.png)
Rano 11 listopada 1918 r. w wagonie kolejowym we francuskim Compiegne podpisano rozejm, kładący kres wojnie światowej, nazwanej później pierwszą. Tego samego dnia w Warszawie Rada Regencyjna, polska władza współpracująca przedtem z niemieckim okupantem, przekazała zwierzchnictwo nad wojskiem Józefowi Piłsudskiemu, który przybył tam dzień wcześniej po uwolnieniu z twierdzy magdeburskiej a do rana zdążył wynegocjować z radą delegatów, skupiającą zrewoltowanych żołnierzy niemieckich ich wycofanie z ziem dawnego Królestwa Polskiego. Zaś w Białym Domu w tym samym przełomowym dniu prezydent Stanów Zjednoczonych Woodrow Wilson przyjął Romana Dmowskiego jako przewodniczącego Komitetu Narodowego Polskiego, reprezentującego nas wobec zwycięzców wojny i potwierdził starania o stworzenie państwa polskiego, które już półtora roku wcześniej uznał za jeden z punktów swojego planu pokojowego.
Zawieszenie broni podpisano o godz. 5,20 rano, a ceremonii przewodniczyli francuski marszałek Ferdinand Foch oraz niemiecki minister bez teki Matthias Erzberger, zresztą zamordowany za to w cztery lata później przez fanatyków rodzimej prawicy. Scenerią pokojowego aktu stał się w Compiegne, mieście w Pikardii niewiele większym od naszego Sochaczewa (podobnie Marna, na której wcześniej zatrzymano ofensywę niemiecką jest małą rzeczką, co zwykle zadziwia turystów), a ściślej w pobliskim lesie, dawny wagon restauracyjny, przerobiony na salonkę głównodowodzącego wojsk francuskich. Rozejm wszedł w życie po niespełna sześciu godzinach, o 11,00 dn. 11 listopada 1918 r, co przy ówczesnych środkach łączności stanowi dowód, jak bardzo wtedy świat pragnął pokoju po ponad czterech latach toczonej od sierpnia 1914 r. wojny, która pochłonęła piętnaście milionów istnień ludzkich, z czego jedną trzecią stanowiły ofiary cywilne.
Pokój na Zachodzie stał się faktem, ale Polska jeszcze przez parę lat walczyć musiała o swój byt, w sposób najbardziej dramatyczny z bolszewikami na polu Bitwy Warszawskiej w sierpniu 1920 r, zaś ustalenie granic trwało aż do końca 1922 r, kiedy po trzech kolejnych powstaniach nastąpiło to na Śląsku.
Datę 11 Listopada świętuje się dziś m.in. we Francji, Belgii a także odległej Nowej Zelandii. Dla Zachodu jednak oznacza tylko koniec wojny. W Polsce - kulminację procesu odzyskiwania niepodległości.
Rozbrajanie okupantów trwało już oczywiście wcześniej, podobnie jak wyłanianie zalążków polskiej władzy. Najszybciej stało się to możliwe na terenach podległych Austro-Węgrom. Habsburskie imperium rozpadało się, żołnierze zwykle wywodzący się z rozmaitych podległych Wiedniowi narodów a czasem po niemiecku rozumiejący tylko komendy chcieli jak najszybciej wrócić do domów. W Krakowie Polska Komisja Likwidacyjna wyłoniona została już 28 października, a inicjatorami jej powołania okazali się polscy posłowie do parlamentu Austrii. Przewodniczył jej Wincenty Witos a jednym z jego zastępców został Ignacy Daszyński. Realną władzę uzyskała, gdy Kraków został faktycznie wyzwolony z rąk Austriaków 31 października 1918 r.
Jak opisał we wspomnieniach sam Witos: "Przejęto formalnie władzę cywilną i wojskową, wezwano ludność do zachowania porządku i spokoju, wojsko do podporządkowania się rozkazom brygadiera [Bolesława] Roi, który został komendantem polskiej siły zbrojnej. Przejęcie władzy w całym kraju odbyło się spokojnie i bezkrwawo" [1].
Światło dnia jesiennego
Zaś legionista i nie tylko piłsudczyk ale również twórca tego pojęcia, znakomity pisarz Juliusz Kaden-Bandrowski, tak oddaje ówczesną krakowską atmosferę w powieści "Generał Barcz": "Po obu stronach Sukiennic tłumy się przewalały. Światło dnia jesiennego sprawiało, że cienka polewa blasku przydawała ludziom wyrazistej ostrości.
Tak twardo widać było każdą głowę, każdy kamyk, jakby tych twarzy i kamyków, murów i okien, starczyć miało na całe wieki. Cienkie powietrze ostatnich dni października obejmowało rozgwar ludzki, układając wokół głosów wzburzonych ścisłą czujność chłodu i powagi (..).
Z tłumu wyrwał się krzyk potężny. Żołnierze ze strychów odwachu spuszczali na dół, aż na sztachety, biało-amarantową flagę" [2].
Pisarze zresztą wtedy... nie tylko opisywali. Stawali też w roli społecznych autorytetów na czele prowizorycznej władzy.
Tego samego dnia powstała, kontrolująca z kolei zimową, a nie historyczną stolicę Polski, Rzeczpospolita Zakopiańska, której prezydentem został Stefan Żeromski. Miarą ówczesnej woli działania ponad politycznymi różnicami pozostaje fakt, że w jej radzie dominowali przedstawiciele Narodowej Demokracji, co dla znanego z postępowych przekonań pisarza nie stanowiło problemu. Jak opisuje biograf literata, Jerzy Paszek: "Kończyła się wielka wojna. Upadły Austro-Węgry. Endecja stworzyła w Zakopanem Organizację Narodową. Przewodniczącym został wybrany Żeromski. 31 października 1918 r. oficerowie Nowotny i Bolesławicz złożyli pisarzowi meldunek, że "zlikwidowali już Austrię na swoim terenie" i chcą się oddać pod rozkazy polskiej władzy cywilnej (..). Prawie przez cały historyczny listopad pisarz rządził "Rzeczpospolitą Zakopiańską"" [3].
Co zresztą sam postrzegał nader skromnie i nie bez nuty autoironii, jak wynika z nieco późniejszych listów autora "Ludzi bezdomnych": "Zaprzysiągłem uroczyście wojsko, policję, szpiclów, gminę, pocztę i telegraf na wierność nowemu Państwu, a nawet prowadziłem wojnę o odzyskanie wsi Głodówki i Sucha Góra od inwazji czeskiej" [4].
"Ręce nasze nie splamiły się krwią polską"
Lewicowy natomiast charakter miał rząd Ignacego Daszyńskiego, powołany w Lublinie, także wyzwolonym od Austriaków, w nocy z 6 na 7 listopada. Premier wywodził się z Polskiej Partii Socjalistycznej, wielu ministrów z Polskiego Stronnictwa Ludowego - "Wyzwolenie".
Chociaż Tymczasowy Rząd Ludowy Republiki Polskiej uchodził za społecznie radykalny, co oddaje również jego nazwa (w której słowo "republika" zastąpiło konserwatywnie brzmiącą "Rzeczpospolitą"), sam premier Ignacy Daszyński na wiecu w Lublinie 10 listopada 1918 r. z dumą podkreślał, że: "Ani w Krakowie ani w Lublinie ręce nasze nie splamiły się krwią polską. Lud władzę wziął mocą swej liczby i siły, mocą nieskończonych cierpień i ofiar, nałożonych mu przez wojnę światową" [5].
Szefem informacji i propagandy u Daszyńskiego został pisarz, zesłaniec syberyjski a później legionista Wacław Sieroszewski. Zaś ministrem wojny Edward Rydz-Śmigły, ale - co znaczące - formalnie jedynie "w zastępstwie Józefa Piłsudskiego", wciąż więzionego przez Niemców w twierdzy magdeburskiej od czasu "kryzysu przysięgowego" związanego ze sprzeciwem Komendanta wobec zupełnego podporządkowania Legionów Niemcom.
Daszyński 11 listopada postanowił złożyć dymisję rządu na ręce Piłsudskiego. Ten powierzył mu wprawdzie tworzenie następnego gabinetu, ale ostatecznie premierem został nie uchodzący za aż tak lewicowego Jędrzej Moraczewski. Jednak dopiero wybór przez Naczelnika Państwa następnego szefa rządu już w styczniu 1919 r., wybitnego pianisty Ignacego Paderewskiego oddawał horyzont politycznego działania i myślenia niedawnego Komendanta Legionów. Legioniści bowiem, dopóki nie zostali internowani po kryzysie przysięgowym, walczyli na froncie wojny światowej po stronie przegranej. Paderewski, którego wspierał powołany na Zachodzie Komitet Narodowy Polski, cieszył się szacunkiem zwycięskich aliantów, przymierzających się właśnie do budowy nowego ładu światowego.
Wydawało się to perspektywą nader odległą, gdy w niedzielny poranek 10 listopada 1918 r. uwolniony przez rewolucję niemiecką z twierdzy magdeburskiej Józef Piłsudski wraz z nieodłącznym Kazimierzem Sosnkowskim przybyli na Dworzec Wiedeński w Warszawie. Witani zaledwie przez paru zwolenników, w tym komendanta Polskiej Organizacji Wojskowej Adama Koca oraz przyszłego premiera Aleksandra Prystora, też uwolnionego z więzienia przez rewolucję, tyle, że w Rosji. Tłumów świadomie na dworzec nie ściągali, obawiając się prowokacji niemieckiej. Zwłaszcza, że trwało już rozbrajanie sił okupacyjnych.
Z dworca Piłsudski pojechał na rozmowę z regentem księciem Zdzisławem Lubomirskim do jego pałacyku Frascati przy Wiejskiej. Potem zaś do pensjonatu na Moniuszki 2, gdzie Koc zawczasu mu pokoje zarezerwował.
Pokój uzgodniony nocą
Niemiecki generał-gubernator Hans Beseler zdążył już uciec z miasta statkiem w dół Wisły. Oddziałami niemieckimi rządziły teraz naprędce wyłonione rady żołnierskie. Nie słuchano już oficerów. Niemców jednak wciąż było wielokrotnie więcej niż pozostających w gestii Rady Regencyjnej członków Polskich Sił Zbrojnych, liczących 5 tys żołnierzy.
W tej sytuacji, jak opisuje Wacław Jędrzejewicz: "Pierwszą czynnością Piłsudskiego, nie posiadającego zresztą żadnego formalnego tytułu, było uzgodnienie z niemiecką Radą Żołnierską nocą z 10 na 11 listopada sprawy ewakuacji oddziałów niemieckich, liczących około 80.000 żołnierzy. Opuściły one Królestwo do 19 listopada, z wyjątkiem Suwalszczyzny, Grodzieńszczyzny i części Podlasia" [6]. Gdy rozstrzygnięcie już znamy, przypomnijmy raz jeszcze rachunek sił: 5 tysięcy uzbrojonych ludzi po stronie polskiej, 80 tys. po niemieckiej, przy czym w drugim wypadku byli to wyszkoleni i otrzaskani w bojach wielkiej wojny żołnierze frontowi.
Dopiero po wynegocjowaniu warunków ich wycofania, Piłsudski otrzymał zwierzchnictwo nad wojskiem - z rąk Rady Regencyjnej 11 listopada. Świetny to przykład stwarzania faktów dokonanych w życiu publicznym. W tym wypadku nieodwracalnych i dla rodzącej się od nowa Polski korzystnych.
Czasu nie marnował jednak tego samego dnia Roman Dmowski. Reprezentował Komitet Narodowy Polski, uznawany przez aliantów za nasze przedstawicielstwo. 11 listopada 1918 r. przebywał w Waszyngtonie, gdzie - pomimo rozlicznych między nimi różnic - podobnie jak Piłsudski w Warszawie okazał się właściwym człowiekiem na właściwym miejscu.
Właśnie w dniu zakończenia wojny światowej Roman Dmowski został przyjęty w Białym Domu przez prezydenta Stanów Zjednoczonych Woodrowa Wilsona. Co tak oddaje Longin Pastusiak, amerykanista i b. marszałek Senatu: "Chciał uzyskać poparcie postulatów polskich działaczy na zbliżającej się konferencji pokojowej. Powiedział, że Polacy i Amerykanie polskiego pochodzenia oczekują, iż w granicach Polski znajdzie się nie tylko Poznań, ale także Śląsk i ziemie nadbałtyckie z Gdańskiem. Wilson w tym momencie spojrzał Dmowskiemu głęboko w oczy, po czym powiedział: "mam nadzieję, że nie będą oni rozczarowani"" [7]. Dostarczono nawet do Białego Domu mapy z naniesionymi polskimi oczekiwaniami, dotyczącymi granic. Zajmował się tym twórca słynnych atlasów geograf Eugeniusz Romer. Potem, już w Wersalu, gdzie w czerwcu 1919 r. zawierano po ustaleniach konferencji paryskiej traktat pokojowy, Wilson miał oświadczyć Dmowskiemu: "To, co dostaliście, nie odbiega daleko od tego, o co prosiliście" [8].
Józef Piłsudski umiał powściągnąć swoje ambicje, rezygnując zarówno z utrwalania "rządów ludowych" jak dyktatury i torując drogę do premierostwa pianiście Paderewskiemu. Ale ograniczyć własne aspiracje potrafił też Roman Dmowski. Jak bowiem opisuje jego biograf Krzysztof Kawalec: "Powróciwszy do Paryża, Dmowski musiał łagodzić irytację swych współpracowników. 23 listopada, na pierwszym posiedzeniu KNP, w którym wziął udział po powrocie zza oceanu, utrącił wniosek obalenia rządów ludowych siłą (..)" [9].
Już 26 stycznia 1919 r. Polacy, przy imponującej frekwencji przy urnach, która - pomimo zniszczonych wojną dróg, trzaskającego mrozu i epidemii grypy hiszpanki - znacznie przekroczyła trzy czwarte uprawnionych do głosowania, wyłonili w pierwszych w historii wolnych wyborach Sejm Ustawodawczy. Polska po 123 latach nieobecności powracała na mapę Europy jako suwerenne i demokratyczne państwo wolnych obywateli.
[1] Wincenty Witos. Moje wspomnienia. Ludowa Spółdzielnia Wydawnicza, Warszawa 1998, t. 2, s. 7
[2] Juliusz Kaden-Bandrowski. Generał Barcz. Ossolineum, Wrocław 1984, s. 23
[3] Jerzy Paszek. Żeromski. Wydawnictwo Dolnośląskie, Wrocław 2001, s. 155
[4] List Stefana Żeromskiego do Tadeusza Łopalewskiego z 20 września 1925; cyt. wg Jerzy Paszek. Żeromski... op. cit, s, 156
[5] Ignacy Daszyński. Teksty. Czytelnik, Warszawa 1986
[6] Wacław Jędrzejewicz. Józef Piłsudski 1867-1935. Polska Fundacja Kulturalna, Londyn 1986, s. 58
[7] Longin Pastusiak. Spotkania I. Paderewskiego i R. Dmowskiego z prezydentem W. Wilsonem, przegladdziennikarski.pl z 2 stycznia 2019
[8] ibidem
[9] Krzysztof Kawalec. Roman Dmowski 1864-1939. Ossolineum, Wrocław 2002, s. 195
Fot: sztuczna inteligencja
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie