.png)
Stanisław Derehajło, radny Sejmiku Wojewódzkiego Podlasia, w rozmowie Łukasza Perzyny.
- Kiedy ponad pół roku temu w wyborach samorządowych na Podlasiu połowę, bo 15 z 30 mandatów do sejmiku wywalczyło Prawo i Sprawiedliwość, kwestia, kto będzie rządzić województwem okazała się rozstrzygnięta. Tymczasem oczekiwania partii do niedawna rządzącej się nie potwierdziły. O czym to świadczy? Czy samorząd wydobywa się spod kurateli największych partii politycznych?
- Na pewno okazało się, że lokalne uwarunkowania mają wiele do powiedzenia również przy wyborach do samorządu wojewódzkiego i późniejszym kształtowaniu jego władz. Głosują żywi ludzie, nie aparaty partyjne przecież. Podobnie decyzje o sojuszach już po podliczeniu wyników przez komisje wyborcze podejmują radni, kierujący się swoimi sympatiami i antypatiami. Ale też, w co niezmiennie wierzę, dobrem mieszkańców.
- Ma Pan swoje zasługi w tym odpartyjnieniu Podlasia, jeśli o takim procesie można mówić?
- W tych wyborach rzeczywiście okazało się, że szansę mają nie tylko komitety największych partii politycznych. Wystartowałem z listy sojuszu Bezpartyjnych Samorządowców i Konfederacji. Zdobyliśmy jeden mandat do sejmiku. Cieszę się, że właśnie mnie podlascy wyborcy obdarzyli zaufaniem, co zobowiązuje.
- Warto było powalczyć?
- Oczywiście, że warto. Reprezentuję tę część społeczności Podlasia, która nie lubi być włączana w gry największych partii. Nie brak u nas samorządowców zainteresowanych przede wszystkim regionalnymi i lokalnymi tematami oraz sprawami do rozwiązania. Wyborcy to docenili.
- A po wyborach do Sejmiku zamiast utrwalenia dominacji PiS ukształtowała się tam władza, którą nazwał Pan "zarządem zgody narodowej", zapewne pół żartem pół serio?
- Połowę na nowo obsadzonego zarządu stanowią twarze znane już z poprzedniej kadencji ze składu tego samego gremium. Stąd bierze się pewien mój dystans, zawarty w ironii, którą Pan dostrzegł.
- Sposób budowania nowej władzy na Podlasiu pokazał, że każdy głos się liczy?
- Każdy głos jest ważny. To przekonanie leży u podstaw dobrze funkcjonującego samorządu, jeśli swoją misję traktujemy poważnie.
- Nie stał się Pan jednak beneficjentem nowego układu rządzącego na Podlasiu?
- Naprawdę mnie nie chodzi o żadne beneficja. Tylko o realizację programu, z jakim do wyborów poszliśmy. Do władz województwa weszli przedstawiciele KO, Trzeciej Drogi oraz radni wybrani z listy PiS, którzy z tej formacji odeszli. Wiemy więc, z kim rozmawiać. Ale przede wszystkim mamy o czym. Zależy mi na wprowadzeniu w życie projektów, które przedstawiliśmy w kampanii wyborczej, dokończeniu takich, które pojawiły się już w poprzedniej kadencji, ale wymagają czasu.
- Co uznaje Pan za najważniejsze dla Podlasia?
- Budowanie bezpieczeństwa regionu, wystarczy przecież wspomnieć, w jakim kontekście nasza ziemia pojawia się najczęściej w przekazach ogólnopolskich stacji telewizyjnych. Doskonale zdajemy sobie sprawę, co wynika z naszego położenia na mapie i jakie obowiązki to wyzwanie na nas nakłada. Już prowadzę rozmowy w ramach moich kompetencji radnego, dotyczące kwestii, jak to bezpieczeństwo wzmocnić. Niezmiernie ważnym zadaniem pozostaje też przeciwdziałanie depopulacji regionu.
- Podlasie się wyludnia?
- Niestety tak się dzieje i warto temu przeciwdziałać. Białostocczyzna i Łomżyńskie od dawna stanowią region, skąd wiele osób wyrusza za pracą do Warszawy ale też i na emigrację. Konieczne okazuje się więc zbudowanie tu na miejscu oferty atrakcyjnej, żeby ludzie z nami zostawali. Bo inaczej społeczność regionalna się starzeje. Pojawia się też problem, kto będzie podatki płacił. Ale przecież nie tylko z wyłącznie demograficznych czy tym bardziej finansowych względów zależy mi na zatrzymaniu u nas ludzi młodych i kreatywnych, żeby to realizowali swoje pomysły, miejsca pracy dla innych tworzyli.
- Kiedy sam kończyłem akurat w roku zmiany ustrojowej, w 1989 r. polonistykę warszawską miałem na roku wiele koleżanek z Podlasia. Wtedy w Białymstoku była tylko filia UW i oczywiście znana Akademia Medyczna. Teraz Białystok ma swój uniwersytet, siedzibą wyższych uczelni stały się też Łomża i Suwałki?
- Dlatego uważam, że trzeba ten potencjał edukacyjny, zbudowany wielkim wysiłkiem w nienajbogatszym przecież regionie, wykorzystać jak najlepiej. Opłaca się nam tworzenie na Podlasiu centrów naukowo-badawczych. Nawet jeśli na początek sporych środków wymaga, muszą się one znaleźć, skoro później te przedsięwzięcia zaowocują rozwojem regionu i poprawą statusu mieszkańców. Ważne, żeby młodzi ludzie, absolwenci, o których Pan pyta, zakładali właśnie u nas swoje firmy. Warto im pokazać, że nie muszą w tym celu wyjeżdżać.
- Pana autorskim pomysłem okazuje się bon transportowy. Na czym polega ten projekt?
- Chcę przeciwdziałać wykluczeniu komunikacyjnemu. Okazuje się ono szczególnie dotkliwe w mniejszych miejscowościach, odległych od regionalnych centrów...
- Daleko od szosy położonych, jeśli przywołać tytuł znanego serialu sprzed lat?
- Dokładnie o takie ośrodki chodzi. Zamiast dofinansowywać bez ustanku stratę spółki regionalnej, zajmującej się przewozami, co niewiele nam daje, lepiej wprowadzić bony, dzięki którym dzieci będą dowożone na baseny albo panie z Kół Gospodyń Wiejskich na festyny i różne okazje regionalne. Pomysł okaże się pożyteczny, bo nikt nie powinien cierpieć na tym, że mieszka z dala od większego ośrodka, linię autobusową właśnie tam zlikwidowano, a kolej przestała działać niedługo po zmianie ustrojowej.
- Czy radni wybrani spoza list największych partii w różnych województwach powinni ze sobą współpracować?
- Nie mam wątpliwości, że to sensowne współdziałanie. Każdy region jest inny. Ma odmienną specyfikę. Ale wiele problemów okazuje się podobnych, warto więc się wymieniać doświadczeniami, jak je rozwiązujemy. Ci, którzy nie zajmują się polerowaniem szyldów partyjnych, żeby pięknie błyszczały i dobrze prezentowały się potem w telewizji, mają więcej czasu, żeby zająć się codziennymi problemami mieszkańców. To nas łączy. Pewien jestem, że współpracować trzeba. My centrali żadnej nad sobą nie mamy, Postrzegam rzecz w ten sposób, że naszymi szefami są wyborcy, co nam zaufali.
- Jak widzi Pan swoją rolę? Kadencja niedawno się zaczęła?
- Najlepiej rozmawiać, bez wykluczania kogokolwiek, jak najwięcej. My to potrafimy. I umiemy przypominać rzeczy oczywiste, gdy kurz kampanii wyborczej dawno opadł. Niech to będzie ścieżka obok drogi na początek. Wszyscy przecież poruszamy się tą samą ulicą, spotykamy na jednym chodniku, czy głosujemy na KO, czy na PiS czy na Bezpartyjnych Samorządowców. Ważne, żebyśmy nie mijali się obojętnie, jakbyśmy siebie nawzajem nie dostrzegali. Nie gniewamy się na siebie przecież. Kiedy byłem wójtem w Boćkach, wszyscy się tam znali i nikt nie udawał, że jest inaczej. Zawsze warto na chwilę przystanąć i porozmawiać. Takim przeświadczeniem się kieruję. Zaufanie, jakim mnie obdarzyli wyborcy, potwierdza chyba, że się w tej kwestii nie mylę. Cisza wyborcza obowiązuje w dzień przed głosowaniem. A samorząd naprawdę nie znosi wzajemnej obojętności ani milczenia. Liczy się rozmowa, dogadywanie się, wreszcie porozumienie. W tym dostrzegam sens wspólnego działania
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie