Reklama

Sztuka ustawiania wyborów. O książce Dariusza Kacprzaka "Gra o Prezydenta"

19/12/2024 13:22

W chwili, gdy na rynku pojawia się powieść Dariusza Kacprzaka, w mediach politycy,  prawnicy i komentatorzy dzielą  się obawami, czy najbliższe wybory prezydenckie będą ważne, w związku z sytuacją w sądach po zmianie władzy w kraju. A w Rumunii pierwszą ich turę anulowano, zaś drugą odwołano. Ten polityczny thriller nie odwołuje się więc do żadnych wymyślonych lęków,  lecz pozostaje nader bliski rzeczywistości, chociaż sam autor zalicza "Grę o Prezydenta"  do gatunku "political fiction".

Odwołuje się również do konwencji kryminału, a nawet patronatu Agaty Christie, chociaż debiutujący tą powieścią w literackim świecie Kacprzak nieco więcej wydaje się zawdzięczać bardziej współczesnemu mistrzowi suspensu Johnowi Grishamowi. Wspomniana deklaracja mocno utrudnia robotę recenzentowi, skoro żeby ją uszanować, nie wolno w żaden sposób naprowadzić czytelnika na rozstrzygnięcie całej historii.  Nie zdradzając finału, ograniczyć się wypada do stwierdzenia, że w trakcie powieściowej akcji padają dwa trupy. Co więcej, wbrew intrygującemu nadtytułowi ("Polityk umiera trzy razy") żaden z nich nie jest politykiem z krwi i kości. 

Zresztą świat powieści Kacprzaka, opowiadającej nam o próbie - jeśli użyć znanego z "Piłkarskiego pokera" w reżyserii Janusza Zaorskiego określania - wydrukowania wyniku wyborów prezydenta Warszawy, zaludniają oprócz polityków szczebla centralnego i lokalnego również zdolni informatycy, z których każdy ma swoją tajemnicę, funkcjonariusze służb specjalnych,  których motywacji ale i sekretów do końca nie poznamy, bo byłoby to zbyt jaskrawo sprzeczne z ich profesją, wreszcie sędziowie - nie piłkarscy oczywiście, jak u geniusza kina Zaorskiego w jego kultowym obrazie - lecz wyrokujący o wyniku wyborów właśnie. 

Upieram się, że to jednak thriller, skoro skutecznie wzbudza w nas niepokój,   że w życiu publicznym wszystko jest możliwe.  

W  słuchawce dało się słyszeć wschodni akcent

Osławione powiedzenie generalissimusa Józefa Stalina, że nieważne,  kto jak głosuje, tylko kto   liczy głosy - okazuje się bowiem aktualne również w świecie, w którym tę ostatnią rolę wypełnia wyspecjalizowany program komputerowy. Chociaż oczywiście bez wykorzystania ludzkich słabości nigdy nie stałoby się to możliwe.

"- Dobry wieczór, panie sędzio -  odezwał się głos w telefonie.

- Dobry wieczór. Z kim mam przyjemność, bo po głosie nie rozpoznaję?

- To nie ma znaczenia. - W słuchawce dało się słyszeć wschodni akcent. - Proszę otworzyć drzwi mieszkania. Na wycieraczce stoi skórzana torba. - Rozmowa została przerwana" [1].

Zawartości pakunku już się w tym momencie domyślamy.  Chociaż wiadomością, co skórzana torba zawiera, wszechwiedzący narrator opowieści Dariusza Kacprzaka podzieli się z nami dopiero prawie trzydzieści stron dalej. I potwierdzi nasze przewidywania:

"Przewodniczący Albert Malinowski wpadł w panikę. Przed oczami miał pięćset tysięcy dolarów zaliczki. Pięć tysięcy banknotów o nominale stu dolarów ułożonych elegancko w stos, pięćdziesiąt paczek po jednym centymetrze grubości" [2].

Zgodnie z formułą niezapomnianego i zawsze niezawodnie wzbudzającego emocje zbiorowe komentatora piłkarskiego Jana Ciszewskiego "nie uprzedzajmy faktów", nie ma po co wdawać się w rozważania, czy sędzia do końca ulegnie pokusie. Nie ulega natomiast wątpliwości, że Kacprzak jako autor politycznego thrillera odczytuje nasze obawy równie trafnie jak niegdyś sprawozdawca Ciszewski kibicowskie sentymenty. Jak na twórcę political fiction, nader realistycznie oddaje rzeczywistość, którą określa również słynne pytanie kontrowersyjnej sędzi, a wcześniej równie skandalizującej parlamentarzystki: gdzie stoją serwery komisji wyborczej?

Jeśli istnieje taki literacki format, jak realistyczny thriller polityczny, to Dariusz Kacprzak ze sporą finezją się w tę konwencję wpisuje. Gdyby zamachu na uczciwość wyborów w Polsce dokonać mieli nie osobnicy przemawiający ze wschodnim akcentem i będący w stanie od ręki wyasygnować pół miliona zaliczki w twardej walucie, lecz na przykład eksponenci jakiegoś egzotycznego reżimu, antyszczepionkowcy, ekoterroryści lub kosmici - nie kupilibyśmy historii, opowiedzianej nam przez dawnego burmistrza Pragi Północ, skutecznie debiutującego w roli prozaika. Nie byłaby nas w stanie wciągnąć, a tym bardziej zaniepokoić. Sama zagadka, czy złym ludziom się uda, to bowiem zbyt mało, żeby nas do rozwoju akcji przekonać. Sens intrygi "Gry o Prezydenta" zawiera się w tym,  że odnosi się do naszych powszednich i uzasadnionych obaw.  

 Z dobrej szkoły Leopolda Tyrmanda 

Po zasłużonym skomplementowaniu jednego z liderów Mazowieckiej Wspólnoty Samorządowej Dariusza Kacprzaka w jego nowej roli literata za zdolność budowania napięcia, pochwalić go jeszcze trzeba po raz wtóry. Nie byłby  bowiem niedawny burmistrz samorządowcem z krwi i kości, gdyby na użytek opowiadanej historii nie wykorzystał dogłębnej znajomości warszawskich realiów.

Znajdziemy w tej powieści zarówno osławiony "układ warszawski", jak ciemne interesy deweloperów, wszystko relacjonowane ze swadą, fikcyjne, ale odwołujące się do tego, co znane obserwatorowi życia publicznego w stolicy. Niezrównany okazuje się opis posiedzenia radnych, w trakcie którego bez końca ogłasza się przerwy na kolejne żądania rajców, aby wreszcie o piątej nad ranem, gdy zebrani nie zasną wyłącznie dlatego,  że stymulują się kawą i pozyskanym wcześniej od interesariuszy alkoholem z pełnych barków - uzgodnić wreszcie rozwiązanie satysfakcjonujące wszystkich, chociaż najmniej może samych mieszkańców,  którzy tych radnych wybierali.

Teraz wybory głównego włodarza miasta odbywają się po raz pierwszy bezpośrednio. Ale je również ktoś próbuje mieszkańcom ukraść. Na tym zasadza się dramaturgia opowieści Dariusza Kacprzaka.

Głos w słuchawce perorujący ze wschodnim akcentem nie miałby w tym świecie rezonansu, gdyby nie patologie i słabości rodzimej lokalnej polityki. Ich źródłem nie okazuje się jednak wcale samorząd. Tylko traktujące go niczym zdobycz i tort do szybkiego podziału partie polityczne.

W tym wypadku nie jest to żadną miarą political fiction lecz stwierdzenie odnoszące się do jak najbardziej konkretnej rzeczywistości, jaką znamy doskonale.

Skoro tak,  to po co wybierać kostium autora zagadki, spytać ktoś może: czy nie lepiej napisać po prostu traktat o potrzebie uniezależnienia władzy samorządowej od partyjnego dyktatu... Problem tkwi w tym,  że podobnymi proklamacjami wydajemy się już znużeni. A dobrej fikcji politycznej w nadmiarze nie mamy.

Wprawdzie już po wyborach prezydenckich - w całej Polsce, nie w stolicy - z 1990 r. kiedy w szranki stawali Lech Wałęsa i niespodziewanie Stanisław Tymiński,  który już pierwszej turze wyeliminował urzędującego premiera Tadeusza Mazowieckiego, zainspirowany tymi wydarzeniami Marcin Król pod nietrudnym do odgadnięcia pseudonimem Felix King dał nam powieść "Kampania". Ten sam prezydencki wyścig zainspirował Ryszarda Bugajskiego do wyreżyserowania filmu "Gracze", również fabularnej sensacji a nie dokumentu. Zaś w ostatnim czasie temat polityczny, w kostiumie nieodległej przyszłości, podejmowali Aleksander Diakonow, u którego w "Regatach Międzymorza'" Polska i Ukraina tworzą już jedno państwo i wybucha nawet wojna atomowa, a całość napisana została jeszcze przed 24 lutego 2022 - oraz Szczepan Twardoch, gdzie w futurologicznym wątku książki "Powiedzmy, że Piontek", jednym z trzech obecnych w powieści, Polska z kolei po przegranej wojnie popada w podobną jak w czasach PRL zależność od zwycięskich w niej reżimów białoruskiego i rosyjskiego. Wszystko to próby ważne,  ale pozostawiające wciąż miejsce na nowe poszukiwania. "Grę o Prezydenta" trzeba więc powitać z  satysfakcją.

Tym bardziej, że skrupulatny autor z gorliwością pasjonata - warsawianisty utrwala stołeczne realia. W stylu,  przywodzącym na myśl "Złego"  Leopolda Tyrmanda sprzed siedemdziesięciu lat, gdzie również walczą ze sobą siły, które w miarę rozwoju akcji dopiero rozpoznajemy, nie od razu dowiadując się, kto reprezentuje ciemną a kto dobrą stronę mocy. Motyw zmowy sekretarek - wiem, że Kacprzak rozważał, by stała się ona nawet tytułem powieści, ale mu to odradzono - przywodzi również na myśl tworzący się naprędce łańcuch warszawiaków dobrej woli, wspierających w  walce z chuliganerią tytułowego bohatera słynnej "powieści brukowej"    jak sam swojego "Złego" określił Tyrmand. Hołdem złożonym mistrzowi okazuje się również wierność realiom stolicy jaką zachowuje w swojej "Grze..."    Kacprzak. Walor swoiście life-style'owy i staranna topografia tej prozy nie szkodzi wcale jej misternym wątkom ani nawarstwianiu się kryminalnej zagadki. Przede wszystkim jednak - czyta się to znakomicie. Nie wiem nawet, czy ceniony samorządowiec Kacprzak w młodości do harcerstwa należał, ale bez wątpienia dzięki "Grze o Prezydenta" właśnie zdobył kolejną sprawność.                   

[1] Dariusz Kacprzak. Gra o Prezydenta. Polityk umiera trzy razy. Nakładem autora, druk At Once, atonce.pl Warszawa - Lublin 2024, s. 395              

[2] ibidem, s. 424

Aktualizacja: 27/01/2025 17:33
Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.


Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Wróć do