.png)
Od wielu miesięcy pasjonujemy się zbliżającymi wyborami prezydenckimi w USA. Nie ma w tym nic dziwnego. Od werdyktu amerykanów zależeć będzie czy światu przewodził będzie niestabilny mentalnie, nie mający pojęcia o wyzwaniach współczesnego świata, pałający żądzą zemsty mitoman. Czy pierwsza kobieta o imigranckim pochodzeniu, która wykorzystała czas przy boku prezydenta Joe Bidena, aby nabrać doświadczenia i politycznych szlifów do zastąpienia go w Białym Domu. O wyborach prezydenckich w USA zapewne przyjdzie mi jeszcze napisać, choć przyznaję, trudno mi będzie zachować w tej kwestii obiektywizm.
Za kilka dni, 28 sierpnia odbędą się wybory prezydenckie w Wenezueli. Będą to wybory nie tylko niezwykle ciekawe. Co więcej wiążą się z nimi złożone implikacje dla wyborów w USA. W przypadku zwycięstwa kandydata opozycji kluczowy dla wenezuelskiego społeczeństwa byłby sposób rozliczenia z liderami oby ustępującego reżimu. Wenezuela była przed dekadami przykładem gospodarczego cudu. Wskaźniki poziomu życia i zamożności były obok Argentyny najwyższe w całej Ameryce Łacińskiej. Nad odkrywanymi złożami ropy naftowej kontrolę sprawowały co prawda amerykańskie i globalne koncerny naftowe, ale kraj rozwijał się stabilnie, rósł w się, a ludziom żyło się lepiej. Wówczas na fali lewicowych przewrotów w Ameryce Południowej Wenezuelczycy dali się przekonać do haseł socjalnego dobrobytu i równości oraz przegonienia z kraju amerykańskich krwiopijców. Już samo wprowadzenie gospodarki planowej spowodowało poważne problemy. Gorzej, że na czele państwa stanął tępy wojskowy o horyzontach nader ograniczonych głównie do artykułowania i co gorsze wprowadzania w życie lewackich i utopijnych idei rodem z socjalistycznej Kuby i Związku Sowieckiego. Własność zagranicznych koncernów naftowych upaństwowiono. Doprowadziło to do nałożenia embarga na eksport produktów naftowych i co nietrudno było przewidzieć wyschnięcia całkiem pokaźnego strumyka dolarów i innych walut obcych. Społeczeństwo natychmiast zaczęło biednieć a w dość szybkim czasie głodować. Aby przeciwdziałać skutkom głodu, Hugo Chavez rozpoczął hojne dotowanie dystrybucji produktów żywnościowych wśród coraz bardziej pomstującej ludności. Gdy okazało się jednak, że dotowana żywność staje się rzeczywiście dostępna i znacznie tańsza niż w sąsiednich krajach, nastąpił jej masowy wywóz głównie do Kolumbii. Na kontrabandzie zarabiali tak przedstawiciele elity rządzącej jak i zorganizowane grupy przestępcze. Braki się pogłębiały. Skokowo rosła pospolita przestępczość i społeczne niezadowolenie. A sokoro lud jest coraz bardziej wrogi wobec nieudolnej władzy należy rozbudować aparat represji i sączyć do umysłów tępą rządową i socjalistyczną propagandę. Mniejsze znaczenie zaczyna mieć elementarne bezpieczeństwo socjalne a większe szukanie wyimaginowanych wrogów i rewolucyjny zapał. Wobec ograniczenia eksportu ropy naftowej Hugo Chavez postanowił przekazywać za darmo lub za symboliczne kwoty Kubie oraz innym bratnim krajom Ameryki Południowej rządzonych przez lewackich przywódców. To jeszcze pogłębiło kryzys powodując krach gospodarczy i hiperinflację. Brakowało walut na niezbędne inwestycje w przemysł wydobywczy i rafineryjny. Kraj zmagał się z klęską głodu i zapaścią w służbie zdrowia. Im w kraju panował większy głód, dyktator i populista Chavez sukcesywnie przybierał na wadze na skutek nieumiarkowania w jedzeniu i piciu. W końcu Chavez pateó la cubeta. Czyli kopnął w kalendarz, wcześniej namaszczając na swojego następcę wąsatego byłego związkowca i kierowcę miejskich autobusów Nicolasa Maduro. Ten jeszcze przykręcił śrubę. Więzienia zapełniły się opozycjonistami. Dochodziło do ich licznego torturowania jak również licznych zabójstw przywódców. USA nałożyły kolejne sankcje powodujące pogorszenie i tak fatalnej sytuacji gospodarczej.
Wówczas rozpoczęła się ucieczka mieszkańców z Wenezueli na skalę niespotykaną w kraju, w którym nie toczy się żadna wojna domowa na tle politycznym czy etnicznym. Exodus o skali masowej odbywał się głównie do sąsiednich krajów zwłaszcza Kolumbii i Ekwadoru. Znaczna część emigrantów podjęła trud przedostania się do USA. Ryzykując życiem i zdrowiem usiłowali przemierzać pieszo niezwykle długi dystans. Trwająca miesiącami wędrówka prowadzi przez niebezpieczne, tropikalną dżunglę pomiędzy Kolumbią i Panamą. Zbrojne bandy działające w tamtych rejonach dokonywały licznych rabunków, gwałtów, zabójstw i uprowadzeń. Nie zniechęcało to jednak zdesperowanych Wenezuelczyków. W 2019 roku odbyły się wybory prezydenckie, które w zgodnej opinii obserwatorów międzynarodowych miał wygrać kandydat opozycji. Maduro dysponujący armią i aparatem przemocy uznał jednak za zwycięzcę siebie i nie zamierzał ustąpić. Od tego czasu USA, większość krajów Ameryki Łacińskiej i kilkanaście europejskich nie uznaje obecnych władz Wenezueli. Od tego czasu sytuacja nadal eskalowała. USA nakładały kolejne sankcje tłumacząc je masową korupcją, niedemokratycznymi rządami i drastycznymi naruszeniami praw człowieka. Ich apogeum przypadło na okres rządów Donalda Trumpa. Administracja amerykańska oskarżała nie bez przyczyny o organizowanie przez reżim Maduro szlaków przemytu narkotyków do USA na masową skalę. Administracja Trumpa nałożyła wówczas 350 sankcji i wyznaczyła 15 milionów USD nagrody za skuteczne informacje pozwalające na aresztowanie Maduro. Nieco inną politykę zastosowała administracja Bidena. Zachęciła opozycję do wyłonienia wspólnego kandydata i na pół roku złagodziła niektóre sankcje. Od 2019 roku USA nie utrzymują żadnych oficjalnych relacji dyplomatycznych z administracją wenezuelskiego reżimu. Doszło jednak do nieformalnych rozmów nieformalnych rozmów pomiędzy Wenezuelą a USA w Katarze. Do rozmów skłonił Amerykanów nie tyle fatalna sytuacja w Wenezueli ale raczej narastająca liczba nielegalnych imigrantów z tego kraju. Od 2021 przybyło ich do USA 800 tysięcy w tym tylko przez pierwsze sześć miesięcy tego roku sto tysięcy. Ogółem kraj opuściło ponad osiem milionów ludzi. Od kilku miesięcy trwa intensywna kampania wyborcza. Gwiazdą opozycji stała się młoda i charyzmatyczna Maria Corina Machado, energiczna prawniczka. Obiecuje przywrócenie demokratycznych rządów prawa, zachęty do powrotu emigrantów do kraju oraz ambitne reformy gospodarcze. Jednakże władze zabraniają jej startu. Niejako w jej zastępstwie kandyduje znacznie starszy od Machado mało znany dyplomata misiowaty Edmundo Gonzalez. Machado nie tylko jest razem z nim na każdym wyborczym mityngu czy wiecu, ale nikt nie ma wątpliwości, że to ona jest frontmenką i główną gwiazdą. Niezależne przedwyborcze sondaże dają opozycji wręcz miażdżącą przewagę, co wcale nie musi zmienić sytuacji. Wystarczy, że Maduro w wieczór wyborczy stwierdzi, że wygrał z wielką przewagą i będzie po sprawie. W takiej sytuacji dziesiątki jeśli nie setki zdesperowanych i głodnych ludzi ruszy na północ nie widząc nadziei na jakąkolwiek poprawę swego losu.
Amerykanie w żadnym wypadku nie zamierzają czekając na taki obrót sprawy. Kolejna wielka fala przybyszów dałaby wiatru w żagle populistycznej i anty imigranckiej kampanii Trumpa. W tej sytuacji podjęto energiczne działania z przedstawicielami reżimu i opozycji. Na stole leżą propozycje pozwalające na uniknięcie odpowiedzialności karnej w kraju i przed Międzynarodowym Trybunałem Praw Człowieka. Zapewne także niemałe pieniądze i możliwość bezpiecznego azylu dla czołowych przedstawicieli junty. Mogłaby powstać komisja pojednania narodowego na kształt modelu zastosowanego w Republice Południowej Afryki. Obywatele Wenezueli i światowa opinia publiczna musiałyby przełknąć sytuację, że zbrodniarze i przemytnicy narkotyków nie tylko unikną odpowiedzialności ale jeszcze de facto zostaną nagrodzeni gwarancjami bezpiecznego i dostatniego życia. Czas pokaże. Na razie wypada nam czekać na to co się wydarzy po najbliższym weekendzie.
Fot: Caracas, Venezuela
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Ciekawe! Zachęciło mnie to do śledzenia wydarzeń w Wenezueli :-)