.png)
Walka polskich piłkarzy o udział w Euro 2024 r. wydawała się drogą przez mękę. Jeśli jednak w finałach osiągną przyzwoite wyniki z faworytami: Francją i Holandią oraz pokonają nieco słabszą Austrię, nikt nie będzie im pamiętał, jak w eliminacjach przegrali z Mołdawią. Podobnie jak reprezentacji Kazimierza Górskiego, gdy w 1974 r. wywalczyła trzecie miejsce w pierwszych powojennych finałach Mistrzostw Świata z udziałem Polaków, nikt nie wypominał otwierającej eliminacje do turnieju porażki z Walią. Przesłoniło ją całkowicie zwycięstwo nad Anglikami, okupione niestety kontuzją Włodzimierza Lubańskiego, potem zwycięski remis z nimi na Wembley, po którym bramkarza Jana Tomaszewskiego nazwano "człowiekiem, który zatrzymał Anglię". I finałowe już zwycięstwa m.in. nad Argentyną, Włochami i ustępującym mistrzem świata Brazylią.
Jak ożywić piękne wspomnienia
Sukces na Mistrzostwach Świata w Niemczech w 1974 r. - a właśnie tam odbędzie się również tegoroczne Euro - jak opisuje bezkonkurencyjnie Stefan Szczepłek przyczynił się także do wprowadzenia kapitalistycznych zasad do polskiej piłki już za rządów Edwarda Gierka w kraju: "Firma BMW sprzedała polskim piłkarzom swoje samochody z sześćdziesięcioprocentowym rabatem, za możliwość zrobienia zdjęć reklamowych. Z okazji skorzystali między innymi - Robert Gadocha, Adam Musiał, Antoni Szymanowski, Jan Ciszewski [kultowy sprawozdawca futbolu w telewizji - przyp. ŁP] i [Kazimierz] Deyna. Innych nie było jeszcze na taki wydatek stać. Obydwaj krakowianie nie mogli dojść do porozumienia, który z nich powinien mieć samochód numer 1 w mieście. Nie dogadali się, więc krakowskim targiem zdano się na alfabet. Musiał miał wóz z numerem KN 0001 (nawiasem mówiąc, szybko go rozbił) a Szymanowski - KN 0002. W Mielcu przyjęto inny wariant. [Grzegorz] Lato jeździł samochodem z czterema siódemkami, [Henryk] Kasperczak miał same ósemki a [Andrzej] Szarmach - dwie dziesiątki. Numery, z jakimi grali" [1].
Na tegorocznym Euro, również w Niemczech jak legendarny dla nas turniej sprzed półwiecza, w grupie finałowej rywalami Polaków będą Francuzi, z którymi mierzyliśmy się niedawno, bo półtora roku temu w Katarze, zanim zostali wicemistrzami świata. Wygrali z nami ale nie bez walki, bo 3:1. A do historii przeszedł powtarzany karny Roberta Lewandowskiego. Podobnie przeciwnikiem z najwyższej półki pozostaje Holandia, z którą mamy własne porachunki historyczne, bo u szczytu powodzenia kadry Górskiego walczyliśmy z nią o finały Mistrzostw Europy. W Chorzowie w 1975 r. drużyna z Grzegorzem Latą i Robertem Gadochą wygrała 4:1 z rywalami mającymi w składzie legendarnych Cruyffa i Neeskensa, przy czym honorowego gola dla nich Rene van der Kerkhof strzelił dopiero na dziesięć minut przed końcem. "Nie pomogły Johany na zwiędłe tulipany" - to tytuł relacji jednej z gazet, bo obaj gwiazdorzy "pomarańczowych" takie właśnie imię nosili.
Jak relacjonuje w biografii Grzegorza Laty, wówczas aktualnego króla strzelców Mistrzostw Świata, Marek Bobakowski: "Właśnie Cruyff po meczu mówił dziennikarzom: "Nie pamiętam, aby ktoś kiedyś grał przeciwko mnie tak jak Polacy". Jednym z bohaterów tego spotkania, które przeszło do historii naszego futbolu, był oczywiście Lato. To on otworzył wynik meczu, zdobywając w 15 minucie bramkę głową. 85 tysięcy kibiców zgromadzonych na trybunach Kotła Czarownic oszalało z radości" [2]. Zaś przybyli licznie na mecz kibice i dziennikarze holenderscy opuszczali nasz kraj ze szczerym przekonaniem, że to "Chorzow" jest stolicą Polski, bo o żadnej Warszawie nie słyszeli.
W rewanżu w Amsterdamie przegraliśmy jednak 0:3 i dalej awansowali Holendrzy, bo - jak wybrzydzali wtedy dziennikarze sportowi - reprezentacja Górskiego dwa razy "tylko zremisowała" z Włochami. Dzisiaj wiele byśmy dali za podobny wynik... z aktualnymi wicemistrzami Europy. Zagramy z nimi jednak tylko wówczas, gdy wyjdziemy z grupy.
Mamy wtedy coś do zrobienia i udowodnienia. Wróćmy do opisywanych przez Bobakowskiego eliminacji z 1975 roku: "Triumf nad Holandią nie pomógł. Polacy po raz kolejny nie awansowali do finałów mistrzostw Europy. Dziennikarze zaczęli pisać o fatum. Jak inaczej wytłumaczyć, że medaliści mundiali nie są w stanie awansować na Euro" [3].
Fatum jest jednak po to, żeby je przełamywać. Rzeczywiście paradoksalnie nasze osiągnięcia w mistrzostwach kontynentu nie dorównują tym na Mundialach. Tam dwukrotnie zostawaliśmy trzecią drużyną świata (w 1974 i 1982 r.) a raz zajmowaliśmy piąte miejsce (1978 r.). Za to w finałach Euro zagramy wprawdzie już piąty raz z rzędu, ale tylko raz udało nam się wyjść z grupy, o czym będzie jeszcze mowa. Natomiast organizując wspólnie z Ukrainą Piłkarskie Mistrzostwa Europy w 2012 r. zebraliśmy jako gospodarze pochwały za najsympatyczniejszy turniej w historii. Pora więc teraz na pierwszy w kontynentalnych rozgrywkach sukces sportowy.
Żeby cel osiągnąć, trzeba pokonać Austrię - pozostającą niewątpliwie w zasięgu drużyny Michała Probierza, bo to rywal solidny ale nie tak jak pozostali błyskotliwy - oraz przynajmniej zremisować z jednym z dwóch wymienionych już faworytów. Nie tylko grupy, ale całego turnieju. Uczestniczą w nim 24 zespoły. Do fazy pucharowej przejdą zwycięzcy i drużyny, które w swoich grupach zajmą drugie miejsca oraz cztery spośród sześciu ekip, które uzyskają trzecie lokaty, z najlepszym bilansem meczów. Odbędzie się więc korespondencyjny pojedynek. Ani z Francuzami ani z Holendrami nie wolno nam przegrać wysoko. I najlepiej, żebyśmy strzelili parę bramek Austrii.
Przed ośmiu laty na Mistrzostwach Europy mało kto stawiał na zespół trenowany przez Adama Nawałkę. Selekcjoner poważnie jednak podszedł do przygotowań.
Jak wspomina Łukasz Olkowicz: "W siedzibie PZPN Adam Nawałka i jego ludzie zajmują mały pokój wcześniej przeznaczony tylko dla selekcjonera. Oni zrobili z tego centrum poświęcone analizom. Spędzają tam po kilkanaście godzin dziennie.
Selekcjoner przed mistrzostwami Europy powiększył sztab analityków. Już w połowie grudnia spłynęły do niego raporty dotyczące połowy uczestników turnieju we Francji, teraz już rozpracowane są wszystkie drużyny.
Od początku wykluczyli improwizację, na każdy mecz przygotowując kilka scenariuszy wydarzeń. - Nic nas nie może zaskoczyć - powtarza Nawałka" [4].
I nie zaskoczyło. Gdyby Jakub Błaszczykowski nie chybił jedenastki po meczu z późniejszymi mistrzami Europy Portugalczykami, to my, a nie oni zostalibyśmy rewelacją tamtego turnieju. W półfinale na zwycięzcę wspomnianego spotkania czekali Walijczycy, których teraz wyeliminowaliśmy w drodze na Euro w ostatnim barażu. Wielki sukces był na wyciągnięcie ręki, a ściślej - dzieliło nas od niego lepsze ułożenie nogi "Kuby" Błaszczykowskiego w konkursie rzutów karnych.
I tak znaleźliśmy się jednak w gronie ośmiu najlepszych drużyn Europy. Najpierw w grupie nie daliśmy się pokonać Niemcom, chociaż na Mistrzostwach Świata w 1974 r. kadra Górskiego zwyciężyła w sześciu spośród siedmiu spotkań i tylko z nimi przegrała. Podobnie zdarzało się wiele razy później. Oprócz remisu z Niemcami do drugiej rundy zespół Nawałki wprowadziły w 2016 r. wygrane z Irlandią Północną oraz Ukrainą. Zaś w pierwszej rundzie pucharowej wygraliśmy rzutami karnymi z etatowym uczestnikiem nie tylko Euro ale i Mundiali - Szwajcarią. I również po rzutach karnych odpadliśmy w ćwierćfinale z Portugalią. Nie wiedzieliśmy jeszcze wtedy, że wygra cały turniej. Nie mieliśmy się więc czego wstydzić. Obyśmy to samo mogli powiedzieć w tym roku.
Piłkarze świetni, czas na reprezentację
Od lat zawodników mamy znakomitych. Robert Lewandowski pretenduje do miana najlepszego piłkarza świata. Sukcesy odnosił w rozgrywkach klubowych kolejno z Borussią Dortmund, Bayernem Monachium i Barceloną a to najwyższe światowe marki. Aż trudno uwierzyć, że kiedyś nie chciano go w Legii Warszawa. W przeciwieństwie do graczy z problemami, Lewandowski pozostaje perfekcjonistą i celebrytą. Na katarskim Mundialu bohaterem okazał się bramkarz Wojciech Szczęsny, który obronił rzut karny, chociaż wykonywał go Argentyńczyk Leo Messi, uznany później za najlepszego zawodnika mistrzostw. Z kolei Piotr Zieliński pozostaje od lat gwiazdorem nie tylko reprezentacji (jego gol w barażowym meczu ze Szwecją, drugi po trafieniu Lewandowskiego, przypieczętował nasz awans na katarski turniej) ale też ligi włoskiej oraz europejskich pucharów. Cała wymieniona trójka stanowi dla sportowego świata dowód, że Polacy potrafią grać w piłkę nożną.
Gorzej z drużyną narodową. Nawet gdy w Katarze, prowadzona przez Czesława Michniewicza, znalazła się w gronie najlepszych szesnastu zespołów świata - co powiodło się po raz pierwszy od meksykańskiego turnieju z 1986 r, kiedy kadrę prowadził legendarny trener Antoni Piechniczek - powszechnie narzekano na brzydki styl gry. Chociaż wyeliminowaliśmy z turnieju mocny i wyżej od nas klasyfikowany Meksyk pomimo chybionego karnego, którego nie wykorzystał Lewandowski - a także Arabię Saudyjską, silną za sprawą zainwestowanych w futbol petrodolarów a w katarskim klimacie zimą czującą się jak u siebie. Zaś z późniejszymi mistrzami świata Argentyńczykami oraz Francuzami, co im ulegli w walce o złoto przegraliśmy wprawdzie ale odpowiednio 0:2 i 1:3 a więc jak najbardziej honorowo.
Pewne wydaje się jedno: jeśli z tak mocnej grupy wyjdziemy i zagramy dalej w fazie pucharowej Euro o powtórzenie wyniku kadry Nawałki czyli miejsca w ósemce najlepszych w Europie - nikt już na styl nie będzie utyskiwał.
Z Holandią zagramy w niedzielę 16 czerwca o godz. 15 w Hamburgu. Zaś z Austrią - w piątek 21 czerwca o 18,00 w Berlinie. A z Francją - we wtorek 25 czerwca o tej samej porze ale w Dortmundzie. Dobrze, że akurat na stadionie, gdzie Robert Lewandowski może się czuć jak u siebie, bo tam właśnie w Borussi wielką karierę zaczynał. Niebawem skończy 36 lat, w futbolu osiągnął już niemal wszystko. Brakuje mu tylko sukcesu odniesionego z reprezentacją narodową. Nadarza się więc zapewne niepowtarzalna okazja.
Łukasz Perzyna
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie