Reklama

Już minęło 48 lat od wydarzeń „Czerwca 76” a „oni” uparcie zakłamują historię

23/06/2024 18:13

Zauważa to z uporem – Stanisław Piecyk

W dniu 23 czerwca 2024 roku odbyły się w Ursusie tradycyjne obchody kolejnej (tym razem 48-mej) rocznicy wydarzeń „Czerwca 1967 roku”. Jedna z tradycyjnych uroczystości, to festyn w Parku Czechowickim organizowany przez władze samorządowe i różne instytucje społeczne, na którym zawsze bywam. Dwie pozostałe, to Msza Św. w kościele pod wezwaniem Św. Józefa (przy stacji PKP Ursus), a potem uroczystość pod pomnikiem. Na mszy bywam zawsze, bo to mój katolicki obowiązek. Na uroczystościach pod pomnikiem bywam czasem, ale tylko po to by wykonać kilka zdjęć do swojego archiwum foto.

MOJE REFLEKSJE. Mogę zrozumieć, że w grupie „bohaterów” wydarzeń „Czerwca 76” są osoby, które w dniu 25 czerwca 1976 roku kradły cukier i jajka z zatrzymanego na drodze z Włoch do Ursusa samochodu dostawczego i zostały później aresztowane. Mogę zrozumieć z jakich powodów przewodniczący Solidarności nieistniejących ZM Ursus, przed mszą, przez 20 minut dziękuje poszczególnym delegacjom „Solidarności” z różnych zakładów i rejonów kraju, wyliczając ich składy aż do ostatniego członka delegacji (trzeba przyznać, że poczty sztandarowe pięknie się prezentują). Mogę zrozumieć powitania przedstawicieli instytucji i władz samorządowych, których nie było w kościele, bo zignorowali uroczystość, ale nie mogę zrozumieć, bo to jest nielogiczne, że przewodniczący nie powitał żadnego uczestnika strajku z 1976 roku, a było ich w kościele co najmniej trzech (siebie nie liczę), a może i więcej, bo nie wszystkich znam.

Nie mogę niestety darować jednego – zakłamywania historii i nie ma tu tłumaczenia, że ktoś jest kowalem, a nie historykiem. Ja też nie jestem historykiem, ale jeżeli wypowiadam się publicznie z mównicy, w książkach, czy w gazetach na temat wydarzeń historycznych, to jestem bardzo ostrożny, mówię i piszę tylko o tym, co sam widziałem i słyszałem w towarzystwie świadków, bądź mam na to dowody rzeczowe. Oburzam się więc gdy obserwuję jak „oni” czyli wszyscy ci, co wypowiadają się o wydarzeniach w ZM „Ursus”, notorycznie pomijają osoby obce im ideowo, a także wielką rolę ursusowskich pracownic. Celowo piszę „pracownic” a nie robotnic, bo tylko część z nich była robotnicami.

W czerwcu 1976r byłem pracownikiem ZPT „Ursus” . Naprzeciw mnie (mieliśmy zsunięte biurka) pracował inż. Stanisław Czyż. Jego żona pracowała na Wydziale Wytłoczek o symbolu SW. Literka S, to Zakład Silnika, a literka W, to oczywiście wytłoczki mimo, że wydział ten prowadził także produkcję spawalniczą. Obaj dobrze znaliśmy ten wydział bo obaj zajmowaliśmy się problemami tłocznictwa i spawalnictwa. Żona Staszka w tym dniu była na urlopie, ale była w pracy jej koleżanka i to ona zadzwoniła do Staszka około ósmej rano, a on po odebraniu telefonu rzucił do mnie ściszonym głosem: Słuchaj! Na zakładzie jest strajk! Na krzyżówce zbierają się robotnicy. Idziemy!

Oszukaliśmy kierownika pracowni, że idziemy na wydział SW, by coś tam sprawdzić i ruszyliśmy. Kiedy dochodziliśmy do krzyżówki (to skrzyżowanie ulic ZM „Ursus” obok Narzędziowni), to co raz wyraźniej słyszeliśmy gwizdy i okrzyki w rodzaju:

Spadaj! Idź po dyrektora, bo z nim chcemy rozmawiać! Były okrzyki i inne – mniej cenzuralne. Gdy doszliśmy do krzyżówki, to usłyszeliśmy czyjś mocny okrzyk:

Skoro dyrekcja nie chce przyjść do nas, to my idziemy do dyrekcji!

Hasło to podjęli inni i zaczęli powtarzać jak echo: Idziemy do dyrekcji! Idziemy!

Obaj ze Staszkiem ruszyliśmy z nimi. On po drodze zaczął rozmawiać z jakąś grupą znajomych robotników, a ja dojrzałem mechanika z SW wspaniałego fachowca, który kilka razy robił dla mnie bardzo odpowiedzialne zlecenia, a który chętnie odpowiedział na moje pytania. W ten sposób dowiedziałem się, że na „krzyżówce”, stojąc na jakiejś skrzynce, próbował namówić robotników do powrotu do pracy, przewodniczący Rady Robotniczej - Zbigniew Antonowicz. Uciekł nie tylko ze względu na nieprzyjazne okrzyki, ale ze względu na śruby i nakrętki lecące z tłumu w jego stronę. Kiedy zapytałem się mechanika od czego to się zaczęło, to powiedział tak:

Pracowałem na tokarce w naszym „mechaniku” gdy nagle około 7.30 wtargnęły nasze wydziałowe baby w towarzystwie już kilku namówionych do strajku robotników i zaczęły na mnie krzyczeć.

Chcą nas zagłodzić, a ty cholero chcesz jeszcze na nich pracować!? Wyłącz maszynę i chodź z nami!

Poszedłem. Za kwadrans już cały wydział strajkował. Staliśmy po środku hali paląc papierosy i głośno dyskutując, gdy nagle wpadły z sąsiedniego wydziału dwie pracownice machając do nas rękami:

Chodźcie szybko! Wszyscy zbierają się na krzyżówce. Szykuje się wiec.

Gdy doszliśmy do dyrekcyjnego budynku, to zaczęły się rozmowy z pilnującym drzwi ochroniarzem, który nie chciał nas wpuścić do budynku. Znudziła mnie ta dyskusja i wycofałem się na tyły tej grupy robotników, bo chciałem się zorientować co się dzieje wokół budynku dyrekcyjnego. Zobaczyłem, że robotników przybywa, że już zajmują okoliczne trawniki. W pewnym momencie usłyszałem od grupy stojącej przy drzwiach okrzyk.

Co się z nim pier…….cie! Wyłamać drzwi!

Usłyszałem wielki wrzask, trzask i widzę jak tłum przewala się przez wyłamane drzwi do budynku. Nie byłbym sobą, gdyby mnie tam zabrakło. Wszedłem do środka, a ponieważ jestem niskiego wzrostu, to przepychałem się do przodu, bo odgłosy ze środka wzbudzały ciekawość. Udało się - jestem wreszcie z przodu i widzę jak leżącemu na podeście schodów S. Maćkowskiemu, pierwszemu sekretarzowi KF PZPR cieknie z ust i nosa krew. Pomaga mu wstać jakaś kobietka. Mówiono potem, że to była jego sekretarka. Widziałem jednocześnie, że przedstawiciele zakładowej władzy w popłochu uciekali do swoich gabinetów. Ostatnim z nich był dyrektor techniczny ZPC „Ursus” Leśniak (imienia nie pamiętam), pośliznął się na pierwszych dwóch stopniach schodów i tak się nieszczęśliwie „wyłożył”, że jego jęk usłyszałem mimo wielkiego gwaru. W tym samym czasie do wstającego Maćkowskiego podchodzi facet dobrze zbudowany z zamiarem uderzenia, bo słyszę jak głośno krzyczy:

Ja ci ku…..a dam podwyżki!

Za ramie łapie go kobieta i mówi jak dowódca:

Dosyć! Już wystarczy! Idziemy!

Okazało się, że było ich troje. Ten trzeci to był mężczyzna równie jak ten pierwszy dobrze zbudowany i ubrany jak ten pierwszy w nowiutki kombinezon. Żadnego brudu na ich ubraniach nie było, a załamania na kombinezonach wskazywały na to, że noszą je bardzo krótko. Nie wiem kto z tej trójki uderzał sekretarza. W tej sprawie jak szedłem za uchodzącą trójką, to usłyszałem określenie : oberwał otwartą ręką. Dziś pewnie powiedziałby – dostał z liścia. Wyszedłem za nimi. Stanęli w pierwszym rzędzie ciągników ustawionych na betonowym placu przed budynkiem. Jeden mężczyzna z tej trójki zwrócił się do stojących wokół robotników, a także pracownic.

Mam propozycję! Uruchomimy te ciągniki i ruszymy na Warszawę. Damy im popalić!

Na tą propozycję odpowiedział pracownik ubrany w ubrudzony fartuch (pewnie jakiś majster). Wysoki facet, o szerokich ramionach, ale bardzo płaskim torsie, lat około pięćdziesięciu, który powiedział:

Te ciągniki to nasze przyszłe wypłaty pensji – mojej też, więc odczepcie się od nich.

Jednocześnie odezwał się do stojących obok kolegów z zapytaniem na tyle głośnym, by ta trójka rozrabiaczy usłyszała: Wiecie skąd oni są? Ruszali ramionami dając do zrozumienia, że nie wiedzą. Kobieta z opisywanej trójki pociągnęła za rękę jednego z mężczyzn, coś im powiedziała i cała trójka poszła wzdłuż istniejącego wówczas basenu strażackiego w stronę ulicy Traktorzystów.

Jeżeli to nie była zorganizowana prowokacja , to ja się pytam tych z „oni” dlaczego nigdy nie odnaleziono tej trójki, dlaczego nigdy nie uruchomiono ich poszukiwań? Pytałem się aresztowanych i tych którzy byli wzywani na przesłuchania, czy podczas przesłuchań kiedykolwiek ktoś ich pytał o tych co pobili Maćkowskiego – nikt i nigdy. No więc przestańcie bredzić, że pobili ich robotnicy. Przestańcie także bredzić, że podczas strajku milicja oraz komunistyczne służby były w strachu i wkradł się do nich bałagan decyzyjny, że adepci szkoły milicyjnej z Golędzinowa bali się robotników z Ursusa i ruszyli dopiero pod wieczór, jak już było mało strajkujących. Kompletne bzdury. Jak byłem radnym na warszawskim Bemowie, to przewodniczącym rady był pozytywnie zweryfikowany pułkownik UB, czego on wcale nie ukrywał. Podczas jednego z wyjazdów integracyjnych zapytałem go, czy te zarzuty są słuszne. Odpowiedział mi szczerze – bzdura. Oddziały prewencyjne działały zgodnie z obowiązującymi zarządzeniami oraz instrukcjami. Były one ściśle przestrzegane. Oddziały te miały prawo interweniować w granicach Warszawy (a Ursus wówczas był miastem samodzielnym w ramach pruszkowskiego powiatu). Decyzję podejmował dowódca za zgodą Komitetu Miejskiego PZPR w Warszawie. Interwencja poza Warszawą wymagała decyzji z Biura Politycznego (powtarzam z biura, a nie całego biura). Zanim ją dowódca dostał, upłynęło wiele czasu. Niech „oni” to zapamiętają. Niech „oni” zapamiętają także, że właśnie z tego powodu po 1976 roku włączono Ursus w granice Warszawy, by go mieć pod pełną kontrolą polityczną i milicyjną.

Chciałbym przypomnieć, że ursusowski pomnik „Czerwca 1976” został moją decyzją (byłem odpowiedzialny za jego budowę) usytuowany w miejscu w którym pracownice utworzyły siedząc na trawie - wielkie koło. Siedziałem przy nich i słuchałem ich opowiadań jak im jest ciężko wiązać koniec z końcem. Moja rodzinie wiodło się dobrze, bo w ZPT Ursus zarabiałem duże pieniądze i jednocześnie miałem duże wpływy z usług muzycznych świadczonych prze mój zespół muzyczny. To też przerażał mnie opis życia rysowany w opowiadaniach kobiet. To obraz tkwiący w mojej głowie spowodował, że w 1980r na posiedzeniu Zarządu Fabrycznego NSZZ „Solidarność” zwróciłem się z inicjatywą budowy pomnika. Został on wykonany z niezwykłym zaangażowaniem całej załogi i bez wydatków finansowych ze strony naszego związku mimo, że środki finansowe były zabezpieczone. Ubolewam, że nie zauważa się znaczącego (co do postawy) udziału w pierwszym strajku w ZM Ursus (14.12.1981r) kobiet: matki E. Broniarka – Wandy (już nie żyje i Emil też) i Alicji Szot, która obecnie wraz ze swoją córką Kasią wykonują wielką społeczną robotę .

Co do pierwszego pociągu, „zatrzymanego” przez strajkujących, kolejny raz informuję, że pociąg ten został zatrzymany przez światła semafora istniejącego wówczas w miejscu gdzie dziś jest kładka nad torami. Przy kobiecym kręgu siedziałem tyłem do torów, by mieć z tyłu palące promienie słońca, bo tego dnia było gorąco, więc nie widziałem co się dzieje przy pociągu.

W pewnym momencie jedna z kobiet, które siedziały z twarzami skierowanymi na pociąg, zauważyła:

O! Chyba nasi chłopcy agitują maszynistę, bo wyszedł z pociągu i gada z nimi.

Obejrzałem się i zobaczyłem, że właśnie nasi robotnicy po kolei ściskają dłoń maszynisty i idą od drzwi do drzwi i coś tam gadają z pasażerami. To mnie zainteresowało. Udałem się tam również. Przeszedłem na tory przez dziurę w ogrodzeniu i podszedłem do maszynisty. Przywitałem się i zapytałem czy przyłączył się do naszego buntu. Odpowiedział, że strajkujący poprosili go by zatrzymał pociąg na co najmniej godzinę. On się zgodził, ale pod warunkiem, że zawiadomią o tym wszystkich pasażerów, by mieli możliwość podjęcia decyzji – zostać w pociągu, czy wyjść i poszukać innych rozwiązań. Jak wróciłem do kobiet, to stał przy nich wózek akumulatorowy. Kobiety namawiały jego kierowcę by pojechał po wodę sodową. On się trochę ociągał, ale jak powiedziałem, że mu pomogę, to się zgodził i pojechaliśmy. Sodowiarnia była na tyłach malarni. Facet w okienku zgodził się nam dać dziesięć skrzynek wody sodowej, ale za zabezpieczeniem zwrotu butelek (chciał ode mnie przepustkę albo od kierowcy wózka numerku – to taki zakładowy pieniądz). Ja odmówiłem, a kierowca też, z tym, że podał mi rękę mówiąc – pan wraca, a ja to inaczej załatwię. Kiedy wróciłem pieszo, to już pociągu nie było. Dodam tylko, że kierowca załatwił jednak wodę, bo kiedy opuszczałem o godzinie 14-tej strajkujących, on ze swojego wózka rozdawał wodę. A teraz mój jak widać uzasadniony apel.

Zwracam się do władz samorządowych dzielnicy Warszawa Ursus o ufundowanie przy obecnym pomniku „Czerwca 76” tablicy pamięci, dla dzielnych kobiet z ZM „Ursus”.

ONE na to zasługują mimo, że „oni” tych zasług nie dostrzegają.

Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.


Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Wróć do