.png)
Jest oczywistym truizmem, że celem każdej dużej partii politycznej jest zdobycie władzy i realizacja przedstawionego wyborcom i zaakceptowanego przez nich programu. Należy z przekazem trafić w oczekiwania elektoratu. W razie niepowodzenia sztuką jest zmodyfikować lub radykalnie zmienić przekaz. Nie jest to łatwe, zwłaszcza w przypadku zmian fundamentalnych w zdawałoby się partii dużej z jasnym i określonym programem. W niniejszym tekście opiszę moje spostrzeżenia kameleonowej zmiany w politycznym przekazie w polskich realiach. Porównam ją do tego co w ślad za tym wydarzyło się w USA. Zmiana przekazu i ewolucja PiS nieoczekiwanie i prawdopodobnie bezwiednie została niemal skopiowana przez obóz republikanów Donalda Trumpa.
W chwili obejmowania w Polsce władzy w 2005 roku PiS było ugrupowaniem umiarkowanym i konserwatywnym. Co więcej w trakcie swoich rządów zrealizowało wiele działań liberalizujących procesy gospodarcze. Mimo permanentnego deficytu budżetowego obniżono obciążenia podatkowe oraz składki odprowadzane do ZUS. Nie tylko nie doprowadziło to do większych problemów budżetowych, ale ożywiło aktywność gospodarczą. Powstawały nowe miejsca pracy. Rząd sprzyjał inwestycjom zagranicznym i sprawnie zarządzał środkami napływającymi z UE. Oczywiście przekaz nie był sielankowy. Szef PiS wspominał ekspresyjnie o zagrożeniu niemieckim i bukselskim. Można to było jednak odbierać jako działania propagandowe i taktyczne. Poza komentarzami w poważnej prasie niemieckiej nie był to znaczący problem. Ani w relacjach z Niemcami, ani na arenie polityki unijnej. Mimo statystycznej poprawy życia w Polsce, już po dwóch latach w wyniku przyspieszonych wyborów PiS musiało oddać władze opozycyjnej koalicji. Jako przyczyny porażki wyborczej wskazywano na dwa czynniki. Męczące spory w łonie egzotycznej koalicji rządowej. Drugim było rozwodnienie przekazu PiS i skierowanie się ku politycznemu centrum. Mijały lata. PiS seryjnie przegrywało wybory. Uznano wówczas, że bez radykalnego i całościowego zmiany przekazu PiS będzie wiecznie drugie. A to oznaczałoby pełnienie roli permanentnej opozycji. PiS zmieniło więc przekaz diametralnie. Ciężko pracującym Polakom przeciwstawiono liberalne elity, zadowoloną z siebie klasę próżniaczą. Stworzono mityczny warszawski salon. Przynależność do niego miała być przepustką nie tylko do karier i zaszczytów. W owym salonie miano podejmować decyzje kluczowe dla kierunku rozwoju „tego kraju” i wykuwać koncepcje transponowania do warunków polskich dyrektyw płynących z kondominium niemiecko francuskiego oraz Brukseli. Nie do końca było jasne kto do salonu przynależy, ani kto nim kieruje i wyznacza trendy. Rafał Ziemkiewicz próbował obsadzić w roli głównego salonowego lwa Adama Michnika. Jeszcze inni mówili o potężnych i nieformalnych wpływach zwłaszcza w sferze gospodarczej Jana Krzysztofa Bieleckiego. Jednakże samo zdefiniowanie i określenie wewnętrznych i zewnętrznych wrogów mogło okazać się niewystarczające. Należało skierować wysiłki do pozyskania grup najbardziej poszkodowanych przemianami gospodarczymi. Zdecydowano się skierować strumień potężnych środków finansowych do rodzin z dziećmi oraz emerytów. Wymyślono program 500 plus oraz dwa razy do roku ekstra emerytury, które tak naprawdę były jedynie dodatkami do w istocie nierzadko niskich świadczeń. Więcej pieniędzy w kieszeniach tych grup społecznych miało spowodować ich większe upodmiotowienie i pomóc wielu w odzyskaniu finansowej niezależności i co za tym idzie, jak twierdzono godności. Choć znaczna część elektoratu nie brała tych obietnic wyborczych na poważnie, dali jednak PiS kredyt zaufania, co skutkowało możliwością sprawowania samodzielnych rządów. Jarosław Kaczyński i spółka obiecywali jeszcze wprowadzenie ulg podatkowych i rozwiązanie sprawy kredytów frankowych co miało przyciągnąć wyborców aspirujących do klasy średniej. Zaraz po wyborach Jarosław Kaczyński spełnienia tych obietnic stanowczo odmówił, stwierdzając że frankowicze i osoby najwyżej opodatkowane stawką PIT to nie jego elektorat. I aby tego typu postulaty kierowali w stronę PO i Ryszarda Petru. W takiej sytuacji PiS trawle określiło swoje docelowe i liczne grupy wyborców. To przy sprawnej i dopiero z upływem czasu, coraz bardziej nachalną propagandą wylewającą się z rządowych mediów pozwoliło na rządzenia przez długich osiem lat.
W moim przekonaniu podobny proces, co poniżej opiszę przeszła Partia Republikańska w USA. Republikanie znaleźli się w poważnym kryzysie. Amerykańskim prezydentem był charyzmatyczny Barack Obama wraz ze wspierającą go i uwielbianą przez miliony Amerykanów żoną Michelle. Sytuacja gospodarcza była stabilna a skutki krachu finansowego sprzed kilku lat w znacznej mierze zaleczone. Kolejną kandydatką, która miała objąć urząd prezydencki była Hilary Clinton. Wówczas swoje aspiracje do startu w wyborach zaczął zgłaszać ekscentryczny nie znający niuansów polityki wewnętrznej i tym bardziej międzynarodowej Donald Trump. Jego retoryka opierała się na kilku filarach. Stanowczej krytyce nielegalnej imigracji i zapowiedzi budowy zapory na granicy z Meksykiem. Trump znalazł klucz do umysłów i serc wyborców plasujących sie poniżej klasy średniej. Miliony usłyszały, że zasługują na uwagę, docenienie ich aspiracji i szacunku dla ciężkiej pracy. Przeciwstawił rzesze ludzi klasom niesłusznie uprzywilejowanym. Elitom w Waszyngtonie, Nowym Jorku i Hollywood. Owe elity miały kształtować i narzucać dyskurs polityczny, medialny i kulturalny USA. Trump obiecał przywrócenie niedocenianym prestiżu i należnego statusu społecznego. Kolejnym filarem retoryki Trumpa było zdefiniowanie wroga zewnętrznego. I to Chiny miały nie tylko aspirować do roli militarnego supermocarstwa. Swoją polityką handlową i subsydiowaniem własnych produktów miliony Amerykanów miało tracić miejsca pracy a gospodarka krwawić. Nie miały tu znaczenia podnoszone przez ekonomistów argumenty, że na rzecz chińskiej gospodarki znikają najmniej płatne i wymagające najniższych kwalifikacji stanowiska. I jest to korzystne dla amerykańskiej gospodarki. Kreuje ona bowiem znacznie więcej nowych, atrakcyjnych i wymagających wyższych kwalifikacji miejsc pracy. Na próżno. W zgiełku populistycznej kampanii głosy ekspertów topnieją niczym śnieg w maju. Republikanie na czele z Trumpem za swoją wyborczą bazę trwale uznali niedoceniane co wcale nie znaczy że biedne szerokie rzesze ludzi domagających się uznania i prestiżu. Gdy w kampanii naprzeciw brutalnego i pewnego siebie Trumpa stanęła mająca mnóstwo słabych punktów i w ogóle sporo za uszami Hilary Cinton, wybrali swój młot skierowany przeciwko warstwom w ich ocenie uprzywilejowanym.
W ten oto sposób republikanie chyba mimowolnie powtórzyli zwrot wykonany lata wcześniej przez polityków PiS. A może jakiś specjalista przestudiował casus sukcesu partii znad Wisły i wyciągnął wnioski? Prowadzenie populistycznej polityki i kampanii wyborczej jest jeszcze łatwiejsze w dobie dzisiejszych mediów społecznościowych łatwości i taniości stosowanie masowej dezinformacji i zwykłego ogłupiania odbiorców. W przypadku PiS ten sposób prowadzenia polityki wraz z innymi licznymi patologiami przyniósł póki co porażkę wyborczą i strach przed rozliczeniami. Jak będzie w USA pokażą już najbliższe miesiące.
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Bardzo ciekawe spostrzeżenia.