.png)
Rafał Trzaskowski zapowiedział, że jeśli wygra w kraju wybory prezydenckie, tak jak mu się to dwa razy udało w Warszawie - będzie przeciwdziałać wykluczeniu komunikacyjnemu Polaków. Poza oczywistą wątpliwością czy jest to pożądana domena przyszłych działań głowy państwa, jego wypowiedź na Dworcu Centralnym rodzi oczywiste wątpliwości typu: i kto to mówi?
Prezydent Warszawy ubiegający się teraz o najwyższy urząd w państwie, podczas briefingu na Dworcu Centralnym słusznie wydrwił na wpół już zapomniane obietnice Jarosława Kaczyńskiego, że dzięki rządom PiS każdy Polak, niezależnie od miejsca zamieszkania będzie miał do najbliższego przystanku nie więcej niż dwa kilometry. Złożył też przy okazji własne, zapowiadając inspirowanie działań rządu czy nawet własne inicjatywy w celu przeciwdziałania wykluczeniu komunikacyjnemu [1].
Na Białołęce wiedzą, co o tym myśleć
Wcześniej ten sam Trzaskowski, ale w ramach swoich uprawnień włodarza stolicy skutecznie wykluczył komunikacyjnie mieszkańców warszawskiej Białołęki, ograniczając im możliwości dojazdu do Traktu Królewskiego, kiedy to podległe prezydentowi służby skróciły trasę autobusu linii 518 wcześniej kończącą się na Placu Trzech Krzyży do pętli przy ulicy Bielańskiej. Teraz mieszkańcy będą musieli się przesiadać, aby dojechać do Nowego Światu czy w okolice Uniwersytetu. A przy okazji skasują więcej biletów, z korzyścią dla budżetu miasta. Tym samym wykluczeni komunikacyjnie zostali warszawiacy z coraz ludniejszej Białołęki, rozbudowującego się intensywnie Żerania i Tarchomina, Wcześniej za rządów Platformy Obywatelskiej autobus 517 docierający z Ursusa-Niedźwiadka na Torwar skrócono do wspomnianego już Pl. Trzech Krzyży. Kończy teraz przejazd dokładnie na dawnej pętli 518. Oznacza to konieczność przesiadki dla warszawiaków z osiedla Niedźwiadek, wybierających się na mecz na Legii lub grywających w tenisa na jej kortach. I utrudnianie życia po prostu, bo tak tłumaczy się modne w języku osób publicznych słowo "wykluczenie".
Z pewnością jednak nie wszyscy w stolicy czują się wykluczeni komunikacyjnie. Nie zaliczają się do nich uczestnicy nielegalnych wyścigów samochodowych ulicami miasta. Za ich sprawą hałas zmierzony w wieżowcu położonym nad wąwozem tworzonym przez ulicę Tamka sięga już 100 decybeli [2]. O amatorach zakazanych wyścigów rosyjski reżyser Oleg Fiesienko nakręcił znakomity film "Stritrajserzy", którego bohater po wyjściu z wojska, gdzie służył w czołgu, zostaje uczestnikiem takich ulicznych zmagań i wda się w konflikt z szefem gangu je organizującego. Tyle, że Warszawa, pretendująca do miana jednej z ważniejszych europejskich stolic, to nie Moskwa sprzed kilkunastu lat, Zaś Tamka to ulica wąska, okolona także zabytkową zabudową, nie nadająca się zupełnie do podobnych zawodów niebezpiecznych nie tylko dla ich uczestników.
Do rozwiązania od ręki
Żeby wypędzić stamtąd ścigających się bezkarnie drogowych piratów - wystarczy elementarne współdziałanie służb miejskich oraz policji podległej ministrowi spraw wewnętrznych. Co nie powinno nastręczać trudności, skoro prezydent stolicy Rafał Trzaskowski i szef wspomnianego resortu Tomasz Siemoniak pozostają kolegami z tej samej partii. Na razie jednak żadna ich współpraca nie ma miejsca, jakby czekali na to, aż na Tamce ktoś zginie i zrobi się szum wokół sprawy, podobnie jak stało się to po wypadku spowodowanym niedawno przez pirata drogowego na Trasie Łazienkowskiej. Na razie jednak gospodarz stolicy nie umie sobie poradzić z ostentacyjnym łamaniem prawa. Za to jako kandydat na prezydenta kraju w prekampanii wyborczej obiecuje, że poradzi sobie z dualizmem prawnym w państwie.
W tej drugiej roli Rafał Trzaskowski obiecuje wspieranie ustaw, mających zlikwidować dwuwładzę i chaos w wymiarze sprawiedliwości, spowodowane rozwiązaniami przyjętymi przez PiS w okresie sprawowania władzy przez partię Kaczyńskiego, które włodarz stolicy słusznie krytykuje.
Zasadne znowu okazuje się pytanie, dlaczego podobnych inicjatyw, przywracających sądom w Polsce należytą powagę i respekt, nie zgłosili posłowie Platformy Obywatelskiej - Koalicji Obywatelskiej, dysponujący w Sejmie wraz z sojusznikami większością niezbędną do ich przeforsowania.
Trzaskowski zapowiada, że gdy zostanie prezydentem - zgłosi ustawę o wyrównywaniu różnic. Po raz kolejny nie wiadomo, dlaczego akurat on ma się tym zajmować, skoro z partii, której wiceprzewodniczącym pozostaje włodarz Warszawy, wywodzi się urzędujący premier Donald Tusk. Przy tym właśnie PO-KO wraz z koalicjantami ma większość głosów w obu izbach parlamentu. Do niedawna to liberałowie z PO-KO całkiem rozsądkowo zakładali, że różnic społecznych nie da się zniwelować drogą administracyjną ani urzędniczymi sposobami. I z tego powodu - skoro o różnicach mowa - wykazywali się odmiennością od postkomunistów z SLD czy populistów z PiS, niby zawsze skłóconych, ale połączonych magicznym przekonaniem o mocy ustawowych regulacji, sprawiających, że to, co się uchwali, rychło stanie się faktem, a gdy czegoś się zakaże - zaraz to zniknie albo przestanie mieć znaczenie.
Alchemicy, selekcjonerzy i wielka polityka
W czasach średniowiecza alchemicy przekonywali władców, że pracują nad kamieniem filozoficznym, pozwalającym zwykły metal przemieniać w złoto. Ci drudzy ufali im i brali ich na swoje utrzymanie. Z eksperymentów nic jednak nie wyszło, magicy okazywali się szarlatanami i darmozjadami.
W demokracji, jaka niewątpliwie również w Polsce panuje, mamy do czynienia z tym samym chociaż nieco odwróconym zjawiskiem. Tym razem to rządzący obiecują rządzonym rychłe rozwikłanie trudności, których dotychczas nie dało się przezwyciężyć. Zaś obywatele mają ich w rewanżu wziąć na swoje utrzymanie.
Jak wiemy z historii, z czasem, za sprawą Odrodzenia a później Oświecenia, sprawujący władzę zyskali wiedzę na tyle ugruntowaną, żeby pozbyć się obiecujących im korzyści z szamańskich praktyk domorosłych alchemików. I zastąpić ich uczonymi, chociaż ci uznawali, że złota z byle czego otrzymać się nie da.
Wśród obywateli nowoczesnego społeczeństwa dostrzec można podobne zjawisko: nie tylko masowy udział w wyborach z 15 października 2023 roku, ale przede wszystkim ich wynik, świadczą o wzmożonym krytycyzmie wobec alchemicznych zapowiedzi: nikt przecież przed tamtym głosowaniem nie naobiecywał tyle, co PiS, a jednak musiał po wyborach władzę w kraju oddać.
Rafał Trzaskowski powinien mieć to na uwadze, w obu swoich rolach. I zrozumieć także, że nie każdy, który go krytykuje, musi być od razu zwolennikiem pisowskiego kandydata Karola Nawrockiego wraz z jego szemranymi znajomościami i niebezpiecznymi powiązaniami. Na razie podobnie realne zobowiązania składają obaj.
Przy czym Nawrocki, formalnie kandydat obywatelski, ale na wszelkie sposoby wspierany przez Prawo i Sprawiedliwość dołącza nawet do demonstracji rolników, słusznie protestujących przeciwko smutnym następstwom ośmioletnich rządów tej właśnie partii dla ich gospodarstw.
Przed Mundialem w Argentynie (1978 r.) trener naszej reprezentacji Jacek Gmoch wydał książkę "Alchemia futbolu" traktującą w zasadzie o tym, jak skomplikowaną grą okazuje się piłka nożna [4]. Na samych Mistrzostwach Świata nie osiągnął jednak podobnego sukcesu, co cztery lata wcześniej Kazimierz Górski, znany z prostego powiedzenia: piłka jest okrągła, a bramki są dwie. O tym również warto pamiętać.
[1] Trzaskowski chce "inspirować rząd" do likwidacji wykluczenia komunikacyjnego. Polska Agencja Prasowa pap.pl z 27 grudnia 2024
[2] Piotr Halicki. Poważny problem mieszkańców stolicy. Onet.pl z 5 stycznia 2025
[3] Stritrajserzy, reż. Oleg Fiesienko, film fab. Rosja 2008
[4] Jacek Gmoch. Alchemia futbolu. Krajowa Agencja Wydawnicza, Warszawa 1978
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie