Reklama

Konrad Rytel: Warto korzystać z prawa, które sobie wywalczyliśmy

13/05/2025 14:37

Konrad Rytel, radny Sejmiku Wojewódzkiego Mazowsza i prezes Mazowieckiej Wspólnoty Samorządowej w rozmowie Łukasza Perzyny.

- Mazowiecka Wspólnota Samorządowa zawsze zachęca do udziału w wyborach, również w tych, w których - jak obecnie w prezydenckich - nie wystawia kandydata ani nikogo nie popiera. Czy skoro uznać, że obecna kampania przedwyborcza jest mocno krytykowana, da się powiedzieć, że do pójścia na te wybory przekonuje się trudniej niż zwykle?

- Trudności zawsze są takie same, ale zachęcać do udziału w głosowaniu warto. Nam zależy na tym, robimy to samo od dziesiątków lat, przekonujemy, mam na myśli nasze środowisko uczestniczące w działaniach opozycji z lat 80, potem w tworzeniu samorządu już w wolnej Polsce, od dwudziestu lat działające pod marką Mazowieckiej Wspólnoty Samorządowej. Od początku opowiadaliśmy się za demokracją, również na poziomie lokalnym i za prawem do swobodnego wyboru własnych przedstawicieli. Marzyliśmy o tym od lat osiemdziesiątych. W sytuacji, kiedy te marzenia się spełniły a wolność stała dla wszystkich faktem, można swobodnie pójść do punktu wyborczego i oddać głos nie na jedną listę jak przed 1989 rokiem, tylko na kandydata, który nam odpowiada, bo nas do siebie przekonał swoim życiorysem czy programem albo konkretnym projektem na przyszłość. Dlatego dziwiło mnie przy okazji kolejnych głosowań powszechnych, że  nawet połowa ludzi z tego prawa nie korzysta.

- Aż przyszedł pamiętny dzień 15 października 2023 r. - i cud 74-procentowej frekwencji w wyborach parlamentarnych. Tym razem już nie połowa zagłosowała jak zwykle, tylko trzy czwarte z nas?

- Rozumiem to w ten sposób, że zarówno środowiska znajdujące się wtedy u władzy, jak będące w opozycji, apelowały wówczas do swoich elektoratów o masowe wzięcie udziału w głosowaniu. A ponieważ obywatele dostrzegli, że spór między tymi, co rządzą, a tymi co dopiero do władzy zmierzają, nie ma wyłącznie personalnego charakteru, że konkurują różne wizje Polski i pomysły na jej urządzenie - Polacy zaangażowali się wtedy bardziej, niż dotychczas mieli w zwyczaju. Uważam, że dalej powinno tak być. Wierzę w to, że przełamaliśmy pewien odruch wycofania się, efekt rozczarowania, nawet lenistwa czasem, stanowiący złą reakcję, bo pozbawiającą nas wpływu na rzeczywistość wokół. 

- Efekt 15 października stanowił satysfakcję również dla niezależnych samorządowców, bo Wyście zawsze najpierw zachęcali do pójścia na wybory, potem dopiero do poparcia Waszych kandydatów, jeśli oczywiście w nich startowali?

- My ciągle namawiamy do tego samego. Należy korzystać z prawa, które wywalczyliśmy. Swoboda kandydowania, ale i dostępu do wiadomości o kandydatach, wolne media, które informują o kampanii - to sukces, który nie przyszedł z dnia na dzień, ale stanowił efekt wieloletnich wysiłków. I warto go kultywować. Również ludzie wchodzący dopiero w dojrzałość, którzy mają okazję, by zagłosować po raz pierwszy, mogą to potraktować jako formę buntu przeciwko tacie i mamie, jeśli ci przez lata na wybory nie chodzili. Nie chodzi o żadną modę ani branie przykładu z innych. Ważne, żeby zagłosować po swojemu. Przekonujemy, że warto to robić. Mazowiecka Wspólnota Samorządowa od lat podąża tutaj śladem Solidarności, w której działaniach wielu z nas uczestniczyło. Powtarzamy więc: chodź, skoro masz wybór, to wybieraj, decyduj, kto będzie prezydentem czy burmistrzem.

- Odnieść można jednak wrażenie, że sami kandydaci nie ułatwiają Wam zadania? Mnóstwo obserwatorów skarży się na słabą jakość tegorocznej kampanii prezydenckiej i przekazów z nią związanych?

- Nigdy nie dzieje się aż tak źle, żeby nie dało się wskazać jednego kandydata. Przecież zawsze mamy jeden głos: trochę inaczej to wygląda w wyborach samorządowych, gdzie wskazujemy naszych kandydatów do różnych szczebli władzy lokalnej i regionalnej, jeszcze inaczej do Senatu, gdzie obowiązuje ordynacja większościowa i do Sejmu, gdzie mamy tę proporcjonalną, czemu zresztą MWS się sprzeciwia, bo nie sprzyja ona budowaniu więzi między posłem a jego wyborcami a tym bardziej jego odpowiedzialności przed nimi. Natomiast głosowanie prezydenckie to wybory personalne, które Polacy jak wiemy wolą zdecydowanie od tych, w których kandydaci startują z list partyjnych. Na pewno do wrażenia, że politycy a także sami kandydaci nie ułatwiają zadania wszystkim, co do udziału w wyborach zachęcają, przyczyniają się działania, adresowane do twardych elektoratów. Nie wpuszcza się tych, co nie są odbierani jako swoi, robi zbiegowisko zamiast debaty i spotkania z ludźmi. Klakierzy zastępują mieszkańców, obywateli, pragnących zadawać pytania. W kampaniach samorządowych zawsze postępowaliśmy zupełnie inaczej. Świetnie, jeśli przyjdzie ktoś, kto nie nam sprzyja, tylko naszym oponentom. Bo trafia się okazja do dyskusji. Drzwi otwieramy szeroko. Niech wszyscy wchodzą i jeśli taka wola, nas krytykują, będziemy tłumaczyć, odpowiemy po swojemu, niech się ścierają racje. Najgorszym objawem w kampanii staje się odmowa wpuszczania ekip telewizji, bo nie są nasze, przekaz wtedy adresuje się do swoich. Trudne pytania stanowią wartość samą w sobie. Oczywiście nie powinno się przeszkadzać, nikogo zagłuszać ani blokować. Słyszy się, jak politycy, w tym kandydaci mówią o samych sobie i własnym zapleczu: obóz patriotyczny albo wolnościowy, co  oznacza, że pośrednio przynajmniej kwestionują przywiązanie innych do Ojczyzny albo do demokracji. Kiedyś już tak było, że kto do partii nie należał - a wtedy legalnie istniała tylko jedna - ten nie mógł dostać lepszej pracy i musiał porzucić marzenia o karierze. Niepokoi mnie, jeśli podobny sposób myślenia się pojawia. Potrzeba nam wzajemnego szacunku. Warto mówić: chodźcie na wybory. Im więcej z nas weźmie w nich udział - a przez lata walczyliśmy przecież o swobodę naszego w nich uczestnictwa - tym większa szansa,  że wygra w nich ten lepszy kandydat.

Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.


Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Wróć do