.png)
Ta data uchodzi za koniec komunizmu w Polsce, nawet jeśli puryści zauważają, że wybory nie były w pełni wolne, tylko kontraktowe. Solidarność uzyskała wszystko, co miała do zdobycia, jeśli pominąć jeden senacki mandat w województwie pilskim. Z kolei rządzący od czterech i pół dekady komuniści wszystko, co tylko mogli stracili. Polacy, gdy po raz pierwszy od ponad 60 lat mieli możliwość pójścia na wybory, w których uczciwie policzono głosy - zdecydowali jednoznacznie. PRL szybko przeszła do historii, bo chociaż formalnie nazwę państwa zmieniono dopiero z końcem roku, to już w trzy miesiące po czerwcowym głosowaniu rządy objął wywodzący się z Solidarności premier Tadeusz Mazowiecki, uzyskując większość dzięki odwróceniu sojuszy przez dotychczasowych satelitów PZPR: Zjednoczone Stronnictwo Ludowe i Stronnictwo Demokratyczne. Zwycięskie gry polityków stały się jednak możliwe wyłącznie dzięki ogromnej mobilizacji społeczeństwa. Za jej sprawą Solidarność wygrywała nawet tam, gdzie wcześniej nie działały formalne struktury opozycji.
Nie był to tylko jednorazowy zryw, lecz ukoronowanie wysiłków społeczeństwa, wywalczającego sobie - wedle określenia socjologa Jakuba Karpińskiego - kolejne "porcje wolności" po Październiku 1956 r. i Grudniu 1970 r, efekt ofiarności studentów w Marcu 1968 r. oraz robotników Ursusa, Radomia i Płocka w Czerwcu 1976 r. Wszystkie nurty wolnościowe spotkały się w fenomenie Solidarności, zrodzonej przez sierpniowe strajki z 1980 r. i zepchniętej do podziemia przez stan wojenny wprowadzony w grudniu roku następnego. Podczas swojej trzeciej pielgrzymki do Polski Jan Paweł II zwracał się w 1987 r. do słuchaczy w Gdańsku: "Każdy z Was młodzi przyjaciele, znajduje też w życiu jakieś swoje Westerplatte (..). Jakąś słuszną sprawę, o którą nie można nie walczyć". Kolejne protesty, organizowane przez najmłodsze pokolenie robotników i studentów w maju i kwietniu oraz ponownie w sierpniu 1988 roku zdominowane już zostały przez roczniki, którym bliska była legenda Solidarności tej pierwszej, wielkiej i dziesięciomilionowej, za to obca trauma represji po 13 grudnia 1981 r. Wraz z pogłębiającą się, a zawinioną przez przestarzały system nakazowo-rozdzielczy zapaścią gospodarczą, strajki i demonstracje skłoniły władze do podjęcia rozmów przy Okrągłym Stole, których pokłosiem stały się wybory czerwcowe.
Szansa po raz pierwszy w życiu
Już na trzy tygodnie przed wyborami z 4 czerwca 1989 r. Timothy Garton Ash przesądzał na łamach londyńskiego "Spectatora" (w artykule "Polskie problemy"): "(..) w Polsce fakty przedstawiają się następująco: po czterdziestu latach komunizm się skończył. La commedia e finita, zatriumfowały idee parlamentarnej demokracji i wolnego rynku, a także wizja Europy. Zatriumfowały nie tylko w teorii: zostały podjęte pierwsze kroki, aby idee te urzeczywistnić. W czerwcu większość Polaków po raz pierwszy w życiu będzie miała szansę wybrania swoich własnych przedstawicieli. I nieuchronny chaos, konflikty i niepewności nie powinny przesłonić tego podstawowego, cudownego faktu "[1].
"Nie głosując przez lenistwo, oddasz władzę komunistom" - przestrzegała niemal dokładnie w tym samym czasie "Gazeta Wyborcza" [2].
Ci ostatni wciąż straszyli, chociaż rok wcześniej latem 1988 r. sam sekretarz generalny KPZR Michaił Gorbaczow na Zamku Królewskim w odpowiedzi na pytanie historyka idei Marcina Króla nie potwierdził już, że doktryna jednego z jego poprzedników na tym stanowisku Leonida Breżniewa, zakładająca ograniczoną suwerenność państw socjalistycznych, wciąż obowiązuje, co dla wielu stanowiło sygnał, że polscy towarzysze gen-seka zmuszeni będą radzić sobie sami. Zamiast czołgami ze Wschodu "Trybuna Ludu" szantażowała więc rodzimym partyjnym, wojskowym i milicyjnym "betonem". Świadczy o tym publikacja na jej łamach listu podpisanego przez Krzysztofa Sadowskiego z Krakowa: "Pamiętam jak 7 lat temu, na placu apelowym w WSO [chodzi o Wyższą Szkołę Oficerską - przyp. ŁP] świadom tego, co czynię, przysięgałem wierność narodowi i sojusznikom z Układu Warszawskiego. Pamiętam, jak 4 lata później ślubowałem to samo jako oficer przed sztandarem szkoły. Tej przysięgi dotrzymam (dotrzymają jej wszyscy) w interesie mojego narodu i w interesie Polski, której służę całym swoim sercem. Ja nie prosiłem żadnego kraju o wprowadzenie restrykcji gospodarczych tak, jak robiła to "Solidarność". Nie proszę Związku Radzieckiego o zapomogę rublową na kampanię wyborczą. Opozycja natomiast przyjmuje obce pieniądze. Całym swoim sercem powiemy NIE awanturnikom politycznym" [3]. Numerologia okazuje się nauką użyteczną, żeby przesłanie tej przestrogi odczytać. Daty, jakie wymienia w swoim liście zupak z Ludowego Wojska Polskiego, nie są wcale przypadkowe: gdy pierwszy raz składał przysięgę jako elew, w kraju w 1982 r. trwał stan wojenny. Gdy ją powtarzał jako świeżo promowany oficer armii gen. Wojciecha Jaruzelskiego, ten wraz z innym generałem i ministrem spraw wewnętrznych w randze wicepremiera Czesławem Kiszczakiem jako niedawni autorzy "rozwiązania siłowego" z 13 grudnia 1981 r. ogłosili z kolei w 1986 r. bezwarunkową amnestię dla więźniów politycznych. Ich uwolnienie miało rozbroić opozycję, pozbawiając ją poparcia tych, którym nie przeszkadzał socjalizm, lecz wyłącznie łamanie praw człowieka. Rychło okazuje się jednak, że w władza przegrywa nie tyle z osłabioną opozycją, co z milczącą większością. Dowodziła tego porażka w zorganizowanym w listopadzie 1987 r. przez Jaruzelskiego referendum w sprawie przyspieszenia zmian gospodarczych. Chodziło o to, by wymóc na społeczeństwie zgodę na "reformy" czyli ekonomiczne eksperymenty nawet za cenę dalszego obniżenia poziomu życia. Najlepszym do tego komentarzem okazał się happening Pomarańczowej Alternatywy, którego uczestnicy przebrani za krasnoludki rozdawali przechodniom we Wrocławiu niedostępny w sklepach papier toaletowy, zadając im równocześnie "pytanie referendalne": - Czy jesteś za długą i ostrą zimą, nawet gdyby miała trwać pół roku?
Jak Jerzy Urban przegrał z szeryfem z westernu i budzikiem
Władza nie do końca pojmowała, co się w Polsce dzieje, o czym świadczą obawy Zygmunta Czarzastego. Ten ulubieniec Jaruzelskiego pozostawał sekretarzem wojewódzkim w Słupsku, jego tamtejsze dokonania reklamował Dziennik Telewizyjny, aż pokpiwano, że nie wiadomo, czy socjalizm czy da się zbudować w jednym kraju, ale w jednym województwie na pewno tak. Słupskie miało największy procent członków PZPR w stosunku do liczby mieszkańców. Właśnie Zygmunt Czarzasty awansowany wtedy na sekretarza KC PZPR frasował się w szerszym gronie, że jeśli zwycięstwo partii w czerwcowych wyborach okaże się zbyt wyraźne - Zachód nie uwierzy w demokratyczny przebieg głosowania.
Nie aż tak bardzo, ale znacznie oderwani od rzeczywistości pozostawali także ówcześni solidarnościowi prominenci. Deklarowali rażąco minimalistyczne cele. Na spotkaniu przedwyborczym 6 maja 1989 r. w audytorium Collegium Chemicum Uniwersytetu Jagiellońskiego z kandydatami Małopolskiego Komitetu Obywatelskiego "Solidarność" jeden z nich, ubiegający się o senatorski mandat Krzysztof Kozłowski zapewniał: "Obiecuję jedno (..) że idziemy do parlamentu jako opozycja i nie damy się "zassać""[4], cokolwiek to ostatnie miałoby oznaczać. Kozłowski, wtedy publicysta "Tygodnika Powszechnego" nie przeczuwał, że w trzy i pół miesiąca od wypowiedzenia tych słów zostanie jako wiceminister spraw wewnętrznych zastępcą Czesława Kiszczaka w rządzie, zaś w nieco ponad rok później tegoż generała zmieni w ministerialnym fotelu.
Niewiele dalej sięgała w maju 1989 r. wyobraźnia kandydata KO "S" do Sejmu Jana Rokity, skoro prawił: "Nie jestem szczególnym entuzjastą umowy, zawartej przy Okrągłym Stole, doskonale widzę ryzyko, związane z wejściem opozycji do Sejmu, ale chcę przyczynić się do tego, by parlamentarna frakcja opozycyjna nie stała się przybudówką obecnego systemu" [5]. Widać więc, że wynik wyborów z 4 czerwca 1989 r. zaskoczył obie strony. Zapewne lepiej niż analizy politologów oddają go słowa literackiego noblisty z poprzedniego przełomowego 1980 roku Czesława Miłosza, wiele lat wcześniej napisane: "lawina bieg od tego zmienia, po jakich toczy się kamieniach".
Społeczeństwo polskie, na tyle lat odcięte od dobrodziejstw demokracji, z których korzystano w rozwiniętych państwach Zachodu - wyciągnęło wnioski z fenomenu pierwszej legalnej Solidarności z lat 1980-81, papieskiej nauki społecznej, kolejnych fal strajkowych z 1988 roku a nade wszystko z objawiającej się powszechnie niezdolności poradzenia sobie przez socjalistyczną władzę z podstawowymi problemami praktycznymi z zaopatrzeniem sklepów na czele. Detonatorem tych nastrojów okazała się ofiarność ale i zręczność nielicznej rzeszy organizatorów kampanii wyborczej Solidarności. Jej symbolami stały się: plakat z szeryfem nawiązujący do westernu Freda Zinnemanna u "W samo południe" z Garym Cooperem a także inny z budzikiem i hasłem: "Nie śpij, bo cię przegłosują". Najbardziej jednak zdjęcia kandydatów z Lechem Wałęsą, pozwalające na prezentowanie ich jako zwartej drużyny, podczas gdy komunistyczni rywale rozbijali głosy sobie nawzajem. Pozbawieni instynktu samozachowawczego komuniści przystali bowiem przy Okrągłym Stole na ordynację, która okazała się dla nich zabójcza. Chociaż kampanię koordynowali z rządowych gmachów i chronionego przez milicję Domu Partii, a Solidarności za sztab wystarczyć musiała dawna kawiarnia "Niespodzianka" przy placu Konstytucji w warszawskiej dzielnicy MDM.
Drużyna Wałęsy w komplecie z jednym tylko wyjątkiem Piotra Baumgarta (pokonał go w woj. pilskim przedsiębiorca - a nie komunista - Henryk Stokłosa) wywalczyła możliwe do zdobycia mandaty w Sejmie (w sumie 161) oraz Senacie (99 na 100), do którego wybory były całkiem wolne i żadnych miejsc nie zastrzeżono tam dla koalicji rządzącej, którą do 1989 r. tworzyły Polska Zjednoczona Partia Robotnicza, Zjednoczone Stronnictwo Ludowe i Stronnictwo Demokratyczne oraz minimalna reprezentacja formacji prezentujących się jako katolickie (PAX i in.) w istocie zawsze popierających władzę.
Lawina, której nie dało się już powstrzymać
Najlepszy wynik w wyborach czerwcowych uzyskali kandydaci Komitetu Obywatelskiego: do Sejmu w Nowej Hucie Mieczysław Gil - 89,3 proc oraz do Senatu z woj. nowosądeckiego Zofia Kuratowska - 82.5 proc. Za to dawny rzecznik rządu stanu wojennego Jerzy Urban w barwach PZPR zdobył w Śródmieściu Warszawy do Sejmu 15 proc głosów. Zaś późniejszy prezydent Aleksander Kwaśniewski - w Koszalińskiem ledwie 38 proc głosów do Senatu, którego zresztą w trakcie rozmów Okrągłego Stołu stał się pomysłodawcą. Nadzieję PZPR pokonała w tym okręgu skromna nauczycielka muzyki Gabriela Cwojdzińska, wcześniej skazana za przewożenie sztandaru Solidarności.
4 czerwca 1989 r, jak bilansują Ireneusz Białecki i Barbara Heyns, w wyborach "(..) wzięło udział 62,3 proc spośród 27 mln uprawnionych do głosowania. Z tej liczby kandydaci "Solidarności" do Senatu otrzymali średnio 64 proc ważnych głosów, a więc głosowało za nimi prawie 40 proc uprawnionych. Z kolei na kandydatów koalicji PZPR-owskiej do Senatu głosowało ok. 17 proc głosujących (czyli ok. 10 proc uprawnionych). Jeśli chodzi o listę krajową [do Sejmu - przyp. ŁP] to na wystawionych na niej 35 kandydatów średnio oddano w całym kraju 48 proc ważnych głosów (ok. 30 proc uprawnionych)" [6]. Na tej liście znaleźli się wyłącznie prominenci PZPR oraz, jak wtedy mówiono, stronnictw sojuszniczych. Przy czym "w podziale na województwa średnia poparcia dla listy krajowej wahała się od 32,2 proc (krakowskie) do 62,2 proc (leszczyńskie)" [7]. Zestawienie to oddaje nikłe choć przecież nie szczątkowe poparcie dla ówczesnej władzy ale i rozmiary bezdyskusyjnego zwycięstwa Solidarności. Polacy jednoznacznie postawili na zmianę.
Nie przesłania to faktu, że frekwencja wyborcza wówczas okazała się o jedną szóstą niższa niż w ubiegłorocznych wyborach październikowych (74 proc). Znajdujemy więc powód do dumy teraz i brak motywacji do mitologizowania 4 czerwca 1989 r, który bezsprzecznie okazał się dniem, zmieniającym Polskę - na skalę największą od 11 listopada 1918 r. - ale nie wiązał się bynajmniej z masowymi radosnymi pochodami na ulicach. Polacy przy urnach zrobili swoje, ale ich problemy nie zniknęły. Zaliczała się do nich zapaść gospodarki, niski poziom życia, niedostępność lub niedobór wielu podstawowych towarów poza sprzedażą w sklepach Peweksu w ramach "eksportu wewnętrznego" bo za waluty zachodnie, przede wszystkim dolary i marki zachodnioniemieckie.
Zryw przy urnach - bo o nim trzeba mówić - okazał się wówczas w miarę powszechny i imponujący, ale w głosowaniu wzięło udział mniej niż dwie trzecie społeczeństwa zaś kandydatów Solidarności poparła nieco więcej niż jedna trzecia Polaków.
I tak podziwiał nas wówczas cały świat. Tym bardziej, że data zwycięskich dla opozycji wyborów czerwcowych w Polsce zbiegła się dokładnie z masakrą na pekińskim placu Tiananmen, gdzie komunistyczne władze rozjechały czołgami pokojowy protest studentów, domagających się reform demokratycznych.
Polski Rubikon wolności został przekroczony. Były to pierwsze wybory, w których - co trafnie oddają cytowane już wcześniej słowa Gartona Asha - głosy policzono uczciwie, począwszy od 1928 roku. Od tamtego momentu wyniki fałszowała najpierw sanacja a później komuniści. Minęło 61 lat, a to granica pamięci pokoleń. Kto zdążył wziąć udział jako najmłodszy tj. 21-letni wyborca w ostatnim demokratycznym głosowaniu międzywojnia, ten w czerwcu 1989 r. był już 82-letnim emerytem. To również oddaje rangę i skalę zmiany, jaka się wówczas dokonała.
Demokrację wybrali wówczas ci, którym nigdy przedtem nie było dane zaznać jej dobrodziejstw. Wyrazili zarazem sprzeciw wobec niewydolności i nieprawości panującego od 45 lat systemu komunistycznego.
Jak wykazują Barbara Heyns i Ireneusz Białecki: "Poparcie dla Solidarności (bez względu na to, z jakimi dążeniami utożsamiać by ów ruch) w świetle rozpatrywanych wyników wyborów nie da się oddzielić od manifestacji postaw niechęci wobec dawnego reżimu. Nie da się więc rozstrzygnąć, czy głosowano przeciw liście krajowej, by poprzeć kandydatów Solidarności oraz czy głosowano za kandydatami Solidarności ze względu na nich samych (ich program), czy też po to, by zamanifestować niechęć wobec dawnego porządku" [8]. Raczej na tę drugą motywację wskazuje fakt, że wprawdzie "zróżnicowanie głosów na poszczególnych kandydatów z listy krajowej było niewielkie (..)", ale jednak "jedyny bowiem wyrazistszy wzór różnicujący układ głosów wskazywał na niechęć wobec nazwisk działaczy znajdujących się od dawna na szczytach hierarchii PZPR. Najmniejszą ilość głosów otrzymali: [Kazimierz] Barcikowski (38,8 proc), [Józef] Czyrek (40,0 proc), [Stanisław] Kania (40,3 proc) i [Stanisław] Ciosek (42,0 proc)" [9]. Wszyscy uchodzili z obozie władzy za liberałów. Nie był to jednak zupełny paradoks, skoro słuchająca Radia Wolna Europa część społeczeństwa doskonale pamiętała, że 13 grudnia 1981 r. stan wojenny wprowadzili właśnie... partyjni liberałowie, po uprzednim odsunięciu betonu PZPR, stawiającego wprost na interwencję radziecką.
Zdjęcia z Lechem Wałęsą okazały się najmocniejszym wprawdzie atutem, ale często zapomina się, że Komitet Obywatelski wystawił w kampanii 1989 r. nie byle jakich kandydatów Solidarności. Oprócz wieloletnich działaczy opozycji i osób związanych z Kościołem znaleźli się wśród nich: wielki reżyser Andrzej Wajda, pisarz Andrzej Szczypiorski, aktor Andrzej Łapicki, szybowniczka Adela Dankowska, dawny sprawozdawca z procesu norymberskiego Edmund Jan Osmańczyk oraz charyzmatyczny rektor Uniwersytetu Warszawskiego, fizyk i poeta Grzegorz Białkowski.
Sromotnie natomiast przegrali wybory nie dopuszczeni na listy Komitetu Obywatelskiego działacze Konfederacji Polski Niepodległej, najstarszej działającej nieprzerwanie między Łabą a Władywostokiem wolnej partii politycznej (starsza od samej Solidarności, KPN powołana została już w 1979 r.) i innych pomniejszych ugrupowań antykomunistycznych. Sam przewodniczący Leszek Moczulski uzyskał w Krakowie zaledwie 10 proc poparcia. Głosowanie przybrało bowiem kształt plebiscytu.
Otworzyło nową epokę a nie tylko rozdział w dziejach Polski, chociaż wyników wyborów początkowo przestraszyli się nawet ich zwycięzcy. Dlatego też kręgi kierownicze Solidarności przystały na oddanie komunistom i ich sojusznikom po 4 czerwca 33 z 35 mandatów z listy krajowej (posłami z niej zostało dwóch tylko kandydatów: Mikołaj Kozakiewicz, późniejszy marszałek Sejmu z ZSL oraz prof. Adam Zieliński - ten drugi był na liście ostatni, więc zamaszyste skreślenia do jego nazwiska nie docierały): obsadzono je ostatecznie już w drugiej turze (18 czerwca) w okręgach, ale wbrew werdyktowi głosujących - bez udziału Solidarności, tym samym zwracając dotychczas rządzącym to, co w zgodzie z regułami demokracji... przegrali. Zaś prezydentem wybrany został przez Zgromadzenie Narodowe (Sejm wraz z Senatem) autor stanu wojennego gen. Wojciech Jaruzelski, w czym dopomogły specjalnie unieważnione głosy bądź absencja części parlamentarzystów Solidarności. Wzbudziło to ogromny niesmak.
Nie dopuszczono za to do powołania rządu przez innego sprawcę rozwiązania siłowego z 1981 r, Czesława Kiszczaka. W lipcu 1981 r. Adam Michnik ogłosił w tytule artykułu w wychodzącej od 8 maja 1989 r. "Gazecie Wyborczej" nową koncepcję: "Wasz prezydent, nasz premier" [10]. Pierwszy mu zareplikował na łamach "Tygodnika Solidarność", że na to jeszcze za wcześnie, redaktor naczelny Tadeusz Mazowiecki: "Spiesz się powoli" [11]. Ale gdy wariant z rządem solidarnościowym okazał się realny, za sprawą odwrócenia sojuszy przez ZSL i SD, właśnie Mazowiecki stanął na jego czele. Jako pierwszy niekomunistyczny premier od czasu II wojny światowej.
Pierwszym w pełni wolnym głosowaniem, nie objętym już żadnym kontraktem politycznym, okazały się w niespełna rok po czerwcowych, bo 27 maja 1990 r. wybory samorządowe.
Łukasz Perzyna
[1] "Spectator" z 13 maja 1989
[2] "Gazeta Wyborcza" nr 4 z 11 maja 1989, s. 4 i 5
[3] "Trybuna Ludu" z 19 maja 1989
[4] cyt. wg Adam Szostkiewicz. Idziemy do parlamentu jako opozycja [w książce zbiorowej:] Polska, Wybory '89, układ i wybór Roman Kałuża. Wydawnictwo Andrzej Bonarski, Warszawa 1989, s. 94
[5] ibidem
[6] Ireneusz Białecki, Barbara Heyns. Poparcie dla "Solidarności" a wyniki wyborów w 1989 roku [w:] Wyniki badań - wyniki wyborów 4 czerwca 1989. Praca zbiorowa pod redakcją Leny Kolarskiej-Bobińskiej, Piotra Łukasiewicza i Zbigniewa W. Rykowskiego. Polskie Towarzystwo Socjologiczne Oddział Warszawski. Wyd. Ośrodek Badań Społecznych, Warszawa 1990, s. 237
[7] ibidem, s. 238
[8] ibidem, s. 237-238
[9] ibidem, s. 238
[10] por. Adam Michnik. Wasz prezydent, nasz premier. "Gazeta Wyborcza" z 3 lipca 1989
[11] por. Tadeusz Mazowiecki. Spiesz się powoli. "Tygodnik Solidarność" z 14 lipca 1989
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie