Kościoła, teolog, w czasach pontyfikatu Jana Pawła II jeszcze jako Joseph Ratzinger zajmował się zagadnieniami wiary, nie tylko jako odpowiedzialny za to kardynał, lecz jako ogromny w tej kwestii autorytet. Natomiast Jorge Bergoglio to pierwszy jezuita wybrany na Stolicę Piotrową. Sam siebie określił jako papieża wykluczonych, nawet tych z marginesu, którzy jak wcześniej się wydawało również z punktu widzenia Kościoła też pozostawali na tym marginesie. Człowiek miłosierdzia, to na nie właśnie kładł nacisk. Do teologii mniej wniósł. Postawił akcent na los biednych i imigrantów. Ale także, co nie wszyscy doceniają, na uporządkowanie sytuacji w kurii rzymskiej. Oprócz kontynuacji, o której mówiłem, wniósł do Kościoła element zmiany.
- Dla wielu, nie tylko katolików, rozczarowaniem okazała się postawa Franciszka wobec Ukrainy?
- Przyzwyczailiśmy się wcześniej, jak ważna pozostawała Polska dla Jana Pawła II. Ale i Benedykt XVI zaskarbił sobie naszą sympatię, kiedy podczas pielgrzymki samotnie przekraczał bramę oświęcimskiego obozu., co oznaczało zamanifestowanie świadomości, jakich zbrodni dokonali w tym strasznym miejscu jego rodacy. Wcześnie nawet chadecy niemieccy podkreślali chętniej tradycje rodzimego oporu, kręgu z Krzyżowej, spiskowców przeciw Hitlerowi z Wilczego Szańca. Wszystko to historyczne fakty, Ale dla Polaków wielkie znaczenie miał ten gest Papieża z Niemiec. Znamionujący wielką historyczną odpowiedzialność. Trzeba pamiętać, że zarówno Karol Wojtyła jak Joseph Ratzinger mieli własne przeżycia związane z II wojną światową, a Jorge Bergoglio pozostawał wtedy dzieckiem, jego kraj położony był daleko od linii frontów i obozów śmierci. Gdy został papieżem, postawił na tematy, które z punktu widzenia Polaków nie okazują się najważniejsze. Pamiętajmy jednak, że Kościół jest powszechny.
- Nie zawsze rozumieliśmy Papieża Franciszka, skupieni z oczywistych względów na sprawach tej części świata, w której żyjemy?
- Przez dwanaście lat sprawowania przez niego papieskiej posługi mogliśmy poznać jego kod kulturowy, inny niż cechował pontyfikaty Jana Pawła II oraz Benedykta XVI. Kiedy w kongijskiej Kinszasie krytykował wyzysk, kolonializm i jego współczesne relikty, w sferze faktów miał rację, ale niewątpliwie zostało to wykorzystane przez populistycznych zwolenników zupełnego otwarcia wspólnej Europy na nielegalnych imigrantów, nawet nasyłanych przez Aleksandra Łukaszenkę, co już nie stanowiło winy Papieża. Na pewno więcej kontrowersji budziła jednak postawa Franciszka wobec Ukrainy, wynikająca z braku doświadczenia związanego z dawną ekspansją Związku Radzieckiego, bo kiedy miała ona miejsce, Argentyna i jej pasterz zajmowali się innymi problemami, też dramatycznymi, panowała tam brutalna dyktatura. Trudno się dziwić, że Franciszek nie czuł podobnie jak jego poprzednicy, jakie skutki niesie za sobą imperialna polityka Rosji.
- Jak patrzył na Rosję?
- Jako na państwo, w którym silny pozostaje wpływ prawosławia, traktowanego przez Franciszka jak braterska religia. Czuł się biskupem Rzymu, taki tytuł przecież Ojcu Świętemu przysługuje...
- I stąd wzięła się jego wobec Moskwy, nazywanej trzecim Rzymem, tolerancja?
- Spotkał się z patriarchą Cyrylem, zwierzchnikiem kościoła prawosławnego, zresztą w Hawanie na Kubie, więc miejsce też ma prawo Polaków szokować, chociaż rozmowa miała miejsce oczywiście na długo przed wybuchem pełnoskalowej wojny w Ukrainie. To było pierwsze spotkanie zwierzchników obu kościołów, od czasu schizmy, a więc od tysiąca lat. Na pewno Franciszek chciał pogodzić między sobą przedstawicieli obu wyznań. Problem zaczął się w momencie, kiedy po wybuchu wojny, próbował odpowiedzialność równoważyć w ten sposób, że giną na niej zarówno Rosjanie jak Ukraińcy. Wzbudzało to rozgoryczenie. Dla nas bowiem pozostaje jasne, kto w tej wojnie od początku był agresorem i nim pozostał. Tyle, że już po śmierci Franciszka ujawniono, że swoje prywatne pieniądze przeznaczał na pomoc dla broniących się Ukraińców, o czym wcześniej nie wiedzieliśmy i co też daje do myślenia.
- Kiedy trwała już wojna w Ukrainie, Franciszek wysłał tam polskiego kardynała i swego jałmużnika Konrada Krajewskiego, ale nie tylko powierzenie naszemu rodakowi tej trudnej misji stało się przesłanką, że właśnie nasz rodak może zostać jego następcą? Czy po dwudziestu latach jakie upłynęły od śmierci Jana Pawła II znów cieszyć się nam przyjdzie, że mamy Papieża Polaka?
- Znane w Watykanie powiedzenie głosi, że kto na konklawe wchodzi jako papież, wychodzi z niego wciąż jako kardynał. Nie ma ono nic wspólnego z oceną tak licznych zalet kardynała Konrada Krajewskiego, niewątpliwie znamienitej postaci nie tylko polskiego Kościoła, lecz z pewnym rachunkiem szans. Określa je polityka globalna Stolicy Apostolskiej. Jeśli przy wyborze głowy Kościoła nadal działać będzie podobny mechanizm, o jakim rozmawialiśmy, wniosek wydaje się logiczny: teraz kolej na Azję i uhonorowanie coraz liczniejszych tam katolików, skoro Papież, który odszedł, wywodził się z Ameryki Łacińskiej. Nie tylko jednak ten rachunek musi decydować. Watykan to centrum duchowe, ale pozostaje państwem, które uprawia politykę zagraniczną. I wychodzi naprzeciw wyzwaniom współczesnego świata, także tym raczej świeckim. Premier Giorgia Meloni ma doskonałe relacje z prezydentem Stanów Zjednoczonych Donaldem Trumpem, z pewnością najlepsze spośród przywódców liczących się państw europejskich. W tej sytuacji sojusz kardynałów w Ameryki Północnej i z Europy, wiele razy skuteczny przy wyłanianiu następcy Świętego Piotra, sprawić może, że przyszłym papieżem zostanie jednak Włoch, po prawie pięćdziesięciu latach przerwy. Oznaczać to będzie powrót do źródeł. I decyzję pójścia w sukurs słabnącej teraz Europie. Taki euroatlantycki sojusz, który kiedyś w zupełnie świeckiej polityce skierowany był przeciwko imperialnym zapędom ZSRR, może zostać powtórzony, w sytuacji odradzania się zła na wschodzie. Włosi i Watykan odegrają w nim wtedy niepoślednią rolę. Z pewnością w przeświadczeniu zwolenników takiego rozwiązania, wniosłoby ono do globalnej polityki element ożywienia.
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie