Reklama

Prezydent ma najsilniejszy mandat

10/05/2025 06:17

dr Jan Maria Jackowski, analityk polityki i były parlamentarzysta, autor książek "Bitwa o Polskę" i "Bitwa o Prawdę" w rozmowie Łukasza Perzyny

- Czym staną się nadchodzące wybory prezydenckie: bitwą o Polskę a może nawet bitwą o Prawdę, że odwołam się do tytułów Pana książek? A może z ich rangą nie ma co przesadzać, skoro uprawnienia głowy państwa pozostają skromne a główne siły polityczne wcale nie wystawiają w tym wyścigu najmocniejszych kandydatów: bo Rafał Trzaskowski to nie Donald Tusk, tylko co najwyżej jego zastępca w partii, Karol Nawrocki to nie Jarosław Kaczyński, o Sławomirze Mentzenie da się powiedzieć, że wyższą od niego funkcję w państwie pełni Krzysztof Bosak jako wicemarszałek, nawet Szymon Hołownia wprawdzie jest marszałkiem Sejmu ale w Trzeciej Drodze tylko jednym z liderów, drugi to Władysław Kosiniak-Kamysz?

- Te wybory staną się istotnym etapem bitwy o Polskę i  bitwy o Prawdę, czyli o to czy Polska pozostanie wierna tym wartościom, na których przez wieki została zbudowana. Wynika to też z następstw zwycięstwa Donalda Trumpa w Stanach Zjednoczonych. Po dynamicznie przyspieszającym procesie globalizacji w ostatnich kilku dekadach, Stany Zjednoczone, wprowadzając wysokie cła na prawie wszystkie kraje świata, rozpoczęły proces deglobalizacji i stawiają na politykę zdecydowanej obrony interesu narodowego. Najwyraźniej administracja Trumpa w globalizacji dostrzegła również zagrożenie dla istnienia USA w obecnej formie, ponieważ logicznym finałem procesu globalizacji byłaby likwidacja każdego państwa, suwerennego rządu i narodu na rzecz struktur globalnych. I nagle dostrzegamy, jak premier Donald Tusk próbuje się uwiarygodnić i być na fali zmieniających się trendów na arenie międzynarodowej  i zaczyna mówić językiem patriotów gospodarczych (który do tej pory ośmieszał)- stawia na repolonizację i nadrzędność polskiego interesu w polityce gospodarczej państwa. Zbliżające się wybory będą istotne również z tego powodu, że kto je wygra - zyska najważniejszy wpływ na kierunek polityki w kraju. Pełnia władzy Koalicji Obywatelskiej oznacza, że rządzenie stanie się dla niej środkiem do budowania "demokracji walczącej"  jak sam premier Tusk ją określa, czyli pełni władzy w rękach „jedynie słusznej siły”, a co to oznacza, to niestety, znamy z przeszłości. Wzbudza to oczywiste obawy wśród tych, którzy jak ja wolą  zdecydowanie demokrację,  bez przymiotników. Bo kiedy ona dobrze funkcjonuje - żadnych przymiotników nie wymaga.  Ilekroć się pojawiają, wzbudza to niepokój o mniej lub bardziej totalne zapędy, prowadzące choćby do cenzury debaty publicznej i wykluczania całych grup społecznych na przykład pod hasłem „walki z mową  nienawiści”. Zgadzam się natomiast z Panem, że główne siły polityczne wystawiły jakby kandydatów zastępczych.

- I tak być nie powinno?

- To lider powinien w takich wyborach startować, skoro Konstytucja stanowi, że prezydent to najwyższy urząd i największa godność w państwie. Nawet jeśli jego rzeczywiste kompetencje pozostają okrojone, co wynika z faktu, że kiedy prace nad ustawą zasadniczą zaczynała w parlamencie, ówczesna większość z SLD, PSL i popierających pracę nad konstytucja Unia Demokratyczna była przeciwna prezydentowi Lechowi Wałęsie, dążono więc do minimalizacji prerogatyw głowy państwa, w późniejszej fazie nieco się to zmieniło, gdy wybory wygrał z kolei Aleksander Kwaśniewski, ale ogólnej tendencji nie dało się już odwrócić. Nie zmienia to faktu, że to prezydent ma w Polsce najsilniejszy mandat demokratyczny. Musi uzyskać najwyższe poparcie.  Pokonać wszystkich konkurentów. Co więcej, nawet silny rząd, taki, który znajduje rzeczywiste oparcie w stabilnej większości parlamentarnej, wielu rzeczy nie przeforsuje bez współpracy z głową państwa. Nie osłabia tego przekonania fakt, że partyjni liderzy wystawili w tym roku kandydatów zastępczych. Co do pozostałych, a przecież mamy ich tak wielu, część zgłosiło się, żeby wzmocnić własne środowiska, zaistnieć w życiu publicznym. Skorzystali z okazji, jaka się pojawia, obwarowana oczywiście wymogiem zebrania 100 tysięcy podpisów, których ważność poświadczy komisja wyborcza. Warto mieć świadomość, że większość z nich nie liczy na zwycięstwo.  Jeśli zaś mowa o tych, którzy nie prowadzą w sondażach ale nie są kandydatami egzotycznymi, widzimy, jak Szymon Hołownia walczy niemal o życie: jeśli zajmie dopiero czwarte miejsce, gorsze niż przed pięciu laty, znajdzie się wobec PSL wraz z całą swoją Polską 2050 w podobnej pozycji jak kiedyś Paweł Kukiz: już nie zawrą koalicji w wyborach parlamentarnych, tylko ludzie Hołowni wystartują do Sejmu z list Polskiego Stronnictwa Ludowego, żeby prób wyborczy wynosił pięć procent a nie osiem. Wygra kalkulacja.

- Jak rozumiem, warto jednak nie oglądać się na słabości kandydatów, bo nie głosujemy dla nich, tylko dla siebie, żeby nam było lepiej i dla Polski oczywiście, a każdy z nas ma jeden głos i chyba nie jest tak, że nie znajdziemy w licznej stawce pretendentów tego jednego, któremu zaufamy?

- W tych wyborach raczej na pewno odbędą się dwie tury: 18 maja i 1 czerwca. Zwykle dzieje się tak, że w pierwszej turze głosujemy "con amore". Na tego kandydata, który nam się podoba. I którego zamierzamy wesprzeć. W drugiej turze dokonujemy już pewnej kalkulacji. Wskazujemy tego, kto w naszym przekonaniu najlepiej będzie prezydenckie obowiązki wypełniał w znanej nam sytuacji państwa. Nawet jeśli przewidujemy, że w drugiej turze spotkają się znów jak w 2020 roku kandydaci KO oraz Prawa i Sprawiedliwości - dostrzegamy już dzięki sondażom,  że wiele się zmieniło.  Pięć lat temu kandydaci tych dwóch partii w sumie już w pierwszej turze uzyskali 75 proc poparcia. Teraz - jak wynika z badań opinii publicznej - sumuje się ono do 55-60 proc. Zmniejsza się rażąca dominacja dwóch najsilniejszych formacji, osłabia duopol. Kiedy ogłoszone zostaną wyniki pierwszej tury, można zakładać, że 30 proc będzie z góry wiedziało, że w tej drugiej zagłosuje na kandydata, co teraz uzyskał najlepszy wynik, zaś jedna czwarta z nas - zdecydowana będzie poprzeć tego, kto wszedł z drugiego  miejsca i może sprawić niespodziankę. Za to reszta wyborców dopiero się zastanowi. Na tym polega niepewność tych wyborów,  że nie da się przewidzieć, jaką decyzję podejmą. Nie wiemy, czy masowo zagłosuje młode pokolenie. Zwykle dzieje się tak, że aktywność wyborcza rośnie wraz z wiekiem, najaktywniej głosują seniorzy, po nich zaś średnia generacja.

- Ale głosować warto?

- Oczywiście, że tak. Warto to wszystko o czym rozmawiamy, sprawdzić osobiście, biorąc udział w głosowaniu. Nie ma sensu przecież czekać,  aż inni nam prezydenta wybiorą. Skoro to prawo każdego z nas. I korzystając z niego, nie ma co sugerować się sondażami, bo akurat w wypadku wyborów prezydenckich okazują się on szczególnie zawodne, wytwarza się kakofonia, z której niewiele potem wynika. Warto zagłosować samemu, wybierać, żeby później nie narzekać.

Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.


Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Wróć do