.png)
Z Robertem Kuraszkiewiczem, autorem książek "Polska w nowym świecie" i "Świat w cieniu wojny" rozmawia Łukasz Perzyna
- Czy Polska może poczuć się zdradzona przez Amerykę za rządów Donalda Trumpa?
- Określenie takie jak zdrada nie jest kategorią polityczną...
- Jednak dla opinii publicznej to kategoria wciąż istotna?
- Tak, ponieważ takie są polskie doświadczenia historyczne. Mam na myśli znane z historii poczucie, że zostaliśmy porzuceni przez sojuszników. To trauma dla Polski.
- Co z tą traumą dalej będzie, jak trzeba sobie z nią radzić? Dopiero co obchodziliśmy 80. rocznicę konferencji jałtańskiej?
- To dobry przykład. Jałta była zdradą i traumą. Wcześniej prezydent Franklin Delano Roosevelt w kampanii wyborczej obiecywał Polakom, że ich kraj nie zostanie pozostawiony w radzieckiej strefie wpływów. A działo się to już po konferencji teherańskiej, w trakcie której taka właśnie decyzja wstępnie zapadła. To pokazuje potencjał zwrotów politycznych, jakim dysponuje w historii Ameryka. Roosevelt wiedział, na co się decyduje. Wbrew staraniom premiera Wielkiej Brytanii Winstona Churchilla, Polskę oddano do sowieckiej strefy wpływów.
- Nasuwa się jednak pytanie, czy Trump o takich sprawach z przeszłości cokolwiek wie. Jak zdefiniować świadomość historyczną obecnego prezydenta Stanów Zjednoczonych i jego najbliższych doradców?
- Dla nich historia ma znaczenie niewielkie. Działają raczej z uwzględnieniem dominującej kategorii amerykańskich interesów, które po swojemu rozumieją. To nasz sojusznik ale trudno spodziewać się, że będzie nasze wartości podzielał. To my sojusz ze Stanami Zjednoczonymi uznajemy za dar Opatrzności.
- W drugą stronę to nie działa?
- Dziś USA pracuje nad sojuszem rosyjsko-amerykańskim. To wynika ze sposobu rozumienia interesów Stanów Zjednoczonych przez obecną ekipę. Tak polityka działa. Istotne pozostaje, kto zaczął rozmowy z Rosją - Steve Witkoff, przyjaciel Trumpa, człowiek biznesu, inwestor i znawca Bliskiego Wschodu, a więc zupełnie nie tej strefy, w której się Rosja znajduje. Z kolei generał Keith Kellogg, wysłany na Ukrainę, w tych najważniejszych rozmowach z Rosją nie bierze udziału.
- Z czego wynika taki wybór?
- Dla Trumpa ważna jest Azja. I jeszcze Bliski Wschód. Jeśli zaś chodzi o pertraktacje z Rosjanami - jego ludzie nie rozmawiają w ich trakcie o Ukrainie, a przynajmniej nie o możliwości zawarcia tam trwałego pokoju.
- Czy jesteśmy w stanie znaleźć klucz do decyzji podejmowanych przez Amerykanów?
- Nie ma klucza. Nie może go więc Polska znaleźć. Dla USA nie jesteśmy tak ważnym miejscem na mapie świata jak nam się to wydaje. Warto więc szukać mniej emocjonalnych wykładni, bo ułatwi to ocenę sytuacji. Nie jest przecież tak, że nagle przestaliśmy się podobać Amerykanom. Ranga Polski spada wobec zwrotu geopolitycznego, który się dokonuje w polityce amerykańskiej.
- Jak na to reagować w kontaktach z Amerykanami?
- Obrażać ich nie wolno, co chyba oczywiste. Jeśli dostrzegam jakiś klucz - chociaż oczywiście nie taki, o który Pan pytał, co od razu wszystkie drzwi nam otworzy - to do testu strategicznego. Widzę wielką szansę w przystąpieniu Polski do programu Nuclear Sharing. Czyli we współdziałaniu w zarządzaniu parasolem atomowym w Europie. Nic więcej. Polska powinna oczywiście być aktywnym uczestnikiem konwencjonalnych sił europejskich zdolnych...
- ...odeprzeć Rosję?
- Raczej przekonać ją, że nie warto atakować, tak bym nieco ostrożniej cel sformułował. Zdolność budowy mocnych europejskich sił konwencjonalnych powinna sprawić, że Kreml straci ochotę na napaść z użyciem broni konwencjonalnej. Dla nas oznacza to bezpieczeństwo polskich miast.
- Niewiele do tej pory w naszej rozmowie powiedzieliśmy o samej Ukrainie?
- Bo Ukraina jest przedmiotem gry amerykańskiej prowadzonej wobec Rosji, niczym więcej na razie, co oczywiste. Jednak paradoksalnie właśnie podobne instrumentalne podejście do niej ze strony USA rodzi pewną nadzieję. Zakłóceniem budowy sojuszu amerykańsko-rosyjskiego może stać się przejęcie Ukrainy przez Rosję. A to ostatnie wydaje się warunkiem zgody Kremla na nowy stabilny porządek międzynarodowy. Jednak Trump nie może otwarcie na to przystać. Zaś z perspektywy Putina jest to warunek od którego nie może on odstąpić. Do dziś nie zaczęły się jeszcze rozmowy na temat warunków pokoju w Ukrainie. Strony amerykańska i rosyjska do tego dojdą dopiero gdy ustalą sprawy dla nich ważniejsze. Da się już wychwycić, o czym rozmawiają, na podstawie porównania przekazów obu stron: chodzi o tę część, w której się one pokrywają. Na razie wzajemnie analizują wydatki na zbrojenia, politykę nuklearną, jak wynika ze zbieżnych komunikatów. Nie kwestię, kto jest sprawcą wojny w Ukrainie, dla nas odbieraną tak emocjonalnie, bo nie mamy co do tego wątpliwości. Dopiero gdy Amerykanie dogadają się z Rosjanami w kluczowych dla nich kwestiach, przejdą do tematu Ukrainy. Dlatego też w tych rozmowach nie ma Europejczyków. Zabrakło dla nich miejsca. Przecież nie z tego powodu, że Europa jest słaba lub niezdarna.
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie