Reklama

Bartłomiej Radziejewski. Nowy porządek świata. Recenzja książki.

03/11/2024 07:10

Geopolityka to wyższy stopień wtajemniczenia niż jej nauki składowe: geografia, politologia czy ekonomia. Zaświadcza o tym dobitnie "Nowy porządek globalny" Bartłomieja Radziejewskiego, objaśniający współczesne problemy i prognozujący przyszłość. Tytułowy układ sił opisuje jako dominację czterech mocarstw: USA, Chin, Rosji i Indii, których mniej lub bardziej zrównoważony podział wpływów zastąpił w tej roli samotnie panujące po rozpadzie Związku Radzieckiego Stany Zjednoczone.

Ukraina: kamień, na którym stępi się rosyjska kosa

Komu się wydaje, że geopolityka to nauka nieco oddalona od codziennej praktyki, te zerknąć powinien na następujący fragment "Nowego porządku globalnego" Bartłomieja Radziejewskiego: "Wojna ukraińska dobrze wpisuje się w (..) amerykańską rację stanu, zresztą wraz z wieloletnią polityką zbrojenia Kijowa i integrowania go z NATO oraz całym szeroko rozumianym światem transatlantyckim w wydaniu USA. Chodzi w niej o przekształcenie Ukrainy w kamień, na którym stępi się rosyjska kosa. Gdyby nie to, projekcja siły Kremla mogłaby zostać skierowana bezpośrednio przeciwko NATO, sprawiając ogromny kłopot USA, który w razie połączenia ze wzrostem ekspansjonizmu chińskiego mógłby być dla Waszyngtonu wręcz zabójczy" [1].

Głównym rywalem globalnym USA pozostaje bowiem nie Rosja, są nim dalece od niej potężniejsze Chiny. To między tymi dwoma supermocarstwami toczy się nowa zimna wojna, jak określa ją znawca geopolityki Radziejewski.

Pierwszą zimną wojnę udało się Stanom Zjednoczonym wygrać do końca lat 80. ubiegłego stulecia. Walnie przyczyniło się do tego umiejętne odwrócenie sojuszy - chińskich, a nie amerykańskich - przez Henry'ego Kissingera, sekretarza stanu w administracji prezydenta Richarda Nixona, Republikanina sprawującego ten urząd w latach 1969-74. Bowiem od lat 70. rządzone jeszcze przez Mao Zedonga Chiny, wcześniej w czasie 1949-57 najmocniejszy sojusznik Związku Radzieckiego, stały się dość niespodziewanie aliantem Amerykanów, co jak w kleszczach pozwoliło zamknąć i okrążyć ZSRR. Manewr ten poprzedziła misterna dyplomacja pingpongowa, jak określono niezbędną do tego celu wobec braku oficjalnych stosunków dyplomatycznych wizytę akademickiej drużyny tenisa stołowego z USA w "Państwie Środka", kiedy to wielu analityków CIA włączonych do tej ekipy przejść musiało przyspieszony kurs operowania paletką pingpongową na poziomie zawodniczym. Miało to większe znaczenie, niż późniejsze otwarcie Chin przez Deng Xiaopinga na świat a ściślej na kapitalizm i wolny rynek ale już nie demokrację, czego brutalnie dowiodło rozjechanie przez czołgi na placu Tiananmen w Pekinie studentów tam demonstrujących, co nastąpiło dokładnie tego samego dnia, kiedy Polacy w wyborach z 4 czerwca 1989 r. masowo zagłosowali na Solidarność.

Jak Amerykanie przespali wzrost chińskiej potęgi

Dziś ewentualny sojusz obu despocji - chińskiej i kremlowskiej - budzi więc uzasadnione zaniepokojenie wolnego świata, zwłaszcza odkąd Rosja za rządów Władimira Putina za sprawą korzystnej koniunktury (wysokie ceny surowców energetycznych) odbudowała utraconą po rozpadzie ZSRR pozycję mocarstwową i ponownie stała się agresywna - najpierw wobec Gruzji w 2008 r. potem Ukrainy od 2014 r. - a Chiny zaczęły skokowo zwiększać swój potencjał. Wyprzedziły Stany Zjednoczone jeśli chodzi o liczbę okrętów wojennych. Profesor Niall Fergusson zauważa nawet, że amerykańskie braki w kwestii zapasów i produkcji amunicji grożą wyczerpaniem zdolności bojowej USA już po kilku tygodniach, gdyby doszło do konwencjonalnej wojny z Chinami. Jednak w możliwość wybuchu gorącego konfliktu globalnego Radziejewski nie tylko pocieszająco powątpiewa ale znajduje na rzecz tej optymistycznej prognozy rzeczowe argumenty.

Zaporę wobec ekspansjonizmu Xi Jinpinga, który jak wiemy pogwałcił nawet zacną jak na to gremium zasadę rotacji pokoleniowej w kierownictwie chińskiej partii komunistycznej, więc to samo zrobi z każdym prawem międzynarodowym jeśli tylko da mu to korzyść, oraz podobnej agresywności Władimira Putina, co na Ukrainie w dwa i pół roku złamał wszelkie prawa boskie i ludzkie - stanowić jednak może sojusz dwóch największych demokracji świata: Indii i Stanów Zjednoczonych. Na szczęście bowiem, w tym wypadku, mamy już cztery wielkie mocarstwa, przy czym Indie do tego klubu dołączyły niemal niepostrzeżenie.

Za to przedtem Amerykanie przeoczyli symptomy lawinowego wzrostu potęgi Chin, ponieważ po ataku terrorystów islamskich na nowojorskie dwie wieże World Trade Center 11 września 2001 r. skupili się właśnie na walce z Al-Kaidą i jej rzeczywistymi lub domniemanymi protektorami (jak rządzony przez talibów Afganistan oraz Irak Saddama Husajna), znajdując w tej wojnie sytuacyjnych sojuszników na Kremlu (równolegle walczącym z bojownikami czeczeńskimi) i w Pekinie (zmagającym się z kolei u siebie z muzułmańskimi Ujgurami). Jednak w Kabulu ani Bagdadzie nie udało się ustanowić demokracji. Zaś w międzyczasie Rosja odbudowała swój potencjał - za datę jej powrotu do mocarstwowego statusu Radziejewski uznaje groźny rok 2008, czyli moment inwazji na Gruzję - a Chiny stały się głównym rywalem Waszyngtonu w walce o prymat w świecie.

Jeśli o produkcję przemysłu chodzi, już Amerykanów wyprzedziły: przed pięciu laty Chiny miały w niej 28,7 proc udziału, USA - 16,8 proc, Japonia- 7,5 proc, Niemcy - 5,3 proc zaś Indie - 3,1 proc. Rosji nie ma w pierwszej dziesiątce tej statystyki, ale mocarstwem pozostaje z innych względów: największego i strategicznie rozpostartego terytorium, jedynej na całym globie liczby głowic atomowych i środków ich przenoszenia porównywalnej z arsenałem amerykańskim, wreszcie potencjału ludnościowego wprawdzie topniejącego ale przewyższającego wciąż wszystkie kraje Europy. Zresztą  za kluczową dla mocarstwowego statusu uznaje autor zdolność  przetrwania ataku jądrowego ze strony najpotężniejszego państwa, a nią bezsprzecznie Rosja zachowuje, nie tylko ze względu na widoczną na każdym globusie rozległość państwa.

Terminu "geopolityka" pierwszy użył działający na przełomie XIX i XX wieku szwedzki uczony Johan Kjellen. W Polsce za jej prekursora uchodzi twórca słynnych atlasów geograficznych Eugeniusz Romer, po zakończeniu I wojny światowej reprezentujący Polskę na paryskiej konferencji pokojowej, gdzie walczył o najkorzystniejsze dla nas granice. Później najbardziej cenionym rodakiem, zajmującym się tą branżą, chociaż piszącym oczywiście po angielsku pozostawał Zbigniew Brzeziński, który publikacje na temat geopolityki łączył ze skutecznym - bo zasadnie zwracał uwagę na znaczenie naszego regionu - doradzaniem prezydentowi USA Jimmy'emu Carterowi. 

Z geopolityką wśród nauk rzecz ma się podobnie, jak z esejem w twórczości literackiej. Oznacza poprzeczkę wysoko zawieszoną dla tych, którzy nią się parają. O ile bez trudu można sobie wyobrazić marną powieść, która przez to prozą być nie przestaje - samo pojęcie eseju niesie za sobą wysoką jakość. Nie ma słabego eseju, lecz wyłącznie grafomania. Podobnie nie da się mówić o kiepskiej geopolityce: ten gatunek twórczości rodzi albo zwartą koncepcję opartą na logicznych wywodach albo dla autora oznacza porażkę, pozwalającą na zestawienie jego poglądów z wynurzeniami znudzonych oczekiwaniem na postoju, za to przesadnie rozgadanych taksówkarzy. Autorowi "Nowego porządku globalnego" trzeba przyznać, że unika pułapek i przedstawia nam całość, z którą można dyskutować, ale nie da się jej zlekceważyć, nawet gdy się nie zgadzamy.

Nauka i sztuka zarazem oraz narzędzie przewidywania

Geopolityka to nauka ale i sztuka zarazem. I wcale od rzeczywistości nie oddalona. Lecz - jak dowodzi przytoczony na wstępie (tej recenzji, nie książki Radziejewskiego) fragment dotyczący Ukrainy - pozwalająca ją lepiej zrozumieć niż tylko w wymiarze codziennych i zdawkowych przekazów telewizyjnych. Naprowadza nas na przyczyny faktów tak niepokojących, jak dołączenie korpusu ekspedycyjnego komunistycznej Korei Pn. do kremlowskich sił inwazyjnych w wojnie za naszą wschodnią granicą.  Ale też tak trudnych do wytłumaczenia, jak udział sekretarza generalnego Organizacji Narodów Zjednoczonych Antonia Guterresa w szczycie grupy BRICS (skupiającej Brazylię, Rosję, Indie, Chiny i Republikę Południowej Afryki oraz od niedawna Iran, Egipt, Etiopię i Zjednoczone Emiraty Arabskie) w Kazaniu, gdzie rolę gospodarza odegrał zbrodniarz wojenny Władimir Putin.   

Geopolityka - i tego również dowiadujemy się z książki Bartłomieja Radziejewskiego - nie jest dziedziną cyniczną a tym bardziej amoralną. Nie kwestionuje bowiem, że bohaterstwo na placu boju, jak Polaków w 1920 roku czy Ukraińców po roku 2022 nie tylko rzutuje na bieg wydarzeń ale pozwala skutecznie zmieniać układ, jaki z nich się wyłania. Podobnie jak na kształt świata wpłynęła "miękka siła", jaką objawili Polacy i ich Papież Jan Paweł II w latach 1980-89 przyczyniając się do rozmontowania "żelaznej kurtyny" i zarazem unieważniając trafność osławionego stalinowskiego pytania: ile papież ma dywizji? I wciąż nie bez znaczenia pozostaje ta sama, także nie liczona w dywizjach, moc sprawcza przez ostatnie dwa i pół roku, już bez wsparcia omylnego akurat w tej kwestii papieża Franciszka, gdy udzielamy tak szerokiej pomocy uchodźcom z Ukrainy. Wszystko to wzmacnia pozycję wolnego świata przeciwko dyktaturom.

W efekcie, jak stwierdza Radziejewski "(..) tak mało ważna w ostatnich dekadach dla Stanów Zjednoczonych Ukraina jest dla nich tak istotna obecnie. Jej nadspodziewanie dobra obrona, w połączeniu z nadspodziewanie słabym rosyjskim atakiem obróciła kremlowski masterplan wniwecz. Przynajmniej na pierwszych etapach. W efekcie gra Rosji została zredukowana do walki o nie poniesienie klęski w samej wojnie ukraińskiej, a wielką przebudowę systemu bezpieczeństwa i handlu w Europie musiała odłożyć dużo dalej w czasie, jeśli nie pogrzebać. A Stany Zjednoczone nie tylko [walczą - przyp. ŁP] o minimalizację strat dla swojej pozycji w świecie, a o neutralizację zagrożenia ze strony Kremla i przygotowanie się do zmierzenia z wyzwaniem chińskim" [2].

Na razie jednak, bardziej zasadne od przewidywania wojny, w której wybuch, o czym była już mowa, znawca geopolityki Radziejewski nie wierzy, wydaje się przypomnienie, że "(..) już Sun Zi nauczał, że najwyższą formą zwycięstwa jest zwycięstwo bez walki, a najwyższym rodzajem triumfu - wygrana, której nie widać" [3]. Sukcesu w globalnym sporze w podobnym trybie odniesionego, bez ruin i zgliszcz, życzyć więc wypada zwolennikom demokracji.

Łukasz Perzyna

[1] Bartłomiej Radziejewski. Nowy porządek globalny. Mocarstwa, średniacy i niewidzialne siły kierujące światem. Wydawnictwo Nowej Konfederacji, Warszawa 2023, s. 170-171

[2] Bartłomiej Radziejewski. Nowy porządek... op. cit, s. 172

[3] ibidem, s. 194

Źródło: [1] Bartłomiej Radziejewski. Nowy porządek globalny. Mocarstwa, średniacy i niewidzialne siły kierujące światem. Wydawnictwo Nowej Konfederacji, Warszawa 2023, s. 170-171
Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.


Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Wróć do