.png)
Z Pawłem Kłobukowskim, przedsiębiorcą, wiceprezesem Mazowieckiej Wspólnoty Samorządowej, rozmawia Łukasz Perzyna.
- Mazowiecka Wspólnota Samorządowa wspiera protesty rolników. Czym kierują się samorządowcy, tego poparcia udzielając?
- Jeśli chodzi o protesty rolników, dotyczące narzucanych im regulacji związanych z Zielonym Ładem, dostrzegamy, że zawarte w nim rozwiązania zmuszają rolnika i każdego przedsiębiorcę z tej branży do ponoszenia dodatkowych i zbędnych kosztów. Stwarzają dodatkowe ograniczenia i obciążenia, dotkliwe dla branży, która dzięki wielkiemu wspólnemu wysiłkowi stanęła na nogi i powinna się obronić w warunkach uczciwej konkurencji. Nie chodzi przy tym inicjatorom Zielonego Ładu o ochronę przyrody, kultywowanie natury, dominują raczej aspekty ideologiczne, przekładające się na dotkliwe nawet dla drobnych producentów rozwiązania biurokratyczne. Do ekologii, ochrony środowiska, polski rolnik nastawiony jest pozytywnie. Dostrzega i rozumie potrzebę funkcjonowania w czystym środowisku, wie, że największym popytem cieszą się produkty spełniające wyśrubowane często normy, dotyczące zdrowej żywności. Nie wolno jednak mnożyć bezsensownych ograniczeń, dla rolników w Polsce, gdzie jeszcze niedawno w wielu regionach mieliśmy do czynienia ze swoistym głodem ziemi, szczególnie niezrozumiałym pomysłem okazuje się obowiązek ugorowania pól. U nas ziemię się szanuje.
- Dostrzec można w działaniach biurokratów swoisty paradoks: Zielony Ład realnie dotyczy tylko Europy. Tymczasem największym światowym emitentem zanieczyszczeń okazują się Chiny, w znacznej mierze też odpowiadają za nie Indie. Zaś Stany Zjednoczone teraz, po zwycięstwie Donalda Trumpa ogłaszają wprost powrót do tradycyjnej energetyki. Jeśli nawet Europa wdroży drastyczne ograniczenia, niewiele to zmieni w skali świata, skoro odpowiada za kilka procent zanieczyszczeń tylko?
- Trudno nie zgodzić się z tym bilansem. Przy czym regulacje składające się na Zielony Ład uderzają w całą gospodarkę, nie tylko rolną. Chociaż oczywiście rolnictwo w największym stopniu je odczuwa. Z dość prostej przyczyny. Rolnik nowocześnie gospodarujący, z otwartą głową, nie planuje wyłącznie w skali jednego roku, standardowo od zasiewów do zbiorów i sprzedaży plonów. Gdy produkuje się więcej, trzeba z odpowiednim wyprzedzeniem kupić maszyny, zawczasu w rozwój zainwestować. Problem szkodliwych blokad nie tylko Polski dotyczy. Smutnym przykładem okazują się Niemcy, jedno z najbogatszych państw Europy. Niemiecki przemysł dotknięty został dotkliwą zapaścią, związaną z narzucaniem pozornie tylko ekologicznych ograniczeń. Widać to na przykładzie produkcji silników spalinowych, gdzie Niemcy zawsze pozostawały potentatem. Wygaszać zawsze można, ale w miejsce tego, co się zniszczy, wchodzi konkurencja spoza Europy. Nakłanianie na siłę użytkowników do kupowania samochodów elektrycznych okazuje się błędem. Nie powinna to być zmiana narzucana kierowcom z roku na rok, tylko następująca z dekady na dekadę, oparta na perswazji. Widzimy, że kosztem Niemiec i innych państw Europy zyskują Chiny. Bo oferują niższe ceny aut elektrycznych, niż ich producenci na Starym Kontynencie. Na ich wytwarzaniu zarabia się najlepiej w Państwie Środka. Europa zaś sama pozbawiła się szans w tej konkurencji.
- W innej z kolei kwestii poszkodowaną okazuje się Francja, która uparcie swoje rolnictwo dotowała, wręcz pielęgnowała, nie pozwalała mu zniknąć przez dziesięciolecia. Teraz oglądamy przekazy telewizyjne z demonstracji francuskich rolników w Paryżu i Brukseli. Na transparentach i na swoich traktorach, którymi pod siedziby władz przyjechali, mają hasło: "Traite UE - Mercosur. Mort de l. Agriculture", czyli dosłownie: traktat między Unią Europejską a Mercosurem, skupiającym państwa Ameryki Łacińskiej oznacza śmierć rolnictwa. To znaczące, że do niedawna podziwialiśmy francuskie rolnictwo, studenci z Polski wyjeżdżali tam na winobranie, dorabiać przy sezonowych pracach, a teraz rolnikom francuskim i polskim przychodzi przeciwko temu samemu protestować?
- Mają rację. Umowa UE z krajami Mercosuru uderza najmocniej w Polaków i Francuzów. Wiadomo, że rolnicy z obu państw dogadują się też z Włochami w kwestii wspólnych działań na rzecz zablokowania tego traktatu. Umowa z państwami z Mercosuru godzi w interesy polskiego rolnictwa.
- Może jest ono słabe, skoro łatwo te interesy naruszyć?
- To nieprawda. Polskie rolnictwo jest silne, nowoczesne i doinwestowane. To efekt wielu lat starań i pracowitości polskiego rolnika, przejawianej nawet jeśli brakowało spójnej dla kolejnych zmieniających się rządów polityki wobec tego sektora gospodarki. Rolnictwo w Polsce funkcjonuje na poziomie niskich cen. Dzięki nim buduje swoją konkurencyjność, a gospodarstwo rodzinne czy większe przedsiębiorstwo rolne na tej różnicy zarabia. Umowa w nas uderza, bo jesteśmy dostawcą niskiej ceny, na tym opiera się nasze funkcjonowanie we wspólnej Europie. Dopuszczenie konkurencji, postrzeganej jako egzotyczna, która nie przestrzega mozolnie wdrażanych u nas dużym kosztem zasad i norm, w nas właśnie uderza.
- Nikt z UE nie jest w stanie skontrolować pod względem sanitarnym wołowiny, pochodzącej z argentyńskiej pampy, o to chodzi, tak?
- Efekt okazuje się destrukcyjny nie tylko dla rolnictwa jako sektora polskiej gospodarki ale i naszego bezpieczeństwa żywnościowego. A jakie znaczenia ma to ostatnie w warunkach zagrożania ze wschodu, nie trzeba chyba udowadniać. Nie tylko o racje typowo ekonomiczne toczy się ta gra.
- O jakie jeszcze?
- Rolnictwo to kręgosłup społeczeństwa. Nie tylko branża gospodarki. W gospodarstwie rolnym pracuje wielu ludzi, czasem nawet całe wielopokoleniowe rodziny. Czują się związani z ziemią. Zakład przemysłowy czy nawet warsztat rzemieślniczy można przenieść o kilkadziesiąt kilometrów albo nawet do innego kraju, jeśli tam wytwarza się tańszym kosztem. Z rolnictwem rzecz ma się inaczej. To więcej niż tylko sektor wytwórczości, Nie trzeba koniecznie żywić przekonań konserwatywnych, żeby tę odrębność dostrzec. Indywidualne rolnictwo nawet w niełatwych czasach PRL pozostawało ostoją niezależności. Dzięki niemu zachowano umiejętność ponoszenia ryzyka, kalkulowania i przewidywania, niezbędną w nowoczesnej gospodarce, jaka zapanowała w Polsce po przełomie ustrojowym w 1989 roku. Dlatego z wielu wyzwaniami wkraczającego do nas kapitalizmu poradziliśmy sobie bez porównania lepiej niż inne kraje dawnego bloku wschodniego, w których rolnictwo zostało skolektywizowane w całości. Inaczej przecież, lepiej po prostu pracuje się na swoim, nawet jeśli - jak przed 1989 r. - system podatkowy oznacza restrykcje dla inicjatywy i swobody działania.
- Jako przedsiębiorca ma Pan codzienną styczność z rolnikami, sprzedaje Pan im maszyny i narzędzia. Zna Pan ich problemy i oczekiwania. Zgłasza Pan pomysł tworzenia przy parkingach na drogach szybkiego ruchu punktów sprzedaży bezpośredniej, gdzie rolnicy mogliby oferować swoje produkty i zarobić na nich samemu, bez wysokiej marży pośrednika czy biurokraty z punktu skupu?
- Targowiska w Polsce doskonale się rozwijają. Dostrzegam w tym szansę, żeby zarobił polski rolnik a nie właściciel sieci marketów. Dostrzegamy, jak handel w Polsce, nie tylko wielkopowierzchniowy, stopniowo ale nieuchronnie przechodzi w ręce korporacji. Jednak mali producenci, ci średni też, mogą sami dotrzeć do klienta. Martwe teraz parkingi przy autostradach i drogach szybkiego ruchu, gdzie teraz co najwyżej wysiada się z samochodu, żeby kości na chwilę rozprostować i kawę z termosu wypić - warto ożywić. Ludzie będą się wtedy częściej tam zatrzymywać, żeby kupić zdrową polską żywność.Od sprzedawcy nie anonimowego, jak w supermarkecie, tylko takiego, któremu jak się będzie przejeżdżać następny raz tamtędy - można będzie powiedzieć, czy smakowało. Zyskają obie strony. Rolnik zarobi. Kierowca skorzysta z lepszych cen niż w sieciowych sklepach czy marketach.
- Ale to nie jedyny sposób na promocję polskiej marki? Gabriel Janowski od lat barwnie opowiada o walorach polskiej odmiany truskawki "sweet kiss"...?
- Nie tylko o truskawki chodzi, chociaż te, o których mówi dawny minister rolnictwa, rzeczywiście są wyśmienite. Podam przykład sukcesu, który już się urzeczywistnia. Rozwinęła się polska marka win owocowych. Oczywiście nie takich, jakie za poprzedniego ustroju stały w sklepach spożywczych na półce. Marcin Bańcerowski oferuje polskie wina owocowe, wykorzystujące najlepszy surowiec na świecie, ten z naszych sadów. Zdobywa kolejne nagrody i złote medale na targach światowych, niedawno w Londynie, wygrywając również z Włochami czy Hiszpanami w tej rywalizacji. Organizuje pokazy, współpracuje z fachowcami z wyższych uczelni rolniczych, a są oni w Polsce znakomici To dowód i doskonały przykład, jak możemy się wybić w tej branży. Bardzo ważne jest toworzenie polskiej marki i przez to tworzenie wartości dodanej.
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie