.png)
Niniejszym artykułem niechcący mogę nieco namieszać co poniektórym czytelnikom w głowach. Choć co do zasady jestem zdania, że edukowanie od wieku pacholęcego aż po późną dojrzałość jest ze wszech miar pozytywne. Jednak jak od każdej zasady istnieją wyjątki. Od tej nawet dość liczne. W tym tekście porównam szkodliwe skutki jakie poczyniły ukończenie szkół przez trzech spryciarzy; Muammara Kadafiego, Wiktora Orbana i Andrzeja Dudę. Są między nimi pewne różnice, ale niestety więcej jest podobieństw. Każdy z nich w następstwie splotu sprzyjających okoliczności i nie ma co ukrywać własnego sprytu czy wręcz przebiegłości został przywódcą całkiem ludnego kraju. A to wyczyn nie lada, gdyż jak dobrze wiemy Polaków jest prawie czterdzieści milionów, a taki Andrzej Duda jeden i niepowtarzalny. Chyba na szczęście.
Aby jednak zostać przywódcą dobrze jest posiąść umiejętność czytania i pisania. Dobrze jest również aby opanować sztukę czytania w takim stopniu, aby czynić to w miarę wartko i bez poruszanie przy tej okazji ustami. Oczywiście wówczas gdy nie czytamy na głos. Nie wiem czy berberyjski pasterz i jednocześnie ojciec Muammara Kadafiego posyłając brzdąca do najbliższej szkoły koranicznej przypuszczał, że będzie to przyszły przywódca niepodległej Libii. Ojciec zdecydował jednak, że mały Muammarek nie będzie dłużej zajmował się wypasaniem wielbłądów i grą na fujarce, ale uda się do oddalonej o dwadzieścia mil najbliższej szkoły. Ojciec będący biednym pasterzem przeznaczył na edukację smyka z pewnością znaczną część swych zgromadzonych z trudem i koszem wielu wyrzeczeń oszczędności. A każdy z nas widział kiedyś arabskie pismo i wie, że jest wielokroć bardziej skomplikowane od również arabskich cyfr. Muammar uczył się zapewne dość pilnie nie tylko ze swej arabskiej pierwszej czytanki, ale również z innych pism i książek. Realizowany plan zaprowadził go do edukacji wojskowej, aby po latach pozwolić stanąć na czele spiskowców i obalić libijskiego króla Idrisa. Idris nie był jak na owe jakimś szczególnym okrutnikiem. Zbudował jednak w tym bogatym w gaz i ropę kraju system oparty na korupcji i złodziejstwie, czyli coś co po latach w wydaniu polskim próbowało skopiować Prawo i Sprawiedliwość. Na szczęście z marniejszym skutkiem. Każdy kto chce zgłębić naprawdę bogaty życiorys Kadafiego może to bez problemu skorzystać z Internetu lub przeczytać biografię. Ja skoncentruję się na kilku ciekawych dla mnie elementach. Po pierwsze Muammar uznawał siebie za niezwykle gorliwego muzułmanina. Nie wiem jak przyszło mu łączenie swych przekonań z licznymi orgiami, pijaństwem i hucznymi tańcami z których słynął. Dokonał w kraju i zagranicą wielu zbrodni. Inspirował zamachy stanu i przewroty polityczne. Dzięki temu, że jego kraj posiadał znaczne zasoby ropy i gazu ziemnego, wielu światowych hipokrytów przymykało na to oczy. Gdy Kadafi przyjeżdżał z oficjalną wiztą do Paryża bez szemrania godzono się na to aby rozbijał w ogrodach Wersalu beduińskie namioty. I jak mu się spodobało mógł przedłużać swój pobyt o dowolny okres. Można powiedzieć, że kosztem swych obywateli żył naprawdę „na bogato”. Nawet lepiej niż obalony przez niego król. Ale wszystko ma swój kres. Przyszła kryska i na libijskiego Matyska. Biografie wskazują na kilka scenariuszy dokonania żywota przez Kadafiego. Mi osobiście najbardziej podoba się ten z bagnetem. Mianowicie, gdy rozjuszona grupa żołnierzy – spiskowców wyciągnęła nieszczęśnika z kanału kanalizacyjnego, ten miał zacząć pokrzykiwać i wydawać rozkazy. Wówczas jeden z żołnierzy po prostu wyjął bagnet i włożył w miejsce gdzie plecy kończą swą szlachetną nazwę. Nie odkryję Ameryki gdy stwierdzę, że nawet krótki pobyt ostrza pomiędzy pośladkami musiał spowodować znaczącą zmianę postawy libijskiego przywódcy. Mocno stracił rezon i znacząco zmienionym tonem zaczął obiecywać, że w zamian za uratowanie życia wyjawi miejsca ukrywania swych licznych skarbów. Na nic to się jednak zdało. Tłum był zbyt liczny, wzburzony i niezbyt skory do pogłębionych analiz złożonych naprędce obietnic. Reasumując edukacja Muammara uczynił wiele szkód tak Libii, jak i Libijczykom. Kadafi obiecujący swemu narodowi rozwój i sprawiedliwy podział dóbr skończył jak marny dyktator. Z młodego, pełnego werwy żołnierza będącego nadzieją dla Libijczyków zmienił się w podstarzałego satrapę i satyra. I naprawdę mało kto po nim płakał. Zyski z edukacji przywódcy były dla libijskiego społeczeństwa iluzoryczne i raczej możemy mówić o dużych szkodach.
Drugą osobą, którą mocno zmienił punkt siedzenia to Wiktor Orban. Gdy w przełomowym roku 1989 rzucił wyzwanie komunistycznej dyktaturze był młodym studentem. Szczupły o bujnej fryzurze. Żądał wycofania wojsk sowieckich z terytorium Węgier. Prezentował mocno liberalne postulaty reform gospodarczych i otwartość na Zachód. Dzięki stypendium ufundowanym przez Georga Sorosa zdobył edukacje w USA. Choć zdobył na jakiś czas władze i stanowisko premiera, zrozumiał, że kontynuując dotychczasową linię polityczną nie spełni swoich marzenia. A jak się niedługo miało okazać cel był jeden i nadrzędny. A mianowicie taki aby Wiktor Orban stał się de facto właścicielem Węgier. Aby to uczynić musiał dokonać radykalnych zmian. A zaczął od samego siebie. Jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki zmienił się z niechętnego klerowi liberała w gorliwego chrześcijanina. Porzucił liberalne poglądy obiecując ludowi hojne transfery socjalne. Przejął wraz z koleżkami ze szkolnej ławki kontrolę nad przemysłem i mediami. Orban obsadził swoich kumpli na kluczowych stanowiskach państwowych i na czele spółek. Niepokornych przedsiębiorców zmuszono do sprzedaży za bezcen swoich firm. Po zdobyciu większości konstytucyjnej Orban miał legalny pretekst do zmian w wymiarze sprawiedliwości, przejęcia sądu konstytucyjnego i domknięcie systemu. Nawet Unia Europejska nie za bardzo mogła protestować, gdyż Orban słusznie pokazywał, że wszystko czyni z woli ludu, który w wolnych i demokratycznych wyborach oddał mu pełnię władzy. W międzyczasie węgierski premier przegonił z kraju instytucje sponsorowane przez Georga Sorosa. Tego samego dzięki któremu mógł spełnić marzenie o edukacji w Ameryce. Jednym z głównych pól defraudacji, złodziejstwa i korupcji stały się fundusze unijne. Z tego tytułu płyną na Węgry bardzo wątłą stróżką. Orbana niewiele to jednak obchodzi. Retoryka jest podobna jak w Polsce, której zablokowano środki z KPO. Unia chce nas zagłodzić ale my się nie damy! Sam Orban z pewnością głodny nie chadza. Po latach swych rządów wygląda jak dobrze wypasiony wieprzek. Wydaje się, że nie ma w Budapeszcie krawca zdolnego uszyć Orbanowi odpowiedni garnitur. Wszystkie są opięte i naciągnięte na plecach i brzuchu, tak jakby za moment miały puścić szwy i guziki. Orbanowa gęba; tłusta i ogorzała, osadzona na potężnym karku znakomicie dopełnia całości wizerunku. Nieco inaczej, to znaczy gorzej, wiedzie się poddanym znad modrego Dunaju. Ostatnio EUROSTAT opublikował, że dochody Węgrów liczone według parytetu siły nabywczej stały się najniższe w całej UE. Węgrów prześcignęli bowiem często tam niedoceniani Bułgarzy i Rumuni. Czyli mówiąc prościej węgierskie społeczeństwo jest dzisiaj najbiedniejsze w Unii. Orbana to nie wzrusza. Przed kilku laty postanowił na życzenie głównie niemieckich koncernów motoryzacyjnych przykręcić śrubę pracownikom zatrudnionym w przemyśle. Odtąd pracodawca ma prawo bez uprzedzenia ograniczyć pracownikom dni wolne i planowane urlopy, gdy ma dużo zamówień. Bez dodatkowego wynagrodzenia. W sytuacji braku zamówień pracodawca może przymusowo wysłać pracowników na urlop, aby zimą mogli pojechać nad węgierskie morze, czyli Balaton. W zamian za to poddani mogą z dumą oglądać w telewizji jak ich przywódca lata rządowym samolotem. A to do Putina, a to do Trumpa, chcąc w ten sposób pokazać własne znaczenie. W rzeczywistości Orban jest w polityce międzynarodowej pariasem. Unia bojkotowała go nawet wówczas gdy Węgrom przyszło pełnić prezydencję w UE. Wydaje się, że rządy Orbana mogą jeszcze trochę potrwać. Jednak mimo otumanienia przez rządową propagandę znacznej części społeczeństwa widać promyki nadziei. Gdyby wybory parlamentarne miały się odbywać w chwili obecnej, wygrałaby je z dużą przewagą opozycja. Ale do wyborów jest przeszło rok. Węgrzy sami zdecydują komu powierzą władzę. Z pewnością wynik będzie interesował nie tylko ich, ale też niejakiego Marcina Romanowskiego i być może kilku innych planujących znad Wisły podążyć jego śladem.
Zanim przejdą na nasze rodzime podwórko (po krakowsku byłoby poletko) i zajmę naszym gagatkiem rodzimym, obywatelem Dudą Andrzejem, muszę rozpocząć od osobistego wyznania. Od 1989 roku biorę udział we wszystkich organizowanych w Polsce wyborach. Z pewnością żadnych nie opuściłem. Głosowałem na różne osoby, które w sejmie, senacie czy na niwie samorządowej. Nie zawsze byłem zachwycony swoimi wyborami. Bo albo partia mojego wybrańca nie spełniła nawet niewygórowanych oczekiwań, albo sam kandydat lub kandydatka okazywali się niezbyt lotnymi leniuchami. Trudno. Każda karta wrzucona do urny to jednak zawsze w jakimś sensie loteria. Tak więc bywało różnie, lecz jednego jestem pewien dzisiaj w stu procentach. Żadnego głosu w moim życiu nie wstydzę się tak jak tego oddanego niegdyś w wyborach prezydenckich na Andrzeja Dudę. Co więcej sądzę, że nie muszę w tej opinii być osamotniony. Omamili sztabowcy Dudy z nim na czele miliony. I to musi pozostać mi jako pocieszenie. Wielu było trochę znudzonych rządami PO i Bronisława Komorowskiego. A tu Jarosław wynajduje polityka młodego, z wartką gadką. I żoną, która oznajmia że się prezesa nie boi. Skoro tak to z pewnością jej małżonek tym bardziej. Niestety zaraz jak przekroczył pałacowe progi, stał się Andrzejek posłusznym wykonawcą poleceń płynących wprost z ulicy Nowogrodzkiej. Bez szemrania wykonywał wszelkie dyspozycje i rozkazy. Tych kilka wyjątków dotyczyło sytuacji, gdy albo się na PiS chwilowo obraził albo żona kazała się sprzeciwić podpisowi pod ustawią o systemie edukacji. I właściwie tyle. Za to ręka w rękę brał udział w demolce instytucji państwa o czym dobrze wiemy. Unię Europejska nazywał wyimaginowaną wspólnotą, co kilka lat wcześniej nie przeszkadzało mu sumiennie pobierać całkiem konkretnych Euro z Parlamentu Europejskiego. Ale trzeba przyznać, że póki co jest Pierwszy Obywatel Duda Andrzej urodzony jest pod gwiazdeczką dosyć szczęśliwą. Gdy zbliżała się reelekcja przygotował sobie do zwycięstwa całkiem podatny grunt. Z telewizją publiczną i jej rozgrzanym aparatem. Z jej dziennikarką pytającą co jeszcze można dla pana zrobić . I pomijającą milczeniem kampanie kontrkandydata. Nie pokazują ani jednego jego spotkania z wyborcami. W tych okolicznościach Duda wygrywa o włos, a jego wybór zatwierdza nielegalna Izba Kontroli Nadzwyczajnej Sądu Najwyższego. Niektórzy do których należę i ja uznają, że tak naprawdę Duda żadnym prezydentem nie jest. W nierównej walce wygrał o włos. A ponieważ do tej pory jak najbardziej prezydentem był i żaden inny uzurpator się nie objawił to urząd pełnił sobie dalej. Ale zanim to nastąpiło samiuteńki i nie przymuszany przez nikogo popełnił zdawałoby się publiczne harakiri, które o dziwo nie tylko przeżył, ale, które nie wywołały żadnego wrażenia. Otóż Duda ze szczerością jak na prawdziwego Polaka i katolika przystało ogłosił przed drugą turą, że gdy ją wygra wówczas dopiero będzie prezydentem całkowicie niezależnym i bezstronnym. Otóż tym oto stwierdzeniem powiedział nam wszystkim prosto z mostu. „Przez pięć długich lat byłem chłopcem na posyłki przeznaczonym do wykonywania wszelkich poleceń i dyrektyw ze strony mojego obozu politycznego. Musiałem znosić wszelkie upokorzenia i afronty. Nazywali mnie długoPiSem i ci z mojego zaplecza i wrogowie. Całkiem zresztą słusznie. Ale wicie rozumicie. Bez tego nie latałbym nowym państwowym samolotem z salonką , nie popijał winka z możnymi tego świata, nie szalał na skuterze wodnym obok prezydenckiego ośrodka w Juracie. I co najważniejsze nie dostałbym od prezesa złamanego grosza na kampanię, ale zamiast tego kontrkandydata z własnego obozu.” I tak rządzi nam miłościwy Duda do dnia dzisiejszego. I jeszcze kilka dni temu można się było pocieszać, że to nieszczęście potrwa jeszcze kilka miesięcy. Ale okazuje się, że może być jeszcze gorzej. A jak będzie naprawdę zależy głównie od nas samych.
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Ten komentarz jest ukryty - kliknij żeby przeczytać.