Reklama

Polityk z klasą, promotor reformy samorządu. Pożegnanie Andrzeja Potockiego (1964-2025)

24/02/2025 05:47

Zmarły przedwcześnie Andrzej Potocki reprezentował w polityce elegancki, ale i skuteczny styl. Przez dziesięć lat jako poseł Unii Demokratycznej i Unii Wolności oraz rzecznik tej formacji, niestrudzenie objaśniał potrzebę ustrojowych reform, w tym najważniejszej spośród nich: samorządowej.

Nie było to wcale zadaniem łatwym, bo jego macierzysta UW skłaniała się początkowo do budowy ogromnych regionów, przypominających bardziej landy niemieckie, zaś Akcja Wyborcza Solidarność, która z nią zawarła koalicję rządową, optowała za województwami średniej wielkości. Nie przypadkiem rządzący wcześniej (1993-97) Sojusz Lewicy Demokratycznej wraz z Polskim Stronnictwem Ludowym w ogóle porzuciły myśl o forsowaniu reformy samorządowo-administracyjnej jako plan zbyt ryzykowny, bo grożący spadkiem poparcia w miastach,  które przy tej okazji musiały być pozbawione wojewódzkiego statusu. Nie ulegało też jednak wątpliwości, że z wprowadzonymi jeszcze przez Edwarda Gierka 49 województwami zmian nie uda się przeprowadzić. Zaś Jerzy Buzek, zanim został premierem rządu AWS-UW ogłosił: idziemy po władzę po to, żeby ją oddać ludziom. Na tym polegał sens reformy wprowadzonej, po licznych korektach i negocjacjach je poprzedzających, przez oba zwycięskie w wyborach parlamentarnych z 1997 r. ugrupowania. Andrzej Potocki zaliczał się do tych,  którzy najskuteczniej przekonywali do zmian, które - przegłosowane w rok później - z czasem przyniosły setkom polskich "małych Ojczyzn" dobrobyt i dostęp do zagranicznych funduszy pomocowych.

Dziadek Andrzeja Potockiego był "żołnierzem wyklętym", pułkownikiem akowskiej partyzantki w Lasach Janowskich, który potem dziesięć lat spędził w łagrze syberyjskim. Wcześniej jako student Politechniki Lwowskiej mieszkał na stancji ze słynnym później trenerem piłkarskim Kazimierzem Górskim. A podczas wojny konspirował wspólnie z Szymonem Wiesenthalem  i uratował  od Holocaustu jego siostrę. Bardzo charakterystyczne, że o tej szczytnej i chlubnej rodzinnej tradycji, Potocki zaczął opowiadać dopiero wówczas, gdy Jarosław Kaczyński wraz z rządem Prawa i Sprawiedliwości oraz zdominowanym przez tę partię Instytutem Pamięci Narodowej zaczęli używać kultu "wyklętych" dla doraźnych i partykularnych celów politycznych.

Sam Andrzej Potocki wcześnie rozpoczął swoją przygodę z działalnością publiczną, jeszcze w liceum przystając do Konfederacji Polski Niepodległej. W stanie wojennym pisał artykuły do gliwickiego biuletynu KPN, który również rozpowszechniał. Kiedyś ukryte pod płaszczem gazetki rozsypały mu się w tramwaju. Zamiast uciekać na najbliższym przystanku, pieczołowicie je z podłogi pozbierał. Studiował później filozofię na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim, gdzie dalej angażował się w rozmaite przedsięwzięcia opozycji.    

Mandat posła wywalczył w rodzinnych Gliwicach w pierwszych w pełni wolnych wyborach w 1991 r. Piąty na tamtejszej liście  Unii Demokratycznej uzyskał najlepszy wynik, dzięki któremu do parlamentu weszło jeszcze dwóch jego kolegów.   Przez dziesięć lat posłowania (cały czas w jednym klubie, to UD zmieniła nazwę na UW a nie on przynależność) wypracował własny  styl, łączący doskonałe maniery tradycyjnego inteligenta z właściwą młodemu wiekowi spontanicznością oraz poczuciem humoru. Radził sobie z trudną sztuką rzecznikowania partii, która skupiała osobowości tak różne jak profesor Bronisław Geremek i młody liberał Paweł Piskorski czy Henryk Wujec oraz Leszek Balcerowicz,  który w czasach,  kiedy ten pierwszy działał w opozycyjnym Komitecie Obrony Robotników podpisywał jeszcze listę płac w Instytucie Podstawowych Problemów Marksizmu-Leninizmu. Potocki ze swadą i bez wrażenia przymusu potrafił podobne pozorne sprzeczności pogodzić.  A przy tym zawsze sprawiał wrażenie, że uprawianie polityki sprawia mu przyjemność i daje satysfakcję.

Jego niewielkiej powierzchni pokój w Sejmie mieszczący biuro prasowe klubu UW stanowił miejsce chyba najczęściej tam odwiedzane przez dziennikarzy, a gospodarz nigdy ich nie dzielił  na swoich i obcych.  Żeby przekazać ważną informację, potrafił na to samo spotkanie zaprosić przedstawicieli konkurujących ze sobą "Gazety Wyborczej" i "Życia"  aby żadna z redakcji nie czuła się pokrzywdzona. 

Oczytany, zawsze znajdujący trafne formuły dla opisu sytuacji, był kimś więcej niż tylko rzecznikiem reformatorskiej partii. Wystrzegał się personalnych ataków. Do końca zabiegał o to, żeby Unia Wolności wystawiła własnego  kandydata w wyborach prezydenckich w 2000 roku,  a kiedy go nie posłuchano, wyczuł, że to początek końca tej formacji. Nie skorzystał jednak z żadnej z możliwych szalup ratunkowych. Wręcz przeciwnie: to on stał się autorem znanego i celnego powiedzenia,  że Platforma Obywatelska przejęła gorsze cechy Unii Wolności ale zapomniała o lepszych.

Pasjonowała go piłka nożna, wiedział o  niej wszystko, znał historię futbolu  od czasów, kiedy jego pionierzy rozgrywali mecze na krakowskich Błoniach obok ćwiczących nieopodal "padnij-powstań" strzelców Józefa Piłsudskiego.   Ostatni z nim wywiad przeprowadziłem nie o polityce, lecz planach wielkich klubów zbudowania konkurencyjnych wobec Ligi Mistrzów UEFA rozgrywek: prezycyjnie zresztą przewidział, że nic z tego nie będzie. Został prezesem ukochanego Piasta Gliwice w trudnym dla tego klubu momencie. I po  latach, kiedy już tej funkcji nie pełnił, z pewnością miał poczucie satysfakcji, kiedy po raz pierwszy w historii Piast zdobył mistrzostwo Polski i zagrał w europejskich pucharach. Podobnie zapracował na zwycięstwo obozu demokratycznego w historycznym dniu 15 października 2023 r, pomimo, że od dawna nie pełnił już wówczas mandatu poselskiego. Czasem mówi się, że styl to człowiek.  W jego wypadku styl pozostawał nieodłączny od przekonań i szacunku,  który objawiał wobec wszystkich, niezależnie od ich poglądów i przynależności.   

Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.


Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Wróć do