Reklama

Polska jesień 2025. Niepokój i nadzieja

15/10/2025 16:21

Zagrożenie dla niepodległości Polski dostrzega prawie dwie trzecie z nas (63 proc) - najwięcej w historii badań CBOS, z których te dane pochodzą. Ponad trzy lata temu, po wybuchu wojny w Ukrainie, o suwerenność kraju obawiało się tylko 41 proc Polaków. Oceny okazują się jednoznaczne: dostrzegamy powagę sytuacji. Centrum Badania Społecznej przeprowadziło swój sondaż zaraz po pamiętnej "nocy dronów" z 9 na 10 września, kiedy do Polski wtargnęło około dwudziestu obcych obiektów powietrznych [1].

Maleje przy tym optymizm co do wypełnienia zobowiązań przez naszych sojuszników. Chociaż wciąż 68 proc z nas pewnych jest zaangażowania NATO w obronę granic Polski. Jednak jeszcze trzy lata temu podobne przekonanie wyrażało aż 81 proc badanych. Oznacza to oczywisty regres. Do wzrostu pesymistycznych ocen przyczyniła si© zmiana lokatora Białego Domu. W międzyczasie bowiem jasno deklarującego aktualność zapisu Traktatu Waszyngtońskiego o obronie wzajemnej demokratę Jego Bidena w fotelu prezydenta Stanów Zjednoczonych zastąpił nieobliczalny pod tym względem i odbywający rozmowy na szczycie z Władimirem Putinem republikanin Donald Trump.

Fakty wydają się sprzyjać optymizmowi, podzielanemu wciąż przez większość Polaków, jednak z erozją tego ostatniego - jak zawsze w wypadku zmieniających się nastrojów społecznych - wypada się liczyć. Struktury NATO, nas obejmujące, w dobie ataku dronowego od wschodu zadziałały jak należy. To holdenderscy lotnicy w amerykańskich F-35 robili porządek z nieproszonymi gośćmi na polskim niebie. A sekundowały im włoskie załogi na pokładzie legendarnych rozpoznawczych AWACS-ów. Jednak skoro działo się to wszystko we wrześniu, a znamy podejście Polaków do naszej historii i wiemy, jakie wtedy rocznice świętujemy - do obaw warto odnieść się z powagą. Ich uśmierzenie pozostaje obowiązkiem wszelkich szczebli władzy i całej klasy politycznej.

Opinia publiczna wyznacza kierunek

W demokracji bowiem, co oczywiste, z wynikami badań opinii się nie dyskutuje. To w systemach autorytarnych - w tym w schyłkowym realnym socjalizmie (także za gen. Wojciecha Jaruzelskiego działał CBOS, kierowany wtedy przez płka Stanisława Kwiatkowskiego) - rządzący próbowali społeczeństwo instruować i po swojemu wychowywać, z opłakanym zwykle skutkiem. W państwach demokratycznych w trakcie kadencji rezultaty sondaży w pewnym sensie zastępują wynik wyborów, który w żaden inny sposób nie aktualizuje się na bieżąco. Politykom pozostaje dostosować się do wyrażonych w nich oczekiwań społeczeństwa.

Pierwszym i najważniejszym z nich okazuje się zapewnienie bezpieczeństwa obywatelom. Jak przypomniał w trakcie niedawnej konferencji w Rembertowie gen. Adam Rapacki, jeszcze w latach 90. za główne dla siebie zagrożenie Polacy uznawali plagę przestępczości zwłaszcza w jej zorganizowanej formie. Obecne ich obawy bez reszty łączą się z agresją rosyjską. 

Państwo polskie znajduje się w o tyle komfortowej sytuacji, że w odróżnieniu od wielu innych krajów Unii Europejskiej: nie tylko Rumunii, Węgier, Czech czy Słowacji ale także tych najmocniejszych: Niemiec i Francji - żadna z obecnych w parlamencie czy badaniach popularności sił politycznych partii nie reprezentuje narracji prokremlowskiej. Różni je skala potępienia Putina i rosyjskiej na Ukrainę agresji, ale nie ocena odpowiedzialności za wojnę za naszą wschodnią granicą. To znaczący atut. Zadowolenie z uznania przez czynnych polityków polskiej racji stanu nie zwalnia nas oczywiście z badania pojedynczych uwikłań, jak czyni to pisarz Tomasz Piątek w wypadku Antoniego Macierewicza. Jak ujawnił, sponsorem przedsięwzięć wiceprezesa PiS był inny poseł Robert Luśnia, w czasach PRL płatny konfident służby bezpieczeństwa, którego oficerem prowadzącym był Józef Nadworski, sąsiad i współpracownik innego esbeka Marka Zielińskiego, skazanego już w nowej Polsce za szpiegostwo na rzecz ZSRR i Federacji Rosyjskiej. Ocena ewentualnego wpływu tych "niebezpiecznych związków" Macierewicza na jego decyzje dotyczące służb wojskowych powinna zająć nie tylko dziennikarzy ale żaden szczegółowy werdykt nie zmieni ogólnego obrazu. Polska pozostaje bardziej niż wiele trwalszych demokracji odporna na hybrydowe działania Kremla.

Czas na nową Wolną Europę

Za to narracja prokremlowska obecna okazuje się w internecie. Polska musi znaleźć sensowne formy przeciwdziałania, nie przez cenzurę oczywiście, lecz polemikę. Gdy rozum śpi, budzą się upiory. Nie da się ukryć, że decydenci ten problem przespali. Wschodnim demonom nie wolno oddawać sieci na wyłączność. Zwłaszcza wobec słabości a czasem i sprzedajności tradycyjnych mediów mainstreamowych, które nawet w czasie wystąpień Donalda Trumpa i Karola Nawrockiego w Zgromadzeniu Ogólnym Narodów Zjednoczonych oraz konsultacji Donalda Tuska z państwami Klubu Nordyckiego w sprawie bezpieczeństwa na Bałtyku próbują nas nieśmiesznie zabawiać mydlaną operą o warunkach dostępu prezydenckiego kancelisty Sławomira Cenckiewicza do niejawnych dokumentów. Wyświetlana u schyłku PRL brazylijska "Niewolnica Isaura" wydawała się bardziej do myślenia inspirująca. Odłóżmy jednak żarty na bok. Nadprodukcja politologów i humanistów związana z niedawnym boomem edukacyjnym mogłaby bez trudu i korzystnie zaowocować zbudowaniem współczesnego odpowiednika Wolnej Europy i paryskiej Kultury, tyle że w sieci - ratującego Polaków przed uleganiem dezinformacji kremlowskich i białoruskich hakerów, a przy okazji promienującego też na wschód od nas skuteczniej niż swego czasu operetkowy Biełsat. Impuls do podobnego dzieła wyjść musi jednak od struktur państwa. Amerykanie - jak wiemy - nie żałowali nigdy później swojej zimnowojennej inwestycji w Radio Wolna Europa.

Obrona Ojczyzny, czyli po co zmuszać, skoro mamy rację

Lepiej zawczasu przestrzec polityków przed obliczonymi tylko na łatwy poklask działaniami, które wspólnego bezpieczeństwa Polaków nie wzmocnią. Wyjątkowo chybiony okazuje się pomysł powrotu do poboru. Znowu odwołać się wypada do badań opinii publicznej jako wyrazu mądrości zbiorowej. 

Za przywróceniem obowiązkowej służby wojskowej opowiada się niewiele ponad  50 proc Polaków (ułamki nie mają tu znaczenia, skoro dopuszczalny błąd podobnych badań wynosi 2-3 proc). Przeciwnych poborowi pozostaje 41 proc z nas [2]. 

Werdykt to jednoznaczny: brakuje społecznej zgody wokół powrotu do przymusowej służby wojskowej. Doskonale pamiętamy złowrogą "falę" w Ludowym Wojsku Polskim, polegającą na dręczeniu młodszych żołnierzy przez starsze roczniki. I watahy pijanych rezerwistów, wśród pijaństw i awantur przemierzających Polskę po zakończeniu dwuletniej wtedy i obowiązkowej służby zasadniczej. Wiemy, jak Janusz Korwin-Mikke przed laty zyskiwał popularność wśród młodzieży, publicznie wykpiwając finansowanie przez podatnika "zabawy w dziadków i kotów". Zaś znany z rzeczowych ocen marszałek Mazowsza Adam Struzik podczas niedawnej debaty samorządowej dotyczącej bezpieczeństwa przywołał znane powiedzenie: "Z niewolnika nie ma pracownika". 

Ustawami trudno zmusić kogokolwiek do obrony ojczyzny. Dużo lepiej starać się doprowadzić do sytuacji, w której obywatele sami nabiorą przekonania, że stanowi ona wspólną sprawę. Samorząd, jako wspólnota mieszkańców, ma tu pierwszorzędną rolę do odegrania. Ale również władzy centralnej nikt z odpowiedzialności za to nie zwolni. Z naszej historii, także tej najnowszej pamiętamy, że zwykle najłatwiej przychodziło nam się mobilzować w trudnych sytuacjach. Ci, którzy nam źle życzą, też powinni wziąć tę prawidłowość pod uwagę. 

Łukasz Perzyna

[1] sondaż Centrum Badania Opinii Społecznej 11-25 września 2025

[2] badanie United Surveys dla Wirtualnej Polski z 13-15 września 2025 

Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.


Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Wróć do