.png)
Reset - slogan tylko z czasów Baracka Obamy - stał się faktem za prezydentury Donalda Trumpa. O ile do Obamy trudno było mieć pretensje, że nie przeszkadza mu sposób traktowania przez Kreml odległej Gruzji, to działania obecnej głowy państwa amerykańskiego wobec bliższej Ukrainy skąd wywodzi się także liczna społeczność w USA zasługują na całkowite potępienie. Tyle, że z manifestowania racji moralnych niewiele przyjdzie, bo Trumpowi wszelka etyka nie tylko w życiu publicznym wydaje się obca.
Jednak takiego właśnie prezydenta Amerykanie dopiero co sobie wybrali, więc sojusznikom przyjdzie męczyć się z Trumpem jeszcze przez cztery lata. Pierwszym akordem jego prezydentury okazuje się zawieszenie nie tylko pomocy dla Ukrainy ale kategorii obliczalności w polityce. Paradoks obecnego republikańskiego prezydenta polega na tym, że nawet gdyby śladem demokratycznego poprzednika Joe'go Bidena wykorzystał zapowiadaną wizytę w Polsce do potwierdzenia, że pozostaje aktualny, obowiązuje i będzie respektowany artykuł piąty Traktatu Waszyngtońskiego, obligujący wszystkie państwa NATO do solidarnej i wspólnej obrony wzajemnej w razie ataku na jedno z nich - nikt podobnej deklaracji nie potraktuje poważnie. Z jednego wystarczającego powodu: bo to on, Trump ją składa.
Sprowadził już politykę, i to w jej najważniejszym - globalnym - wymiarze do poziomu komiksu. Otoczył się postaciami jak z kreskówki. Czasem trudno doszukać się logiki w słowach samego Trumpa. Ale jego zastępca D. H. Vance sprawia wrażenie osobnika, którego każdy inny poza Trumpem pracodawca dawno przymusowo posłałby do lekarza.
Fakt, że Trump nie może już starać się o ponowny wybór czyni kontrolę nad nim raczej iluzoryczną. Zarazem pozycja, jaką sobie zapewnił - bo prezydent USA uchodzi za najpotężniejszego człowieka świata i zwykle otoczony był doradcami imponującego formatu: Richard Nixon miał Henry'ego Kissingera zaś Jimmy Carter naszego rodaka Zbigniewa Brzezińskiego w roli guru - czyni całkiem prawdopodobną wykonanie wolty odwrotnej do tej, której już jest sprawcą. Czyli że Trump obrazi się z kolei na Rosję a nie Ukrainę i zacznie ją zaciekle zwalczać. Zakładamy w tym wariancie, że Trump pozostaje w swoich decyzjach suwerenny. Co nie wydaje się wcale przesądzone. Znamy zarówno zasługi Kremla przynajmniej dla jego poprzedniego zwycięstwa wyborczego, jak uwikłania prawne jego współpracowników: dawny szef kampanii Trumpa, Paul Manafort zanim został ułaskawiony skazany był na karę więzienia za tyleż wielomilionowe (w dolarach nie hrywnach) co ciemne interesy finansowe z prorosyjskimi oligarchami na Ukrainie, tej samej, o którą teraz toczy się gra.
Jeśli z kolei szukać tego, kto jest w stanie Trumpa powstrzymać - czy to w geopolitycznym szaleństwie czy spłacaniu potajemnych długów - to paradoksalnie pozostaje nim tyle razy przez niego wyklinane "deep state", państwo głębokie czy ściślej - ukryte. Utyskiwał wiele razy, że Ameryką rządzą służby specjalne wraz z sektorem wojskowo-przemysłowym oraz częścią mediów, kształtującą opinię publiczną. W tym tajemnym kręgu cała teraz nadzieja. Trudno bowiem uwierzyć, ażeby amerykańscy producenci broni oraz dbający o ich zyski suto opłacani lobbyści ucieszyli się z przerwania jej dostaw na Ukrainę. Do tej pory przecież działo się tak, że Ukraińcy i Rosjanie na tej wojnie ginęli a zarabiał na niej doskonale również podatnik amerykański. Nawet jeśli ten ostatni o tym nie wiedział.
Dla Polski obecna sytuacja ma wiele cech ponurych ale od wyborczego zwycięstwa Trumpa trudno było się spodziewać, że spotka nas coś lepszego.
Jak wiadomo, Polska ma od trzech lat dwóch najlepszych sojuszników: wtedy to bowiem, z chwilą rosyjskiej inwazji, dotknięta nią Ukraina dołączyła w tej roli do Stanów Zjednoczonych. Zaś my staraliśmy się również zasłużyć na miano najlepszego sojusznika tak Ukraińców jak Amerykanów.
Teraz jeden z naszych najlepszych sojuszników nagle zaprzestał wspierania drugiego. I dał do zrozumienia, że podobnie postąpi z nami, gdy uzna to za stosowne. Nawet jeśli polski prezydent Andrzej Duda w odróżnieniu od Wołodymyra Zełenskiego pozwala się ostentacyjnie lekceważyć Trumpowi, nie zważając na majestat państwa. Naszego, nie amerykańskiego.
Problem nie tkwi w tym, czy Ameryka jest w stanie nas obronić, tylko czy w ogóle będzie tym zainteresowana.
Na pocieszenie, nie wychodząc z logiki komiksu, którą skutecznie narzucił nam Trump, było nie było najpotężniejszy człowiek świata, nawet jeśli powaga nie jest jego atrybutem - przypomnieć wypada, że powstało wiele komiksów, prezentujących wojny, które nie wybuchły. Jak przed pięćdziesięciu laty ulubiony przez propagandystów PRL (tytuły w "Trybunie Ludu" głosiły: "Komiksowe brednie dla małych Brytyjczyków") tom, zawierający historyjkę obrazkową z anglojęzycznymi "dymkami" noszący tytuł: "III wojna światowa". Dzieciaki, co to wtedy kartkowały z wypiekami na buziach, teraz same mają wnuki, a przewidywana wojna do dziś nie wybuchła, z czego cieszyć się wypada. I pozostaje mieć nadzieję, że ze złym pokojem, którego teraz się opowiadamy, zdarzy się podobnie.
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie