Reklama

Po Waszyngtonie histeria, po Osinach chaos

03/09/2025 11:03

Kiedy 18 sierpnia 2025 r. okazało się, że Polska nie uczestniczy w spotkaniu przywódców europejskich z Donaldem Trumpem w Waszyngtonie na temat wojny na Ukrainie, w mediach rozpętała się histeria. Z kolei wśród polityków rozpoczęło się głośne licytowanie, kto jest temu winien – prezydent czy premier. Tymczasem w tego typu negocjacjach, gdzie mowa jest o finansowaniu zakupu sprzętu wojskowego dla jednej ze stron zbrojnego konfliktu, powinna obowiązywać zasada – im bliżej dany kraj znajduje się terenów objętych wojną, tym bardziej jego władze powinny unikać kamer i błysków fleszy, zaś decyzje podejmować w zaciszu gabinetów.

Czego uczy historia?

Niemal od samego początku konfliktu rosyjsko-ukraińskiego rząd Prawa i Sprawiedliwości dał się wciągnąć w retorykę zainicjowaną przez ówczesną opozycję, która zarzucała mu brak zaangażowania w pomoc wojskową dla Kijowa. Przedstawiciele władzy zaczęli więc głośno wyliczać ilość i rodzaj sprzętu wojskowego przekazywanemu za naszą wschodnią granicę, rzucać wielocyfrowe kwoty oraz wygłaszać zapowiedzi kolejnych dostaw. I choć Polska, zważywszy szczególnie na fakt, że graniczy z oboma toczącymi wojnę krajami, powinna milczeć na ten temat, to w rzeczywistości niewiele brakowało, by na konferencjach prasowych obwieszczano, kiedy i jaką drogą ten sprzęt jest na Ukrainę dostarczany. Szybko okazało się bowiem, że walka o głosy wyborców w kraju jest dla polityków większym wyzwaniem niż skuteczna pomoc zaatakowanemu zbrojnie sąsiedniemu państwu. Tymczasem jeśli sięgniemy do historii, to przypomnimy sobie, jak kraje socjalistyczne, wspierające zbrojnie Wietnam w wojnie z USA, do końca konfliktu zaklinały się, że dostarczają tylko żywność i leki. Podobnie podczas interwencji sowieckiej w Afganistanie, Stany Zjednoczone informowały jedynie o wsparciu politycznym dla mudżahedinów (w ramach tzw. doktryny Reagana), mimo silnego zaangażowania wywiadowczego służb CIA oraz mimo faktu, że to właśnie amerykańskie ręczne wyrzutnie rakiet stinger siały popłoch wśród rosyjskich samolotów szturmowych i śmigłowców, nie pozwalając im na pełną dominację w powietrzu. Czego zatem uczy historia? Tego, że skuteczność pomocy wojskowej i wywiadowczej jest tym większa, im mniej ludzi o nie wie oraz im mniej o niej mówi.

Trzymajmy się z daleka

Dziś w całej Polsce podniosło się larum, że zabrakło nas u boku Francji, Wlk. Brytanii, Niemiec i Włoch w Waszyngtonie. Rządząca koalicja zwala winę na prezydenta sugerując, że jako przyjaciel Donalda Trumpa to on powinien lecieć do USA. Opozycja odbija piłeczkę wistując, że dopiero co premier Tusk pouczał ich, iż to rząd prowadzi politykę zagraniczną, a prezydent jedynie współdziała. Ale jakoś nikt nie zwrócił uwagi na to, że w waszyngtońskim szczycie USA-Europa-Ukraina zabrakło wszystkich, poza Finlandią, państw mających granicę z Rosją lub Ukrainą. Udział Finlandii, która jest najmłodszym członkiem NATO, był zresztą raczej symboliczny. To kraj, który w latach 1939-40 skutecznie przeciwstawił się agresji rosyjskiej i mimo utraty 10% terytorium zachował niepodległości. Aluzja do obecnej sytuacji Ukrainy wydaje się tu nader czytelna. Nie było za to w Waszyngtonie nie tylko kontestujących pomoc dla Ukrainy Węgier i Słowacji, czy realnie obawiających się rosyjskiej agresji krajów nadbałtyckich, ale również Rumunii, która podobnie jak Polska, choć w mniejszym stopniu, jest krajem przerzutu sprzętu wojskowego do Ukrainy. Jeśli polska delegacja miałaby się pojawić na kolejnym szczycie, w którym udział wziąć ma delegacja rosyjska, to trzeba się będzie liczyć z tym, że Władimir Putin zmuszony do jakichś ustępstw wobec Kijowa, może w każdej chwili sięgnąć po roszczenia wobec Polski. Nie terytorialne, rzecz jasna, ale choćby wycofania wojsk NATO z Polski lub też redukcji części uzbrojenia znajdującego się po wschodniej stronie Wisły. Wszak demilitaryzacja jako droga do pokoju to hasło brzmiące nader wiarygodnie i przekonywająco. Szczególnie dla europejskich elit niemogących się już doczekać przywrócenia handlu z Rosją. Dlatego jako państwo trzymajmy się do takich spotkań z daleka.

Oderwani od rzeczywistości

Nie po raz pierwszy dostrzegamy, że od dwóch dekad rząd i opozycja w Polsce zajęte są niemal wyłącznie sobą, a każda okazja, aby dowalić przeciwnikowi, jest dobra. W kwestii bezpieczeństwa kraju miał być wszakże konsensus. A w rzeczywistości? Gdy w 2023 znaleziono w lesie pod Bydgoszczą rosyjską rakietę, dzisiejszy minister obrony Władysław Kosiniak-Kamysz domagał się dymisji pełniącego wówczas tę funkcję Mariusza Błaszczaka. Obecnie, po upadku w nocy z 19 na 20 sierpnia drona w Osinach, tego samego żąda wobec Kosiniak-Kamysza opozycja. W obu przypadkach padały wzajemne oskarżenia o dziurawą obronę powietrzną oraz o nieudolne zarządzanie armią. Dwa lata temu Błaszczak zrzucał winę na generałów twierdząc, że o niczym nie był informowany. Kosiniak-Kamysza stać było jedynie na pochwalenie się, ile konferencji prasowych odbył na temat zdarzenia na Lubelszczyźnie, mimo że chaos informacyjny z nich płynący był stokroć gorszy niż szkody wywołane eksplozją drona. Zresztą nie tylko polityczni przeciwnicy skwapliwie to wykorzystali, nie pozostawiając na szefie resortu obrony suchej nitki. Ministra ostro skrytykował także generał Leon Komornicki, zarzucając i jemu, i towarzyszącym mu w briefingach wyższym oficerom oderwanie od rzeczywistości. - Czy wiedzą, gdzie my żyjemy, co się dzieje za granicą i co są winni społeczeństwu? – pytał retorycznie. Oni przemawiali głównie do siebie.

I choć truizmem jest, że łatwiej wykryć i zneutralizować kilkadziesiąt nadciągających dronów, aniżeli poruszający się kilkadziesiąt metrów nad ziemią jeden obiekt, znów ważniejsze okazały się latające w eterze polityczne inwektywy oraz przerzucanie się winą przez politycznych oponentów. Próżno się zatem spodziewać jakichś konstruktywnych wniosków, które można by wyciągnąć z obu tych zdarzeń – spod Bydgoszczy i z Osin, aby wspólnie zdecydować, jak skutecznie zatkać luki w systemie obronnym kraju, skoro wśród polityków na ponad dwa lata przed kolejnymi wyborami znacznie więcej emocji budzą sondaże, w których Koalicja Obywatelska naprzemiennie z PiS-em ściga się o fotel lidera. W efekcie na Ukrainie wciąż mamy wojnę, a w Polsce nieustającą kampanię wyborczą.

Radosław Gajda

Aktualizacja: 03/09/2025 11:05
Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.


Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Wróć do