.png)
Mecenas, konserwatysta, kiedyś animator samorządu młodej adwokatury, wcześniej jeszcze szef Organizacji Akademickiej Konfederacji Polski Niepodległej - między kolejnymi rolami życiowymi Wojciecha Gawkowskiego nie było sprzeczności. To takim jak on zawdzięczamy zmianę ustrojową. Tym bardziej wypada się martwić, gdy odchodzą przedwcześnie.
Wypracował własny styl, niepowtarzalny i nie do podrobienia. Jak adwokat - długimi, starannie akcentowanymi zdaniami - mówił już kiedy był studentem. Zawsze nad wiek poważny, wolał garnitury od swetrów i wino od wódki w czasach, kiedy nie były to wcale dominujące opcje. Z przekonań konserwatysta, nawet brzydkich wyrazów nie używał, co w późnych latach 80, kiedy nawet na Uniwersytecie Warszawskim powodów do przeklinania nie brakowało, też stanowiło chlubny wyjątek. Jednak repertuar cech, sprawiających, że zapewne każda pobożna starsza pani chciałaby mieć podobnego zięcia, wcale nie wyczerpywał jego charakterystyki. Kiedy trzeba było, ten szczupły, dobrze ułożony chłopak w okularach potrafił okazać się nieustępliwy i twardy.
Jak chudzielec w pinglach wielką demonstrację poprowadził
Jak wtedy, gdy zwartą grupą z KPN wychodziliśmy z uczelni po kolejnym akademickim mityngu wśród głośnych utyskiwań maminsynków z NZS, że znowu wyprowadzamy ludzi na ulicę. Nasz manewr - bo ruszyliśmy boczną bramą UW, od Oboźnej, zaskoczył nawet gotowe do szturmu oddziały ZOMO, dlatego zaatakowali nas dopiero przy pomniku Kopernika.
Idący na przedzie z wielkim transparentem "Konfederacja Polski Niepodległej" Wojciech Gawkowski jego drzewca z rąk nie wypuścił nawet wtedy, gdy milicjanci przewrócili go na asfalt Krakowskiego Przedmieścia i kopali już leżącego. Z czasem okazało się też, że wtedy rację mieliśmy my, a nie koledzy z Niezależnego Zrzeszenia Studentów: historycy, znawcy tematu, zgodnie teraz przyznają, że uliczne demonstracje organizowane wtedy przez KPN czy Polską Partię Socjalistyczną - chociaż tak bezwzględnie je rozpraszano - przyczyniły się do kolejnych ustępstw władzy i utorowały drogę do wyborów z 4 czerwca 1989 r. jeszcze kontraktowych ale już takich, w których głosy policzono uczciwie.
Wśród kandydatów ubiegających się wtedy o mandat poselski, z listy KPN, a więc w konkurencji wobec Komitetu Obywatelskiego Solidarność, znalazł się wówczas na rodzinnej Pradze Północ student prawa i szef Organizacji Akademickiej Wojciech Gawkowski. Głosów dostał wprawdzie tyle, że na mandat radnego by ich nie wystarczyło, ale złudzeń co do wyniku wtedy nie żywiliśmy żadnych. Wiadomo przecież, że z list Solidarności do parlamentu nie dostał się tylko ten jeden kandydat, co nie zdążył sobie zrobić zdjęcia z Lechem Wałęsą.
Na taki wynik i skuteczne potem odsunięcie komunistów od władzy, o której sami powiadali przecież cztery i pół dekady wcześniej, że raz zdobytej nigdy nie oddadzą - zapracowały jednak nie same tylko struktury związkowe, bo nawet w wielu zakładach pracy ich wtedy nie było, ale również antykomunistyczna młodzież. Którą wcześniej przez lata organizował Wojciech Gawkowski. Do starszych, w tym Leszka Moczulskiego, odnosił się zawsze z szacunkiem. Młodszym od siebie służył radą i pomocą. Pamiętam jego serdecznie przyjacielską relację z Jerzym Woźniakiem, późniejszym autorem znakomitej "Trylogii mazurskiej" o powikłanych dziejach pogranicza polsko-niemieckiego. Podziwiałem szczerze talenty negocjacyjne Wojtka, który umiał rozmawiać nawet ze skinhaedami z Polskiego Frontu Narodowego i przekonywał mnie, że to całkiem dobre chłopaki, może trochę tylko pogubione. Z czasem okazało się, że miał sporo racji, bo łysi odziani w skórzane kurtały bili się z milicją równie dzielnie jak hipizująca młodzież z Ruchu Wolność i Pokój czy wystrojona w arafatki Międzymiastówka Anarchistyczna.
Z każdym umiał rozmawiać
Wielobarwność ówczesnych poglądów młodej opozycji znakomicie odzwierciedlało pismo Organizacji Akademickiej KPN "Orzeł Biały", gdzie Gawkowski był zarówno redaktorem jak i patronem, jako szef partyjnej młodzieżówki. I nigdy się nie upierał, żeby na pierwszą stronę dawać oświadczenia Rady Politycznej a nie eseje o Normanie Podhoretzu, Dalajlamie czy myśli politycznej Leopolda Tyrmanda autorstwa Tomasza Merty, później w wolnej Polsce wiceministra kultury w trzech rządach, który nie wrócił z delegacji do Smoleńska. Albo moje szkice o Zygmuncie Krasińskim czy Maurycym Mochnackim jako pisarzach politycznych. Warszawski "Orzeł Biały" podobnie jak krakowski "Detonator" stał się wizytówką i oknem wystawowym młodej Konfederacji Polski Niepodległej, w czym wielka zasługa Wojciecha Gawkowskiego.
W wolnej Polsce nie został zawodowym politykiem, chociaż krótko popracował jako prawnik w Ministerstwie Przekształceń Własnościowych. Jako adwokat prowadził sprawy uchodzące z trudne, jego klientem pozostawał m.in. Tomasz Sakiewicz w czasach znacznie wcześniejszych niż ostatnie dziesięciolecie jego prosperity. Gawkowski jako mecenas też zawsze miał wiele do powiedzenia, okazywał się wytrawnym komentatorem spraw istotnych, do którego opłacało się zadzwonić nie tylko ze względu na dawną zażyłość. Odszedł przedwcześnie, będzie nam go brakowało, takich ludzi jak on za mało jest teraz w życiu publicznym.
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie