.png)
Z Witoldem Sielewiczem, organizatorem kampanii Komitetu Obywatelskiego Solidarność na Ochocie i w Ursusie w 1989 r. rozmawia Łukasz Perzyna.
- Jakie wspomnienia z kampanii przed wyborami czerwcowymi okazują się dla Pana po 35 latach najbardziej wyraziste?
- Ogromny odzew na wszystko, co wtedy robiliśmy, od sprzedaży cegiełek po rozdawanie ulotek wyborczych, to najlepiej chyba dało się zapamiętać. Na spotkania, również te organizowane w dni powszednie i w godzinach pracy, przychodziło mnóstwo ludzi. Chętnych znajdowało się tylu, że musieliśmy w kinie "Ochota" wykupić wszystkie seanse, żeby oczekiwaniom wyborców sprostać. Ludzie do nas przychodzili, żeby posłuchać samych kandydatów: Zbigniewa Janasa, starającego się o mandat poselski czy prof. Witolda Trzeciakowskiego, kandydującego do Senatu. Wspomagali nas znakomici aktorzy, tacy jak Jerzy Zelnik i Daniel Olbrychski, ich obecność ściągała na spotkania prawdziwe tłumy.
- O czym przede wszystkim rozmawialiście z wyborcami?
- Wyjaśnialiśmy, jak głosować, żeby nie zmarnować głosu, nie oddać nieważnego. Nikt nie mógł pamiętać jak to się robi, skoro były to pierwsze od kilkudziesięciu lat wybory, w których głosy liczono uczciwie. A ludzie pytali nas o wszystko: o politykę ale i lokalne sprawy i bolączki. Wszystkim organizowanym przez nas imprezom towarzyszyło ogromne zainteresowanie. Mieliśmy wtedy jedenaście gmin pod opieką, pracowaliśmy bez przerwy. I bez fałszywej skromności powiem, że byliśmy z Tadeuszem Szumowskim, który później został ambasadorem wolnej Polski kolejno w Australii, Irlandii i Indonezji, uznawani za najlepszych komisarzy.
- Kogo jeszcze z ówczesnych współpracowników przy kampanii najmocniej Pan zapamiętał?
- Cenną dla nas postacią okazał się Kazio Porębski od Rolników Indywidualnych. Zaś młody Mariusz Ambroziak wraz ze współpracownikami w Ursusie od razu zyskał nasze uznanie tym, że o nic nie prosił. Mariusz i jego ludzie nie wymagali wsparcia. Po prostu własnymi siłami organizowali wszystko, co trzeba. W znacznej mierze opierali się na kontaktach w ramach działającej w podziemiu Komisji Fabrycznej, prowadzącej m.in. protesty w 1988 roku. Natomiast my na Ochocie budowaliśmy komitet od początku. Przy pracy nad tym, żeby działał sprawnie, ogromną rolę odegrała Irena Kaczkowska, była żona prezentera radiowej Trójki, Piotra. W praktyce wyglądało to tak, że my wraz z Tadeuszem ganialiśmy na spotkania, a ona pilnowała biura, dzięki czemu zyskiwaliśmy pewność, że wszystko jest w porządku. Wtedy też już pojawiło się wiele osób, później współtworzących samorząd, do którego pierwsze wolne wybory już bez żadnego kontraktu odbyły się w niecały rok później. W wielu sprawach pomógł nam Zdzisław Brzeziński, który potem przez dziesięć lat był burmistrzem Piastowa.
- Zbigniew Janas, Wasz kandydat na posła pozostawał legendą Solidarności w Ursusie i Regionie Mazowsze. Ubiegająca się o mandat do Senatu Anna Radziwiłł nosiła historyczne nazwisko, ale też wielu ją samą kojarzyło jako nauczycielkę, zawsze mówiącą licealistom prawdę o historii. Jak udało się osiągnąć rozpoznawalność pozostałych kandydatów do Senatu, naukowców: prof. Witolda Trzeciakowskiego i rektora Politechniki Warszawskiej Władysława Findeisena, dwukrotnie demokratycznie wybranego na to stanowisko przez społeczność akademicką i odwołanego przez władze PRL na cztery lata przed wyborami czerwcowymi? Nie każdy jednak słuchał Wolnej Europy, zresztą władza zagłuszała jak umiała jej przekaz, zaprzestano tego dopiero wraz z nadejściem roku 1988, a wielu mieszkańców miało stare radioodbiorniki?
- W tym celu, żeby kandydaci stali się najbardziej rozpoznawalni, odbywali tak licznie spotkania z mieszkańcami. Wszyscy stali się symbolami Solidarności. Ich promocji towarzyszyła potężna, niespotykana wcześniej akcja ulotkowa. A także zaangażowanie powszechnie znanych artystów i autorytetów społecznych. Na pewno inteligencja polska wypełniła dobrze w tamtej kampanii swoją misję, mam na myśli zarówno naszych warszawskich kandydatów do Senatu jak Gustawa Holoubka czy Andrzeja Wajdę, którzy o mandaty ubiegali się gdzie indziej.
- Niezwykłym gościem w tej kampanii na Ochocie okazał się Zbigniew Brzeziński?
- Spotkanie z nim odbyło się już po pierwszej turze głosowania, w trakcie której wszyscy nasi kandydaci uzyskali mandaty, zarówno Zbigniew Janas do Sejmu z poparciem ponad 80 proc wyborców jak cała trójka kandydatów do Senatu z województwa stołecznego warszawskiego: Anna Radziwiłł, Władysław Findeisen i Witold Trzeciakowski. Jednak dla nas kampania wciąż trwała, bo w rywalizacji o mandaty zarezerwowane dla PZPR i jej ówczesnych sojuszników, którzy zresztą w parę miesięcy później mieli przejść na stronę Solidarności - dyskretnie wskazywaliśmy tych przyzwoitszych kandydatów i po swojemu choć nieoficjalnie ich wspieraliśmy. W ten sposób zaczęła się wielka kariera późniejszego ministra Wiesława Kaczmarka. Ubiegał się o jeden z mandatów zarezerwowanych dla PZPR. A za rywala miał Ryszarda Łukasiewicza, który w 1982 r. w stanie wojennym powołany został na stanowisko redaktora naczelnego "Expressu Wieczornego". Dla nas ten drugi uosabiał beton partyjny. Zaś Kaczmarek, co niezmiernie nas wtedy zaskoczyło, w swojej kampanii ostro krytykował kierownictwo PZPR, miało się wrażenie, że... jeszcze mocniej niż my to robiliśmy. Oczywiście to on w drugiej turze głosowania, 18 czerwca, uzyskał mandat poselski. I na taki właśnie klimat, kiedy wszyscy nasi kandydaci z Solidarności zapewnili sobie już miejsca w parlamencie a zarazem kampania wciąż się toczyła, bo wiedzieliśmy jaka jest jej stawka - trafił nasz rodak ze Stanów Zjednoczonych Zbigniew Brzeziński. Dla nas to była postać pomnikowa. Ale zetknęliśmy się przecież z żywym człowiekiem, interesowały nas jego obserwacje i oceny. Wiem, że istnieje utrwalone wówczas nagranie tego pasjonującego spotkania na Ochocie.
- Co z tego, co mówił prof. Brzeziński wzbudziło największe zainteresowanie?
- Opowiadał nam wiele o sytuacji na Wschodzie, bo wrócił właśnie z Litwy. Wtedy oczywiście istniał wciąż Związek Radziecki, a Litwa pozostawała jedną z republik. Zaczynał się jednak proces dekompozycji imperium. Nasz gość był też o tym przekonany, ale nawet on nie przewidział, że stanie się to tak szybko. Wielu uczestników spotkania nie dowierzało jego całkiem umiarkowanym prognozom. Profesor Brzeziński już wtedy zakładał, że pierwsza usamodzielni się Litwa. Po niej zaś Ukraina. Zaś co do Białorusi - dostrzegał taką możliwość, ale niczego nie przesądzał. Widzieliśmy to wówczas nieco inaczej, że dekompozycja ZSRR potrwać może mniej więcej tyle czasu, co komunizmu w Polsce, licząc od pierwszej legalnej Solidarności z lat 1980-81 do wyborów czerwcowych. Wkrótce jednak okazało się, że w dwa i pół roku od tamtej naszej wspólnej z Brzezińskim rozmowy - Związek Radziecki przestał istnieć, został oficjalnie rozwiązany, chociaż oczywiście przedtem, tak jak u nas stan wojenny, zdarzył się jeszcze pucz moskiewski jako próba przywrócenia dawnego porządku komunistycznego.
- To wynik z Polski dał impuls, żeby przyspieszyły procesy zmian również na wschód od nas na mapie? Drużyna Lecha Wałęsy, jak wtedy mówiono, zmieniła bieg historii? Część zasługi ma w tym Pana ówczesna drużyna z Ochoty?
- Tadeusz Szumowski zachęcał wtedy studentów z wydziału, na którym wykładał, żeby włączyli się do kampanii wyborczej, słowami, które pewnie oddają istotę sprawy: "Macie szansę współtworzyć historię, a nie tylko ją studiować". Efekt okazał się ponad miarę oczekiwań. Zapamiętałem z tej kampanii fajne wsparcie świetnych ludzi.
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie