Reklama

Czy jest możliwe, że jakaś część naszej osobowości jest luźno związana z naszym ciałem i wędruje w różne miejsca, najczęściej podczas naszego snu?

05/02/2025 19:17

To pytanie zadaje STANISŁAW PIECYK

To jest jedno z wielu tysięcy pytań, na które świat nauki nie zna odpowiedzi i to jest jeden z wielu dowodów na istnienie Boga, bo jak czegoś nie wiemy, to mówimy „jedynie Pan Bóg to wie”, a pytanie to zrodziło się w mojej głowie po wysłuchaniu wielu opowiadań moich przyjaciół i znajomych, a przede wszystkim po własnych doświadczeniach. Oto dwa z nich (mam ich więcej).

Pierwsze doświadczenie.

Wiem, że wielu ludziom śniło się, że latają niczym ptak i obserwują świat z góry. Był taki czas, że takie sny miałem bardzo często i to mnie nawet zaniepokoiło. Mieszkaliśmy wówczas na warszawskich Jelonkach (obecnie dzielnica Bemowa), na osiedlu Górczewska. Podczas tych sennych lotów obserwowałem między innymi, widok płaskiego dachu naszego bloku, przy ulicy Kazimierza Wyki. Charakterystyczną cechą tych wędrówek było to, że najpierw przelatywałem nad dachami sąsiednich bloków i lot kończyłem nad dachem naszego bloku koncentrując za każdym razem swój wzrok na dziwnym kształcie łaty z nieforemnie wyciętej papy, pokrywającej jedną z wielu dziur w poszyciu naszego dachu. Łata była przyklejona lepikiem (to taki smołowaty klej) i tak posmarowana, że stworzył się obraz przypominający bobra, albo wypasioną nutrię (kwestia wyobraźni).

Drugi element dachu, nad którym zatrzymywałem się w tych sennych lotach, była antena telewizyjna. Była ona przymocowana drutem do komina wentylacyjnego, ale tak niefortunnie, że się przewróciła, opierając się jednym z dipoli o poszycie dachu. Bardzo często myślałem o tym, by sprawdzić jaka jest rzeczywistość. Pewnego dnia w stanie wojennym, gdy w godzinach południowych trafił mi się kurs z centrum Warszawy na Jelonki (byłem wtedy warszawskim taksówkarzem), postanowiłem wpaść do domu i coś „przekąsić”. Gdy wchodziłem do windy, to weszli do niej ze mną, dwaj robotnicy, którzy mieli poprawić obróbki kominów na dachu, bo pojawiły się w następnej klatce przecieki. Jechali na rozpoznanie tematu. Zapytałem się, czy mogę razem z nimi wejść na dach.

Powiedziałem panom w jakim celu chcę wejść, a oni z uśmiechem wskazującym, że traktują tę sprawę w kategoriach rozrywki, taką zgodę wydali. Wobec tej reakcji, zanim zaczęliśmy wspinać się po szczeblach włazu na dach, ja tych panów na moment zatrzymałem i opowiedziałem im szczegółowo, co oglądałem na dachu podczas moich sennych wędrówek. Przy tym, określiłem precyzyjnie miejsca, w których znajdują się ta łata oraz antena.

Gdy tylko stanąłem na dachu, poczułem się mocno podekscytowany. Obraz dachu był mi tak znajomy, jakbym na nim przebywał codziennie. Pochylona antena telewizyjna była widoczna już z daleka, a do opisywanej „łaty” w poszyciu, trafiłem bezbłędnie. Panowie z ekipy remontowej już nie uśmiechali się. Upewniali się dwukrotnie czy na pewno nie byłem na dachu. Oświadczyłem im z pełną powagą i pod przysięgą, że jestem tu pierwszy raz. Chyba mi uwierzyli, bo jeden z nich, bardzo poważnym tonem, zapytał mnie:

- Jak to jest możliwe?

A ja mu odpowiedziałem również pytaniem.

- No właśnie. Jak to jest możliwe?

Drugie doświadczenie.

Tak się jakoś przydarzyło, że mieliśmy wolną sobotę bez zobowiązań. My tzn. zespół muzyczny „Seniorzy”. No więc postanowiliśmy pojechać na ryby. Brat (perkusista) akurat nie mógł jechać. W jego miejsce pojechał nasz kumpel Roman - szwagier saksofonisty. Roman pojechał z nami, mimo że nie jest wędkarzem. Pojechał, bo grywaliśmy z nim w pokera na drobne pieniądze i w sytuacji gdy ryby nie brały, to mieliśmy atrakcyjne zajęcie.

Nie chcę w tym momencie rozwijać tematu „ryba lubi pływać”. Miejsce wędkowania wybrał saksofonista Ryszard. Miało to być nad Bugiem w okolicach miejscowości Popowo Kościelne. Na ryby pojechaliśmy Wartburgiem saksofonisty. W pewnym momencie Ryszard zjechał z głównej drogi na drogę polną, dziwnie mi znajomą. Nie zdając sobie jeszcze sprawy z tego, co w tym momencie się dzieje, zaczynam mówić:

- Już wiem Ryszard gdzie nas zawieziesz. Za jakieś sto metrów skręcisz w prawo, w drogę gęsto obsadzoną leszczyną, która nas zaprowadzi prosto na podwórko gospodarstwa.

Podwórko ma kształt kwadratu. Po prawej stronie będzie stał dom mieszkalny z czerwonej cegły. Po lewej stronie będzie obora pobudowana z pustaków. Na wprost (od południa) będzie stodoła drewniana ze słupami murowanymi z białej cegły.

W tym momencie Ryszard zatrzymał samochód. Odwrócił się do mnie, bo siedziałem na tylnym siedzeniu i powiedział.

- Przestań pieprzyć głupoty, że tu nigdy nie byłeś. Ja tu byłem tylko raz i aż tylu szczegółów nie zapamiętałem.

- Nie byłem tu nigdy – przysięgam, ale od dwóch nocy, odkąd ustaliliśmy z Tobą, że jedziemy na ryby w to miejsce, mnie się śniły obrazy, które ci opisałem. Mało tego. W moim śnie, za stodołą jest sadzawka z czterema starymi drzewami. Jedno z nich, gruba wierzba, rosnąca po południowej stronie sadzawki, jest mocno pochylona w stronę stodoły. Do starej odnogi rzeki Bug jest około stu metrów od stodoły, którą się objeżdża po jej zachodniej stronie.

Ryszard długi czas nie chciał uwierzyć w to, że jestem tu pierwszy raz. Dopiero jak przysięgłem na Boga, to wówczas uwierzył, że nie kłamię.

On to uznał, ale ja w dalszym ciągu nie rozumiem jak te obrazy trafiły do mojego snu. W dodatku nie wymagające żadnej transformacji przy pomocy „sennika”. Moich obrazów ze snu nie trzeba było tłumaczyć. One były jednoznaczne, rzeczywiste i przez to intrygujące.

Powszechnie znane są opinie, że sen jest odzwierciedleniem naszych marzeń, naszych przeżyć, naszych emocji. No tak ale w ten sposób da się wytłumaczyć zaistnienie w śnie obrazów, które widzieliśmy na własne oczy, z którymi wiążą się jakieś emocje, a tu w moich obu przypadkach, ani dachu, ani miejsca wędkowania, nigdy wcześniej nie widziałem. Poza tym, jakie moje emocje wiążą się z dachem? Nawet anteny nie musiałem na tym dachu ustawiać, bo mieszkaliśmy na dziewiątym piętrze, a nasz duży pokój był od strony wschodniej, więc warszawski PKiN, a nawet jego iglicę z nadajnikiem TV, widzieliśmy w każdym pogodnym dniu. Nasza antena telewizyjna była przymocowana do poręczy balkonu i mieliśmy w telewizorze bardzo dobry obraz, bo odbieraliśmy sygnały TV bez żadnych zakłóceń.

Inny specjalista od snów powiedział mi, że to nasza dusza wędruje sobie z naszego podświadomego polecenia i podczas snu przekazuje nam obrazy, które ona obejrzała. No fajnie, rozumiem, że mogło mnie zainteresować miejsce wędkowania i tam ją wysłałem, chociaż tajemnicą pozostaje, jak tam trafiła, skoro ja nie wiedziałem gdzie to miejsce jest.

Oczywiście - wiedziałem gdzie jest dach, ale po cholerę wysłałem tam duszę?

Jeden z psychologów przekonywał mnie, że mogłem nawiązać kontakt telepatyczny z moim kolegą Ryszardem, który miejsce wędkowania znał i to on mógł mi nieświadomie przekazać te obrazy.

Skoro tak, to poznajmy trochę wiedzy o tej telepatii. Już starożytni Grecy znali to zjawisko i zdefiniowali jako umiejętność wymiany myśli na odległość pomiędzy ludźmi, bez użycia któregokolwiek z pięciu posiadanych przez nich zmysłów tj. dotyku, wzroku, słuchu, smaku i węchu.

Greckie słowo „tele” oznacza „daleki”, a słowo patheia – „uczucie” lub „odczucie”.

W młodości dość często chodziłem do cyrku i kilka razy widziałem jak magik z łatwością odgadywał karty wyciągnięte z talii kart przez widzów nawet z odległych rzędów siedzeń (talię kart nosiła jego asystentka), którzy bardzo starali się ukryć wyciągniętą kartę przed obcym wzrokiem.

Kiedyś asystentka podeszła do siedzącego obok mnie mojego kumpla i pozwoliła mu wyciągnąć z talii jedną kartę (odwróciła na ten moment głowę) dlatego wiem, że to nie była ustawka, a magik zawsze odgadywał karty bezbłędnie.

Inne przeżycia telepatyczne, o których najczęściej słyszymy, to opowiadania o przeczuciach jakie doznały osoby, gdy ich bliskim osobom (najczęściej ich dzieciom) coś groziło, lub o przekazach (sygnałach) dawanych przez osoby umierające do osób im bliskich. Muszę w tym momencie powiedzieć, że wraz z moją mamą byłem celem takiego przekazu.

Niektórzy „znawcy” telepatii twierdzą, że mózg wysyła fale radiowe, które docierają do mózgu innego człowieka. Naukowcy nie przeczą, że takie fale istnieją, ale są one bardzo słabe. Podczas wielu badań, najsprawniejszy pod tym względem mózg wyemitował fale na odległość zaledwie czterdziestu centymetrów. No, a my rozważamy przekazy wielokilometrowe. Właśnie z tych powodów naukowcy, po wiedzę o telepatii, odsyłają do parapsychologów i tu wpadamy w bagno, bo parapsychologia traktowana jest jako dziedzina „pseudonauki” lub „paranauki” badającej zjawiska psychiczne wywołane przez siły mające pozornie charakter inteligentny, dość często przez nieznane moce utajone, a ja twierdzę, że uwięzione - w ludzkim umyśle. Wystarczy!!

Dla schłodzenia już zagrzanych naszych mózgów informuję, że znane Australijskie Towarzystwo Sceptyków, ufundowało nagrodę w wysokości 100 tys. dolarów australijskich za dostarczenie jednoznacznych dowodów na istnienie telepatii. Wielu hochsztaplerów próbowało ją zagarnąć. Nagroda istnieje już kilkadziesiąt lat i nadal jest nienaruszona.

 

Aktualizacja: 08/02/2025 16:18
Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.


Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Wróć do