Reklama

Polska w 1939 roku: bohaterstwo i tragedia | Wojna niemiecko-radziecka, sojusze, czwarty rozbiór Polski i II wojna światowa.

05/09/2024 12:57

Wrogów mieliśmy wówczas blisko. A sojuszników daleko i to wiarołomnych. Do historii przeszło bohaterstwo polskiego żołnierza na Westerplatte czy w Bitwie nad Bzurą oraz poświęcenie ludności cywilnej: mieszkańców Warszawy, wznoszących barykady na Ochocie przeciwko niemieckim czołgom oraz ich prezydenta Stefana Starzyńskiego a także gdańskich pocztowców, do końca broniących powierzonej im placówki.

Jednak w 1939 r. państwo polskie nie było w stanie przeciwstawić się dwóm wrogom: Niemcom, którzy zaatakowali 1 września i armii sowieckiej, która 17 września wbiła nam "nóż w plecy", jak to później określono. Przyczyniła się do tego nieskuteczność egzotycznych sojuszy oraz paktów o nieagresji, chociaż w latach 30. zawarliśmy je z obydwoma przyszłymi zaborcami. Czwarty rozbiór Polski stał się faktem, chociaż państwo odrodziło się po wojnie, najpierw w formie satelickiej, bo na pełną suwerenność przyszło czekać dokładnie pół wieku.

Pakty o nieagresji jeszcze za życia Józefa Piłsudskiego zawarliśmy kolejno ze Związkiem Radzieckim (1932 r.) i Niemcami (1934 r.). Niestety następcy Marszałka nie potrafili nawiązać do skuteczności jego polityki. Stąd też u schyłku lat 30. teoria dwóch wrogów, główna oś polskiej polityki zagranicznej i obronnej nie zapobiegła najgorszemu z możliwych scenariuszy: ich bezpośredniemu porozumieniu co do likwidacji państwa polskiego.

Porozumienie wrogów o czwartym rozbiorze

23 sierpnia 1939 r. w Moskwie komisarz ludowy spraw zagranicznych Wiaczesław Mołotow i szef niemieckiej dyplomacji Joachim von Ribbentrop podpisali pakt o nieagresji. Jego tajna klauzula zawierała podział części Europy, leżącej między ZSRR a Niemcami hitlerowskimi. Układ Ribbentrop - Mołotow zapowiadał czwarty rozbiór Polski.

"(..) Podpisując pakt o nieagresji z Niemcami Stalin wiedział, że umożliwia Niemcom napaść na Polskę. Wiedział to i Hitler" - przesądza Paweł Zaremba [1]

Szybką na to reakcję aliantów stanowiło zawarcie z kolei w Londynie polsko-brytyjskiego układu, pod którym podpisy złożyli już 25 sierpnia wicehrabia Edward Halifax i Edward Raczyński. Nie zapobiegło to wybuchowi wojny, natomiast odwlekło o kilka dni termin niemieckiej napaści.

Pierwsze strzały i tak padły na Przełęczy Jabłonkowskiej już 26 sierpnia nad ranem, bo do oddziałów hitlerowskich na czas nie dotarły rozkazy o odwołaniu ataku. Niemieccy dywersanci przypuścili więc szturm w celu opanowania mającego spore znaczenie strategiczne tunelu.

II wojna światowa wybuchła jednak jak wiemy nieco później, 1 września 1939 r. a za jej początek uznaje się salwy oddane z niemieckiego pancernika "Schleswig-Holstein" w kierunku Westerplatte o godz. 4.45 rano. Od tego też momentu bombardowali Niemcy polskie cele cywilne i wojskowe, zaczęła się również bitwa graniczna. 

Westerplatte, polska placówka wojskowa na obszarze Wolnego Miasta Gdańska, posadowiona tam w oparciu o uzgodnienia z Ligą Narodów, ówczesnym odpowiednikiem ONZ, okazała się prawdziwą redutą. 182 stacjonujących na Westerplatte żołnierzy broniło się aż do 7 września: zginęło przy tym piętnastu ludzi załogi, zaś straty napastników były - wedle rozmaitych oszacowań - od kilku do kilkudziesięciu nawet razy większe.

Nie od rzeczy przypomnieć późniejsze losy awanturniczego okrętu. "Schleswig-Holstein" został unieszkodliwiony w porcie w zaanektowanej przez Niemców Gdyni przez lotnictwo brytyjskie. Jednak Sowieci, po wkroczeniu do Trójmiasta, pancernik podnieśli i wyremontowali. Z dumnego niegdyś okrętu uczynili stały cel ćwiczebny na użytek manewrów radzieckiej marynarki wojennej.  Sowieci bowiem, najpierw sojusznicy Hitlera, potem główni strategiczni przeciwnicy jego armii, lubili pokazać, kto wojnę wygrał.

O ile w latach 1918-1921 Polska potrafiła się obronić przed Niemcami na Śląsku i w Wielkopolsce, bolszewikami rosyjskimi, Czechami pod Cieszynem i nacjonalistami ukraińskimi, chociaż znane powiedzenie głosiło, że jest niczym łaska Boża... bez granic - to w 1939 r. okazało się to niemożliwe.

Spośród wszystkich sąsiadów przyjazne kontakty utrzymywaliśmy bowiem wyłącznie z dwoma: Rumunią i Łotwą. Po części stanowiło to efekt nieprzyjaznych nam tendencji, w znacznym jednak stopniu także awanturnictwa sanacyjnej polityki: najgorszym jej błędem pozostawało zbrojne zajęcie Zaolzia w tym samym momencie, gdy rozbiór Czechosłowacji zaczęli Niemcy (1938 r.). We wrześniu 1939 r. z kolei żołnierze słowaccy, przez Górali przezwani pogardliwie "janosikowymi" w sojuszu z Niemcami opanowali polskie Zakopane.

Granice zaś - gdy je wreszcie wytyczono, co ostatecznie nastąpiło dopiero w 1922 r. (najdłużej element tymczasowości zachował się na Śląsku) - okazały się nadzwyczaj trudne do obrony. Pomimo bohaterstwa żołnierza. Zemścił się błąd Piłsudskiego, który w 1920 r. w imię egzotycznej eskapady do Kijowa zakończonej tym, że bronić się nam później przyszło na linii Wisły - zlekceważył plebiscyt na Warmii i Mazurach, który można było wygrać wobec osłabienia Niemiec, gdyby tylko "za Polską" zagłosowali tam wszyscy, co w domu po polsku mówią. Jednak w obliczu bolszewickiej ofensywy na Warszawę, Mazurów i Warmiaków przekonała zręczna i przewrotna propaganda niemiecka, że odrodzona Polska to wyłącznie "Saisonstaat", państwo tymczasowe. Dlatego w słynnym wierszu Władysława Broniewskiego żołnierz polski zmuszony był w bitwie granicznej walczyć "pod Mławą", gdzie mu pułk rozbito, w odległości zaledwie 120 kilometrów od Warszawy, a nie pod Olsztynem. 

Rzut oka na ówczesną mapę wystarczy: Niemcy najsilniejsi militarnie od kajzerowskich czasów zaatakowali Polskę z zachodu, północy i południa, gdzie pokutowało satelickie wobec Hitlera słowackie państwo nacjonalistyczne ks.  Józefa Tisy. Zaś 17 września do agresorów dołączyli Sowieci, napierający ze wschodu. Zawiedli zaś sojusznicy zachodni, co przesądziło o losach wrześniowej "wojny polskiej". Leszek Moczulski utrzymuje, że rozstrzygnął "nóż w plecy", bo gdyby nie akcja sowiecka, nawet awaryjne koncepcje obronne wciąż miały szanse realizacji.

Wybitni socjologowie historii, jak kanadyjski badacz Martin Kitchen ("Nazistowskie Niemcy w czasie wojny") podkreślają, że w społeczeństwie niemieckim w 1939 r. wcale nie było entuzjazmu wojennego podobnego jak w roku 1914, kiedy to całe klasy maturalne zgłaszały się do wojska, żeby bez sprzeciwu iść na karabiny maszynowe [2]. Nie potrafili jednak tego wykorzystać zachodni alianci Polski.

Jak Francuzi paczki z ulotkami rozwiązywali, żeby przypadkiem nie zabić Niemca

Wielka Brytania i Francja wypowiedziały wprawdzie 3 września wojnę Niemcom, ale nie kwapiły się podjąć konkretnych działań militarnych. Za sprawą indolencji sojuszników Polski, Niemcy mieli u nas wolną rękę. Co nie znaczy, że szło im łatwo. W znanym songu antywojennym Bertolta Brechta znajdujemy słowa: "jeden w Polsce zginął". Zaś niemieccy żołnierze określali Westerplatte mianem "małego Verdun" przez analogię do bitwy z Francuzami w okopach I wojny, w której ponieśli ogromne straty.

Polska przechodziła do historii, jako pierwszy kraj stawiający zbrojny opór hitlerowskiej ekspansji. Nie zdobyła się na to wcześniej zamożniejsza od nas Austria ani bardziej uprzemysłowiona Czechosłowacja, skąd lotnicy uciekali do Polski w swoich świetnie wyposażonych maszynach, żeby móc walczyć z Hitlerem: niektórzy znaleźli się później w legendarnym Dywizjonie 303 w trakcie Bitwy o Anglię. Wtedy polskie asy lotnictwa przyczyniły się do ocalenia Londynu, chociaż rok wcześniej Brytyjczycy nie palili się do ratowania Warszawy.

Zaś we Francji pojawił się po 3 września 1939 r. termin "drole de guerre", oznaczający śmieszna wojnę. Gdy samoloty francuskie rozrzucały propagandowe ulotki nad pozycjami nazistowskimi, paczki z nimi rozwiązywano, żeby przypadkiem nie zabić jakiegoś Niemca.

Francuzi zyskali niecały rok spokoju, Brytyjczycy pozostali daleko

Jak rzecz ujmował Stanisław Cat-Mackiewicz: "Politycznie nasz sojusz z Francją mimo wszystko posiadał pewne cechy sojuszu egzotycznego. Francja nas potrzebowała, ale upadek i zniszczenie państwa polskiego nie powodował jednak automatycznie upadku Francji. I Francja to rozumiała i wyciągała z tego wszystkie konsekwencje. Sojusz z Francją był Polsce potrzebny - tego nie mam zamiaru negować, przeciwnie, podkreślam to najdobitniej, nigdybym tego sojuszu ani nie zrywał, ani nie osłabiał - lecz sojusz z Francją nie powinien być jedynem zabezpieczeniem się Polski. Klęska nasza wynikła z systemu naszych sojuszy. Zaprzyjaźniona Estonja, zaprzyjaźniona Rumunja były to państwa zbyt słabe, Francja - zbyt daleka i niepewna" [3].

Francja jednak upadła w niecały rok po Polsce, w wyniku kolejnego nazistowskiego "blitzkriegu", trochę wbrew temu, co twierdził Mackiewicz.

Zresztą nasze względne poczucie bezpieczeństwa opieraliśmy w 1939 r. raczej na gwarancjach brytyjskich. Jak pisze dalej Cat ("O jedenastej - powiada aktor - sztuka jest skończona"): "Dn. 17 marca 1939 r. w dwa dni po zajęciu Pragi premier [Neville] Chamberlain oświadcza, że z tego, iż Anglicy uważają wojnę za rzecz okrutną i absurdalną, nie należy wnioskować, że nie potrafią odpowiedzieć na wyzwanie. A po wybuchu wojny, we wrześniu, jakże uroczyście głosiło orędzie królewskie, że Anglia stoi przed największym kryzysem w swojej historii. O ileż piękniejsze były te słowa, niż niestety okrzyk naszego Składkowskiego: "Zwyciężymy, bo dowodzi nami Śmigły-Rydz" [4].

Nieudany i nieudolny następca Piłsudskiego marszałek Edward Śmigły-Rydz wraz z premierem Felicjanem Sławojem-Składkowskim (pełnił tę funkcję od 1936 r. ale kraju do obrony jak należy nie przygotował) ponosi odpowiedzialność za klęskę wrześniową. Obaj uciekli do Rumunii na wiadomość, którą lapidarnie oddał początek rozkazu naczelnego wodza: "Sowiety wkroczyły". Zaś ówczesnego szefa dyplomacji Józefa Becka da się pochwalić wyłącznie za godne wystąpienia, nie za zdolność budowania skutecznych sojuszy. Partnerzy nas rozczarowali.

Kilka miesięcy wcześniej, jak opisywał Paweł Zaremba: "5 maja Beck w przemówieniu w Sejmie stwierdził, że Polska "nie zna pojęcia pokoju za wszelką cenę". Przemówienie to było odpowiedzią na szereg gwałtownych kroków nakazanych przez Hitlera. Jednym z nich było jednostronne wypowiedzenie paktu nieagresji z Polską, drugim zerwanie układu morskiego z Wielką Brytanią. Hitler uznawał sojusz polsko-brytyjski za groźbę w stosunku do Niemiec i nazywał go "okrążeniem" Niemiec. Poddawał też rewizji swe plany wojenne. Kolejność miała ulec zmianie. Warunkiem wstępnym dla rozpoczęcia wojny na Zachodzie miało być wytrącenie z gry państwa polskiego w drodze nie szantażu lecz wojny. Miała to być wojna krótka, a jej wynik druzgocący" [5].

Oznacza to, że reszta wolnego świata zapłaciła wysoką cenę za to, że w 1939 r. krótkowzrocznie oceniła sytuację i nie pomogła Polsce, tak zapewne da się trafnie streścić ówczesne doświadczenie.

Już  14 czerwca 1940 r. Niemcy wkraczali do Paryża, co zważywszy, że kolejną agresję zaczęli 10 maja, oznacza, że o wiele bogatsza i potężniejsza od nas Francja broniła się wcale nie dłużej niż my: polski żołnierz walczył bowiem do 5 października 1939 r. (kiedy to formacjom dawnego legionisty gen. Franciszka Kleeberga pod Kockiem zabrakło amunicji artyleryjskiej), a oddział byłego olimpijczyka w jeździectwie, majora Henryka Dobrzańskiego-Hubala w ogóle broni nie złożył, przekształcił się w partyzancki i działał aż do śmierci dowódcy w końcu kwietnia 1940 r. poważnie dając się we znaki okupantom hitlerowskim.

Zaś we wrześniu 1940 r. na Londyn w apogeum Bitwy o Anglię spadały codziennie setki niemieckich bomb. Podobnie jak na Warszawę do jej kapitulacji w dniu 28 września 1939 r.

W obronie obu państw, które wcześniej nas skutecznie nie wsparły, szczególnie odznaczyli się żołnierze polscy, już pod nowym dowództwem. W szczególności do załóg polskich dywizjonów myśliwskich odnoszą się słynne słowa kolejnego brytyjskiego premiera Winstona Churchilla, wypowiedziane w hołdzie lotnikom - zwycięzcom Bitwy o Anglię: - Nigdy w historii tak wielu nie zawdzięczało tak wiele tak niewielu.

Polacy, nie zachowując urazy do sojuszników, walczyli wspólnie z nimi na wszystkich bez wyjątku frontach II wojny światowej. Tej, która zaczęła się w Polsce.

Łukasz Perzyna

Fot: Wikimedia Commons

[1] Paweł Zaremba. Historia Dwudziestolecia (1918-1939). Wyd. Przyszłość, Warszawa 1983, t. III, s. 126

[2] por. Martin Kitchen. Nazistowskie Niemcy w czasie wojny. Książka i Wiedza, Warszawa 1997

[3] Stanisław Mackiewicz-Cat. O jedenastej - powiada aktor - sztuka jest skończona. Pokolenie, Warszawa 1986, s. 134

[4] ibidem, s. 165 

[5] Paweł Zaremba, op.  cit, s. 88

Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.


Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Wróć do